czwartek, 28 lutego 2013

Możliwość wszelakiej nienawiści, jest realna, gdy ktoś jest niewyspany.

Mam ochotę powiesić świat do góry nogami za jaja...
Mój świat rozszerza się i kurczy do mikroskopijnych rozmiarów. Dziś jest tak mały, że ciężko byłoby mi go dostrzec, nawet za pomocą lupy. Wszystko przez wczorajszy dzień. Tętni sobie tutaj człowiek życiem, jest wielki w swej chwale, znów jest "bogiem", znów ma możliwość stworzenia czegoś, lub zniszczenia, znów ma wpływ na działania innych osób i jest absolutnie słuchany, ponieważ "dobrze radzi", a tu kurwa cały czar pryska, boska "nieśmiertelność" jest odebrana przez jebaną kawę. Tak, po kawie i nie ma w tym nic zabawnego. Byłem wczoraj u Julki, zajmując się nią pod nieobecność siostry i jej męża. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie napił się jebanej kawy o godzinie 17:30, która spowodowała u mnie łańcuch niefortunnych wydarzeń.

(Michał Lorenc - Wyjazd z Polski, utwór z filmu pt. "Różyczka")

Kawa spowodowała, że nie zasnąłem do godziny 5. Przeleżałem 4 godziny czekając na sen. Brak snu spowodował, że zacząłem myśleć o różnych rzeczach. Z każdą minutą coraz straszniejszych. Myśli wywołały u mnie głód nikotynowy i zdenerwowanie. Głód nikotynowy, spowodował, że teraz aktualnie jestem bez fajek (bo się godzinę temu skończyły) i jestem mega wkurwiony, poirytowany, zły, zniesmaczony i dalej myślę o tych samych strasznych rzeczach co wczoraj, a także o jeszcze inszych. Jestem też zajebiście zmęczony. Zasnąłem o 5, wstałem o 8:30 bo musiałem lecieć do dzieciaków, bawiąc się w nianię. Kawa którą wypiłem rano, już tak zajebiście nie zadziałała, jak ta pierdolona wypita poprzedniego wieczoru, wybielana czarna kurwa, zwana także "mleczną siekierą".
Nie mam kurwa fajek, ale mam przynajmniej yerbę, choć pewnie teraz bardziej pomogłaby mi melasa.
Po dodaniu tego wpisu nastąpiły u mnie dwa wkurwy. Jeden związany z postem, bo coś się zjebało, i myślałem, że wyjebało w kosmos ten wpis i jeszcze połowę innych, ale widocznie to był jakiś błąd. A drugi, związany z jebanym "filmikiem" z youtuba który wrzuciłem. Filmik, oczywiście z utworem, który chciałem dodać, ale z wyświetlającymi się pseudo egzystencjalnymi zdaniami, mówiącymi o tym, że życie to jebana droga, są tam jednorożce, a biedronki srają na różowo oraz ludzie nie są fałszywymi i obłudnymi skurwysynami. No myślałem, że ocipieje. 

niedziela, 24 lutego 2013

To co już miało miejsce, to co się dzieje i to co się zdarzy.

Obejrzałem w końcu nowy film Tarantina, tj. "Django". Jak nie lubię westernów, to ten jest genialny. I jeszcze ten kicz w filmie. Dobre operowanie kiczem - to sztuka, a Tarantino w tym przypadku jest mistrzem. Zakochałem się w chłopie, gdy zobaczyłem po raz pierwszy "Kill Bill vol.1", a tu się okazuje, że w 2014 są plany na "vol.3".

(Awolnation - Sail)

Teledysk wykonany przez Nanalew... Uwielbiam!
Wczoraj na film przyszli do mnie znajomi. Męski wieczór; naturalnie piwko i papierosy. Siedzieliśmy w trójkę. Ok. 23, chłopaki usłyszeli, że ktoś puka do drzwi. Stwierdziłem, że zapewne im się przesłyszało, tym bardziej, że nikt normalny o takiej godzinie nigdy do mnie nie przychodzi. Zatem ich zignorowałem. Siedzimy, gdy nagle w moje okno zaczęto napierdzielać śnieżkami. Okazało się, że kolejny kumpel, który pukał, a któremu rozładował się telefon, próbuje się do nas dostać. Oczywiście go wpuściłem. Posiedzieliśmy, poprzeglądaliśmy pierdoły w internecie i o 1:30 zwinęli się do domu. Stwierdziłem, że jestem do tyłu z współczesnym kinem, więc muszę nadrobić. Obejrzę przynajmniej nominację do Oskarów 2012.
Ostatnio bardzo szaleje, bo wszystko mnie cieszy. Witalizmu ciąg dalszy. Będzie gra miejska w moim mieście i też mam tam swoją rolę, swoje 5 minut. Tym razem jestem od strony organizacyjnej. Na PSP zawsze byłem w grupie, która rozwiązywała zadania i biegała po mieście, tym razem to ja będę obstawiać dany punkt. Nie mogę się już doczekać.
A jutro gotuję obiad. Mam nadzieję, że nie otruję mamy... Co planuje zrobić? Kurczaka po chińsku.
Mam dosyć zimy, zatem definitywnie stwierdzam; "ZIMO, WYPIERDALAJ!"

czwartek, 21 lutego 2013

Przez dwa dni chodził za mną utwór Tadeusza Dąbrowskiego. W końcu jakaś dobra dusza go odnalazła i podesłała mi.


