środa, 29 lutego 2012

Żółty

Dziś jest jakiś dziwny dzień. Mnie i Mechanicznemu zebrało się na wspomnienia, a wręcz na sentymenty. Jemu za sprawą zwykłego przystanku autobusowego, który przypomniał mu to i owo, a mnie za sprawą muzyki. W sumie to jest zabawne, że zwykłe rzeczy, które nas otaczają, mogą przywołać wspomnienia. U mnie to jednak nieco inaczej działa. Skoro muzyka w moim życiu jest nieodłącznym elementem, normalne jest to, że kojarzę jakiś z daną sytuacją, w której to (lub po, ewentualnie przed) słuchałem. Dziś wspomnienia przywiał zespół Pink Floyd utworem Echoes
Aj ci Floydzi, słuchałem ich non stop kilka lat wstecz, nie dopuszczając do siebie żadnego innego wykonawcy. To był okres dla mnie bardzo dobry, choć dosyć mocno „samotniczy”. Wierzyłem wówczas, że każdy człowiek jest dobry, że każdemu można pomóc i nawet chętnie udzielałem tej pomocy osobom, które mnie o nią poprosiły. Mimo, że do ludzi podchodziłem z pewnym dystansem i generalnie 90% mojego życia spędzałem w domu, byłem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Wiedziałem co chce robić, miałem jakiś cel w życiu i w ogóle było jakoś mniej zmartwień, a na pewno mniej przejmowałem się (paradoksalnie) ludźmi