Fragmenty dyskursu miłosnego


Nakryłem ją, gdy przeglądała pismo
pornograficzne. Wskazując palcem na zdjęcie
nagiego mężczyzny, zapytałem: Co to?

Cieci n`est pas une pipe - odpowiedziała,
biorąc mnie w nawias swoich nóg. A dziś
wróciłem wcześniej z pracy i w korytarzu

wpadłem na nagiego mężczyznę, zapytałem:
Co to? - wskazując na niego, a raczej na jego
męskość ze świeżym śladem szminki. To jest

fajka - usłyszałem odpowiedź kobiety, z którą
wciąż sypiam, bo nie potrafię udowodnić jej
zdrady.

środa, 20 lutego 2013

#10


(Wiersz rozkoszy, słowa Wojciech Bonowicz)
Nie mogą być ze sobą dwa ptaki w piwnicy.
Cienie ze sobą być mogą nawet ciała z ich
wyczerpującym światłem które pełga w kochaniu
mogą być pocałunki i miłosne dźwięki szuranie
ciał przeziębionych piwnicznym powietrzem
a nawet same dźwięki gdy ciał już nie ma mogą
kłaść się jeden przy drugim w ciemności jak
w piasku. Wszystko może być w dole gdy
w górze zamknięte. Pod tupaniem skrzypieniem
przesuwaniem rzeczy wodą w rurach która zbiera
to co najbardziej wstydliwe wszystko być może.
Ale nie ptaki. One wewnątrz kołyszą tym całym
światem gwałtownie wracają do siebie z krzykiem
z krzykiem na powrót się dzielą i chociaż
nie mogą uciec mogą przynajmniej nie spocząć.


(2:42)

wtorek, 19 lutego 2013

W dzisiejszych czasach łatwiej spotkać smoka, niż dziewicę.

Dzisiejszy dzień był dla mnie bardzo fajny. Byłem w przedszkolu po mojego pięcioletniego siostrzeńca. W pewnym momencie stwierdził, że się pośliznął. Odparłem, że w takim razie dobrze, że trzymałem go za rękę, bo by się wywrócił. On z kolei powiedział, że nie wywróciłby się, bo "poślizgnął się tylko troszeczkę, więc nawet gdyby mnie się nie trzymał, nie miałby bliskiego kontaktu z ziemią, a poza tym, móglby zrobić wiele różnych rzeczy, by się nie wywrócić. W pewnym momencie zacząłem się z tego śmiac, bo raczej ja jak się poślizgnę, nie mam czasu na to by zastanowić się, "co by tu zrobić, aby się nie wypierdolić". Albo po prostu już leże siedzę na ziemi po fakcie i się śmieje sam z siebie, że wyrżnąłem.

(Alt-J - Something Good)

Po tym, jak odprowadziłem Dominiczka do domu, polazłem do mojej ex na naleśniki w czekoladzie. Zrobiliśmy je w trójkę; ja, ex i Śliwa. Chciały uwiecznić nasze starania w kuchni, ale niestety nie znaleźliśmy aparatu, a te, które posiadamy w telefonach, nie są mimo wszystko dobre. Po zrobieniu zdjęcia, wygląda ono, jakby było zrobione tosterem, lub opiekaczem. Moje zdziwienie wywołały same naleśniki, bo okazało się, że same w sobie też są czekoladowe. A w środku kolejna nieprzyzwoita ilość masy czekoladowej, o konsystencji budyniu. Całość polana bitą śmietaną własnej roboty. Dwa naleśniki i człowiekowi jest tak słodko, że aż prawie jest mu niedobrze, a przy okazji jest napchany i nie ma na nic więcej ochoty, tylko leżeć. Zostawiliśmy zatem gary, wzięliśmy do rąk papierosy i kubki z herbatą, i w rytmach Pink Floyd, The Kills oraz Modest Mouse zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy. Ok. 20 razy padło z moich ust, że jestem fajny, zajebisty, bądź po części boski. A potem przytoczyłem jedną sprawę, czyli, że jedna znajoma ma mnie za narcyza i nie wiem dlaczego. Było bardzo przyjemnie! Zrobiono mi pod okiem pieprzyka, który wyglądał naturalnie i cały wieczór słuchałem, że mi on pasuje i wyglądam z nim dobrze (by nie mówić uroczo). Jednak podczas rozmów ze Śliwą dowiedziałem się kilku rzeczy, o niektórych osobach, a których chyba nie chciałem wiedzieć. Ale teraz o tym myśląc... jednak nie! Chciałem! Dobrze, że się ich dowiedziałem.
Potem Śliwa polazła, a my z ex poszliśmy do pewnej znajomej, której to ex pozowała do pracy. Znajoma ta jest w plastyku i miała za zadanie narysować kogoś znajomego. Nie, nie akty! O 21 się zebraliśmy i poszliśmy odebrać paczkę z Avon`u, i do MC`ka (McDonald), w którym to nie jadłem, bo nie lubię. Jem tylko tam, gdy naprawdę jestem głodny. No i na koniec odprowadziłem ex, tachając paczkę do jej domu. Reasumując; wyszedłem z domu na naleśniki o 14:30, a wróciłem po 22:30, spędzając tym samym fajny dzień.

niedziela, 17 lutego 2013

Wiiiiiiiitaaaaaaalizm!

Witalizm! Jestem dziś tak szczęśliwy, jak dawno nie byłem. Wczorajszy wieczór okazał się być tak zajebisty, że gdybym nie poszedłbym do tego baru, to żałowałbym i to z różnych powodów. Poza tym, poznałem niesamowitego gościa. Jest tak normalnym człowiekiem, pozytywnym (według mnie z normalnymi poglądami na religię, czy inne sprawy), że naprawdę w ciągu tych paru godzin, które spędziliśmy razem, byłbym w stanie mu zaufać. Cieszę się tym bardziej, gdyż kręci z moją przyjaciółką. Naprawdę, takiego chłopa to ze świecą szukać. Dawno nie poznałem kogoś tak sympatycznego... A kolorowej nie było, nie została zrobiona (wó-dżi-tsu). Nawet cieszę się z tego. Odeszła mi ochota na tą wódkę, więc nawet nie zaczynałem jej tematu.

(These New Puritans - White Chords)

Jestem dziś cały w skowronkach, aż do tego stopnia, że utwór, który nie wiedzieć czemu zawsze mnie dołował, dziś wydaje się być radosny. Wczoraj natomiast gdy go odtwarzałem, robiło mi się przykro, bo puszczam go sobie zawsze jak dzieje się coś chujowego w moim życiu, bądź mam ochotę na rozkminy i wspomnienia. Zerwałem jednak z tym nałogiem! Od teraz będzie puszczany tylko w pozytywnych sytuacjach.
Obudził mnie telefon o 5. Najebany kolega, uznał, że musi ze mną porozmawiać o życiu przez sms`y, a że nie odpisywałem, ten debil zadzwonił, by mnie obudzić i powiedzieć mi tylko przez telefon; "odpisz mi kurwa". Stwierdziłem jednak, że śpię  ale odpisałem. I się zaczęły wszelakie tematy... Odpisywałem mu co 30 minut, ale byłem tak zaspany, że część dochodziła nie do niego, a do różnych ludzi z listy kontaktów. Śmiesznie. Ciekawe kogo przypadkiem obudziłem.
Jak rzucić fajki? Kupić paczkę i nią rzucić? (beka!) Ale poważnie, chyba muszę je rzucić. Nie zmienia to faktu, że zawsze chciałem to zrobić, a nie miałem tyle samozaparcia... To tez chciałbym zmienić w swoim życiu.

sobota, 16 lutego 2013

Wszelaka magia podziałała na ludzi...

Wczorajszy wieczór, noc, cokolwiek to było, było niesamowite. Jak co tydzień byłem w Baszcie ze znajomymi. Znajoma trochę się upiła, wszystko przez alkohol w "plenerze". Okazuje się, że nie znałem jej od pewnych stron. Kolorowa smakowa zrobiła swoje. Ale była bardzo przystępna. Przynajmniej pierwsza flaszka. Druga została, bo była obleśna. Zalatywała kminkiem i pieprzem równocześnie, więc daliśmy jej spokój. Przy drugiej bez przepoi się nie obejdzie, a sklepy były już zamknięte.

(The Knife -  We share our mother`s health)

Mam nadzieję dziś zrobić poprawkę, dokończyć z przepoją kminkowo-pieprzną. Dostałem też zaproszenie na naleśniki z czekoladą w tygodniu. Bardzo chętnie się wybiorę. 
A ten utwór, co wrzuciłem, dla mnie był utworem wczorajszego dnia i imprezy, bo ciągle go słuchałem czy to idąc, czy wracając ze spotkania.
Każdy mnie pytał czemu się zgoliłem. Było wiele zawodów, jak i pozytywnych reakcji. A co ja na to? Odpowiadałem każdemu w ten sam sposób, czyli, że brodę miałem zgolić w momencie, gdy coś się wydarzy, a co nie miało miejsca. Pewnego jednak wieczoru miałem ochotę coś zmienić i się po prostu ogoliłem. Impuls. Ale musiałem powtarzać to każdemu z osobna, co było zabawne. Hahaha... "formułka".
A i wczoraj poznałem jakąś dziewczynę co chce iść na psychologię. Trochę sobie z nią porozmawiałem, ale jak to stwierdziła, jest nieco zamknięta na nowe kontakty, co uznałem za słabe w zestawieniu z "wymarzonym zawodem".

piątek, 15 lutego 2013

Więzi międzyludzkie się plątają i rozwiązują, bo supeł przecież da się rozwiązać.

Poznawanie osób jest zabawne.
Poznajemy kogoś i osoba ta wydaje nam się być sympatyczna, a czasem śmieszna oraz zabawna. Wszystko jest tak, jak powinno być! A jeżeli wejdziemy z nią w zażyłe relacje, zaczynamy tego kogoś poznawać, a czar pryska. Możemy zyskać przyjaźń, ale nasze stosunki do danej osoby całkowicie się zmieniają. Umiera śmieszność osoby i stwierdzenie, że jest zabawna w naszym domniemaniu. Poznajemy ją bardziej i nasze złudzenia o tej osobie po prostu znikają, co czasami jest straszne i okazuje się, że "inaczej ją sobie wyobrażaliśmy". Wszystko za sprawą opierania się na idealizowaniu pewnych cech oraz nie dłuższej rozmowie, niż; "cześć, co słychać, jak się trzymasz?".  Tak teraz myślę o kilku moich znajomościach i twierdzę, że powinny pozostać tylko znajomościami, a nie pozostały. Mam przypadłość ufania osobom, które to wykorzystują, czy osobom, które za przeproszeniem za moimi plecami obrabiają mi dupę. Ale nie dowiesz się jaki ktoś jest, póki się człowieku nie przejedziesz. Teraz nie jest tak łatwo zdobyć moją 100% ufność. Zastanawiam się, czy komukolwiek jeszcze ufam tak bardzo.

(Metronomy - Corinne)

Kocham basistę murzyna i jego wokal wraz z perkusistką! Cieszę się, że było mi ich dane zobaczyć na żywo w minione wakacje na Offie. A z początku byłem tak zmęczony już po tych dwóch dniach, że chciałem pojebać ten koncert i  zostać w namiocie. Dobrze, że ludzie, z którymi byłem zgarnęli mnie na siłę, tym bardziej, że jechałem na festiwal specjalnie na nich, bo Metronomy, to był mój priorytet na Offie. A ich utwór (dokładnie ten), trochę adekwatny do tego co piszę.

środa, 13 lutego 2013

Zmiany nie zawsze są takie jakbym tego chciał i takie jakimi bym sobie je życzył, by były.

Popielec, to jedyne kościelne święto, gdzie Kościół zmusza wiernych, by wszyscy tego samego wieczoru umyli głowę. Taka mnie naszła refleksja wychodząc z kościoła (beka!).

(Arcade Fire - The Suburbs)

Już nie jestem "miedzianobrody" od dwóch dni. Zgoliłem ją, mimo, że mówiłem sobie wcześniej, że zrobię to, gdy wydarzy się coś konkretnego w moim życiu. Co prawda to nie miało miejsca, ale zrobiłem to bez żalu. To był impuls i chęć zmiany. Może też trochę myślę, że gdy się ogolę w moim życiu zacznie się pasmo pozytywnych zmian? I faktycznie są zmiany. Ale czy pozytywne? Nachodzi mnie teraz porzekadło; "punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia". Muszę się ogarnąć. Doprowadzić zmiany do końca, bo tak naprawdę to zależy tylko ode mnie... Będzie dobrze, musi być.
Tak, dziś strasznie krótka notka, ale nie mam ochoty pisać dziś więcej. 

poniedziałek, 11 lutego 2013

Dwa spostrzeżenia, dwa tematy, dwa światy, dwie ideologie.

Ostatnio coraz częściej myślę o samobójstwie. O samobójstwie jako sporze i wytworzeniu się dwóch obozów;
ludzi którzy krytycznie podchodzą do zagadnienia oraz drugiego obozowiska, które jest bardziej "przychylne" ku szarpnięciu się na swoje życie.
Pierwsza część ludzi uważa, że samobójstwo jest okazaniem słabości, poddania się. Jest zarazem szczytem egoizmu, egocentryzmu i osoba która się na nie decyduje, jest w jakimś stopniu jest szalona. Uważa, że to ostatnie pięć minut pozostania na ustach wielu innych ludzi, którzy będą szemrać, szeptać o śmierci znajomego przez tydzień, może dwa (bądź też nieznajomego).
Drugi z kolei obóz paradoksalnie mówi o tym, że samobójstwo nie jest pozytywnym zjawiskiem, ale osoba, która się na nie decyduje jest w pewnym rodzaju odważna, "robi kawał Bogu", bo sama się stawia w Jego roli i decyduje o własnym ja. Tu i teraz.
Ja z kolei nie wiem co mam sadzić. Z jednej strony dla mnie samobójstwo jest sprzeciwem przeciwko Bogu, światu i przyznaję, trzeba cholernie dużo odwagi, by się "na nie zdecydować", ale z drugiej jednak strony pokazuje mi słabość ludzkiej psychiki, ponieważ dana osoba widocznie nie znalazła innego rozwiązania. Oczywiście trzeba też brać poprawkę na to, że osoba taka, najczęściej nie jest poczytalna, zdrowa psychicznie, bądź jej umiejętność postrzegania rzeczywistości jest zaburzona przez, np. depresję (która jest uznawana za chorobę). Czasem jednak gubię się sam w zeznaniach i uważam, że samobójstwo jest czymś niesamowitym, po przez odwagę, a czasem uważam, że to skończony kretynizm. I znów na światło dzienne wychodzi, że jestem hipokrytą. A piszę o tym, bo ostatnio dowiedziałem się od kolegi, że istnieje coś takiego w Japonii, jak "Las Samobójców" (jap. Aokigahara).

(The Black Keys - Lonely Boy)

Drugą z rzeczy, która mnie zastanawia, jest stosunek wiary ludzi w moim wieku, lub nieco młodszych. Większość z nich ma się za ateistów. Często też przez to, że nie znają pojęcia deizmu, więc mówią o sobie; "ateista". Ale dlaczego? Dlaczego coraz częściej i coraz więcej młodych ma za przeproszeniem to w dupie? Kiedyś spotkałem się ze stwierdzeniem, że "jestem zacofanym człowiekiem, skoro żyjąc w XXI wieku, wierzę nadal w bajki, które czyta ludziom facet w czarnej kiecce" - ok, jestem zacofany. Przyznaję, trochę podziwiam ludzi, którzy w nic nie wierzą, ale którzy potrafią powiedzieć dlaczego i mają do tego swoją argumentację. "Nie wierzę, bo nie i chuj!" - mnie nie satysfakcjonuje. Osobiście uważam, że takiej osobie (ateiście) musi żyć się trudniej, ciężej. Oczywiście często rozmawiam z różnymi ludźmi na tematy wiary, czy z ateistami, czy z ludżmi z "innej wiery", z czystej, wręcz dziecinnej ciekawości; "a jak to jest u Ciebie?". Nie, nie krytykuje. Rozmawiając nawet o samej Biblii z zagorzałym ateistą, znalazłem wspólny język. Dlaczego? Dlatego, że znał on ów księgę i WIEDZIAŁ w co nie wierzy. Część natomiast ateistów (tych w moim wieku), "nie wierzy z lenistwa". Nie mają zielonego pojęcia o co chodzi. Kurde, gdybym był na ich miejscu wziąłbym Biblie, przeczytał od deski do deski, choćby po to, by mieć mocne argumenty i móc bronić swego "nie wierzę". Oni z kolei nawet nie wiedzą jak ta wygląda i po co to w ogóle jest. Ale czego ja wymagam? Przecież część "wierzących" nigdy nie miała Biblii w ręku. Chodzą do kościoła, by sobie postać, ponudzić się, podreptać w miejscu. Trochę mnie to przeraża wszystko.

sobota, 9 lutego 2013

Jestem debilem, gdy w moim organizmie znajduje się alkohol...

Nietrzeźwość. Ten stan umysłu mnie zabija i przeraża. Mam zawsze, gdy jestem najebany, na dziwne rzeczy, ale tego nie robię i nie daje o tym znać.
Wczoraj jednak usłyszałem zdanie, które mnie ścięło z nóg...

(Foals - What Remains)

Zanim jednak przejdę do zdania, zacznę od początku. Osoby, z którymi się umówiłem w baszcie, w pewnym momencie napisały mi, że ich nie będzie. Miałem nie iść wcale, jednak sytuację uratowała znajoma, która wysłał mi sms`a o treści; "O której będziesz w Baszcie?". W sumie z jej powodu tam się tylko wybrałem. Przyszedłem tam dużo wcześniej, czyli grubo ponad godzinę, zanim ona miała się tam zjawić. Dosiadłem się zatem do grona znajomych, z którymi praktycznie nie rozmawiałem i tylko siedziałem zadając sobie pytanie "co ja tu kurwa z nimi tutaj robię?!". Na całe szczęście zagadała mnie koleżanka siedząca przy drugim stoliku, której znajomi poszli palić, a sama się została, by, jak to ujęła, pilnować ich i swoich rzeczy. A niedługo po tym przybyła ta, z którą się umówiłem. Staliśmy, rozmawialiśmy, nagle przyszła koleżanka  której miało nie być, bo z nią wcześniej się umawiałem i mówiła, że na 90% jej nie będzie. Ale przybyła i pojawił się pomysł, by zrobić 0,7. Zrobiliśmy dwie 0,7`ki na 5 osób. A, że moja masa ciała jest mała (ok. 50 kilo), to się zrobiłem. W pewnym momencie, tej, której miało nie być, wzięła mnie na bok i podczas rozmowy, zadała pytanie; "czy ty też masz wrażenie, jakbyśmy dużo dłużej się znali?". Nie uderzyło mnie to tak wczoraj, jak dziś na trzeźwo. Jakbym dostał obuchem w łeb. Wtedy uznałem, że naturalnie... Ale dziś o tym myśląc, doszedłem do wniosku, że coś w tym jest, skoro znamy się nie całe dwa miesiące, a rozmawiamy o rzeczach bardzo prywatnych i sobie w jakimś stopniu ufamy. Wiem, że jeżeli będzie potrzebować mojej rady, pomocy, cokolwiek z mojej strony, postaram się być i pomóc jej.
Gdy jestem pijany, staje się głupi. I tym oto pozytywnym akcentem (oczywiście pijąc do pierwszych zdań tego postu) zakończę dzisiejsze pisanie.

czwartek, 7 lutego 2013

Bez mocy jestem tylko dachowcem z pod śmietnika z wyleniałą sierścią, która odstrasza, a w której zadomowiły się pchły.

"Bój umarł" - tyle mogę powiedzieć, odnośnie sytuacji, w której miałem "moc", którą mogłem albo coś stworzyć, albo coś zniszczyć. Spierdoliłem przypadkiem i me "czary" poszły się paść na jebane łąki. To zabawne, bo przez to zraziłem do siebie osobę, której chciałem pomóc. Nie jestem z tego faktu zadowolony. Szczerze powiedziawszy wydawało mi się, że jak jej pomogę, to się do siebie zbliżymy. Okazuje się jednak, że oczywiście mam niewyparzoną mordę i nie potrafię wyczuć sytuacji, kiedy powinienem coś powiedzieć, a kiedy milczeć. Zjebałem wczorajszy wieczór i sobie, i tej osobie - zupełnie przez przypadek. Jak to stwierdziła, jestem bardzo nietaktowny i nie mam wyczucia sytuacji. Szczerze, to liczyła, że spędzi ze mną spokojny, miły, luźny wieczór, a ja oczywiście musiałem zacząć temat dotyczący ją bezpośrednio. W pewnym momencie zaczęliśmy milczeć i tak przez 30 minut. Próbowałem jakoś rozluźnić atmosferę, zagadać, ale bez skutku. W odpowiedzi na moje pytania, słyszałem równoważniki zdań. To było o tyle przykre, że ta osoba wczoraj przyszła na moje spóźnione urodziny wraz z prezentem. A po powrocie do domu dostałem od niej litanię w formie wiadomości. Wiedziałem, że zjebałem z wczorajszym wieczorem, ale jeszcze mnie w tym upewniła. Ale chyba jest już w porządku między nami, tylko nadal mi strasznie głupio. Natomiast co do prezentu, dostałem taką książkę;


Po prostu osoba, która mi ją ofiarowała (naturalnie z dedykacją na stronie tytułowej) stwierdziła, że dawno żadnej mądrej nie dostałem. Zacząłem czytać i jest dobra. "Druga historia" mnie strasznie urzekła i łyknąłem ją z ufnością, jak chore dziecko syrop na kaszel.
Co dalej? Okazuje się, że w okół mnie jest/było ok. 24 osób, które kiedykolwiek mi ufały, bo w jakimś stopniu mi się zwierzały i chciały się doradzić. Szkoda, że ich kurwa nie zauważam. Może przez mój subiektywizm, albo może po prostu jestem głuchy, ślepy i głupi. Albo te dwie możliwości naraz. Jestem ograniczony.
Jestem zmęczony, jest mi przykro (za wczorajszy wieczór,  że wyszedł - jak wyszedł i że po nim napisano mi - co mi napisano). Wiem, że nie powinienem się przejmować, ale ja się bardzo przejmuje ludźmi, na których mi zależy. Tym bardziej, że ja mam PEŁNĄ tego ŚWIADOMOŚĆ iż zjebałem.

(Portico Quartet - Clipper)

Lubie bardzo słuchać ten utwór jak mi źle. Kocham go od 5:00, do końca. Mógłbym zapętlić ten motyw i słuchać go w nieskończoność. Ten saksofon, a ten instrument (chyba kontrabas) wchodzący nieco później... ahhh! Łapie się na tym, że w ogóle podoba mi się brzmienie wibrafonu. Jak za jazzem średnio przepadam, to Portico bardzo lubię. Choć to nie jest typowy jazz. 

środa, 6 lutego 2013

Czy czas zostawić wszystko i ruszyć gdzieś dalej?

I okazuje się, że mam możliwość ucieczki. Z małopolskiego do mazowieckiego, przynajmniej na tydzień. Będę mógł zniknąć. Nawet chyba chce. Wyłączyć telefon, dezaktywować facebooka - zero kontaktu ze znajomymi. Tylko teraz zastanawiam się czy to dobry pomysł. Przecież równie dobrze mogę "uciekać" przed znajomymi w domu, robiąc dokładnie te same rzeczy, co w przypadku wyjazdu. A rodziców mogę zawsze poprosić, by kłamali, że mnie nie ma, że zniknąłem, gdzieś pojechałem. Tylko byłbym skazany wówczas na samotność. A tam, w innej części kraju, miałbym czystą kartę - z wszystkimi i ze wszystkim. Tylko czy mogę to zrobić znajomym i przyjaciołom, osobom, z którymi spędzam weekendy, wieczory, swój czas? Mimo to, kusi mnie bardzo ta zmiana.

 (The Kills - Black Baloon)

Moja noga, a raczej kolano, ma się kiepsko. Już zginam całkowicie, chodzę normalnie, lecz nadal jest lekko opuchnięte i widnieje na nim czerwono-sino-żółty siniak. Ciągle je czuje, co trochę mi przeszkadza. Obawiam się, że na zmianę pogody będzie boleć. Tak mam już ze śródstopiem po tym, jak zmoczyłem kiedyś buty. Jak znów zmoczę buty i potem je zdejmie łapie mnie skurcz, więc pięć minut zwijam się z bólu, a masowanie miejsca tylko pogarsza sprawę. Mam teraz z tego ubaw.

wtorek, 5 lutego 2013

Dziecięce opowiastki, także przez dziecięce rysunki.

Dzieci są dziwne i robią dziwne, ale śmieszne rzeczy. Przed chwilką dzwoniła do mnie na skype czteroletnia siostra znajomego i zapraszała mnie na urodziny. Oczywiście mówiąc mi na per "Pan". Podziękowałem za zaproszenie i nasza rozmowa się zakończyła. I w tym momencie przypomniało mi się jak Julia oglądając swoją książeczkę ze zwierzątkami, opowiadała mi o nich. Wszystko zapisałem, bo to niesamowicie czysty absurd. Teraz muszę to wygrzebać, zatem jeżeli mi się uda, a uda na pewno, to przytoczę jej opowieści...
"Niedźwiedź polarny żyje w ogrodach. Gdy jest słonecznie, lubi żreć trawę. 
Flamingi gdy jest jest słonecznie, lubią się myć. Gdy mama flaming i tata flaming idą do sklepu, mały zostaje sam. Mieszkają w jaskini.
Żyrafy gdy jest słonecznie żreją trawę, a potem wracają do swojej jaskini. Mniejsza jest dla dzidziusia." - nic nie zmyśliłem, przepiałem dokładnie tak, jak mówiła. Swoją drogą wiele osób nie mówi "gdy jest słonecznie", a ta ma 3 lata i operuje takim językiem. Czasem mnie zagina konstrukcją. Kwestia czytania różnych rzeczy jej na dobranoc, i jej chęć poznawania świata. Już wie co to pryzmat i co robi z wiązką światła.

(Beirut - Nantes)

Dominik z kolei jest zupełnie inny. Rozkojarzony i interesują go żółwie ninja oraz inne typowo chłopięce zabawy. Dziś odbierałem go z przedszkola i miałem okazję zobaczyć jego dzieła, przemawiające za tym, że interesują go walki, stwory.


Oczywiście nie wiedząc co to, musiałem się go dopytać...
"To jest wujek stwór, co ma ogon, kolce, którymi walczy ze swoimi wrogami i po obu stronach ma takie wyrzutnie co strzelają."


Tutaj nie dowiedziałem się co to, ale chyba jakiś potwór...


A to ostatni, który ma "wyrzutnie na głowie" i oczywiście kolce oraz żelazny ogon.


Hmmm... Ja może nie rysowałem potworów, które walczyły, ale... Zrobię to i wrzucę mój rysunek tez z wieku gdy miałem 4 latka.


To po lewej, to "Mądry bez rozumu" - nie wiem czemu akurat tak A ten po prawej to "Pan Stupywacz". Z Panem Stupywaczem wiąże się pewna historia. Otóż można zauważyć, to postać, która ma mnóstwo nóg i leci jej ślina z "ust". Otóż tak tłumaczyłem sobie powstawanie pianki do golenia. Mianowicie Panu Stupywaczowi leci ślina z pyska, on po niej depcze, ugniata ją i robi to tak długo, że w efekcie powstaje pianka do golenia. A potem w gimnazjum rysowałem takie pierdolansy...


I takie...


Ahhh ten okres buntu! Na szczęście zaprzestałem.

niedziela, 3 lutego 2013

Niebawem będę mógł beztrosko hasać po łąkach, jak niesamowity i bajkowy jednorożec z tęczowym ogonem.

Udało się!
Wczoraj przed godziną 00:00 dezaktywowałem facebooka. Także zażegnałem jakiekolwiek wiadomości wychodzące z tego portalu społecznościowego (a nie wychodzące bezpośrednio ode mnie) do znajomych, w stylu; "jutro spamujcie mój profil". Poza tym ukryłem datę urodzenia, także nikt o niczym nie wie. A ci co mają pamiętać, to pamiętają. Do tego kolejny plus, mogę do połowy zginać nogę, ale trochę boli. Noc natomiast była ciężka. Było mi gorąco w chore kolano i "czułem je", zatem nie mogłem zasnąć przez dwie godziny. Ale żyje! I dziś nawet już jakoś się poruszam, funkcjonuje.

(The Foals - Spanish Sahara)

Dziś mają przyjść znajomi z yerbą i na yerbę. Ciekawe o której! Dostałem telefon od Ramony, który mnie rozbawił, naturalnie z życzeniami. Rozgadałem się, choć był u mnie Kajtek. Trochę mi głupio, że ja gadam przez telefon, a ten siedzi. W ogóle jest mi głupio rozmawiać przez telefon, gdy jestem z kimś sam na sam, a na sms`y w takich sytuacjach w ogóle nie odpisuje.

sobota, 2 lutego 2013

Ciężki jest los kaleki bez nogi.

Wczoraj z okazji mojej 21 zimy, którą przeżyję niebawem, umówiłem się z kilkoma znajomymi w barze. Część nie przyszła z różnych powodów. A to jeden się rozchorował, a to drugi sesja, a to trzeci w mieszkaniu w Krakowie siedzi i coś tam robi... Ale cieszę się, że byli Ci, co byli.
Sebastian zostawił swój plecak, więc go wziąłem i leży sobie teraz gdzieś tam u mnie. W ogóle jak jechał do nas do Baszty, jeden autobus mu uciekł, zatem przez godzinę próbował złapać stopa. Bez skutku. W sumie mu się nie opłacało przyjeżdżać, bo ostatni autobus powrotny miał godzinę po swoim przyjeździe, ale zrobił to i strasznie miło mi się zrobiło z tego powodu. Ale oczywiście musiałem coś zjebać, jak to ja. Przy dużej ilości alkoholu jestem zajebiście szczery. Czasem to nie jest spoko!
W ogóle jak przyszliśmy, to była dziwna sytuacja. Wkurw z mojej strony! Stoję sobie w kolejce do baru, nagle podchodzi do mnie jakiś nieznany koleś i pyta, czy może wejść w kolejkę przede mną. Stwierdziłem, że "nie i chuj", bo jakby nie zauważył jest kolejka i każdy czeka na swoja kolej. Potem zaczął zaczepiać wszystkich dookoła, a Kajtkowi sypnął komplementem. Chciał powiedzieć, że ma ładne oprawki okularów, a powiedział, że ma ładne oczy. Ale ten koleś był zajebiście natrętny i wkurwił mnie z tą kolejką, więc już pomyślałem sobie; "no zajebisty wieczór kurwa będzie". Ponoć potem został poproszony o opuszczenie lokalu. I dobrze!

(The National - Slow Show)

A potem była dziwna sytuacja. Przyjaciel, któremu oczywiście powiedziałem, że idę ze znajomymi (naszymi wspólnymi) do baru, powiedział, że się uczy. Ok, rozumiem, sesja! No, ale przyszedł z innymi kumplami i poszli usiąść piętro wyżej. Poszedłem do nich i chyba 10 minut ich prosiłem, by się do nas dosiedli, tym bardziej  że było miejsce, bo cześć osób już się zwinęła. O tym czy zejdą miał zadecydować rzut monetą. Orzeł - schodzą. Szczęście było na mojej szali, ale trochę dziwnie. Naturalnie nie mam o nic pretensji, tylko... grhhh... jak jestem pijany i na czymś mi zależy, jestem 10 razy bardziej cipowaty, niż normalnie. Nieważne. Potem wracaliśmy i dwóch moich znajomych doszło do wniosku, że rzucą mnie na śnieg. Przy czym, śniegu już prawie nie ma. Jak pomyśleli - tak zrobili... Tylko, że moje kolano zostało na chodniku i przez chwilę przyjęło cały ciężar ciała. Efekt jest dzisiaj tego taki, że nie mogę chodzić, a kolano spuchło. Jest plus, bo nie boli. Czuje się jednak jak kaleka i mnie to drażni. Jak próbowałem ubrać buty, zajęło mi to 15 minut z zegarkiem w ręku, przy czym robiłem to pół na stojąco, a pół na leżąco. Nie mogę zgiąć kolana, więc na siedząco odpada. Rodzicom powiedziałem, że jak wracałem, wyrżnąłem o wystający i nierówny chodnik. Kupili to. Ale chyba będę musiał iść do lekarza i na prześwietlenie. Nie uśmiecha mi się to wcale. Chodzenie po schodach to miazga. Kolejne 15 minut, bo przecież jedną nogę mam niemalże sztywną. Wszędzie człapie.Wkurwiające. Poza tym incydentem z kolanem (czego skutki odczuwam dopiero dzisiaj), było bardzo spoko. 
Brat mi kupił Altacet, bym smarował. Oczywiście poprosiłem go o to. I mam, w żelu, za 13.25 zł. Co za ździerstwo!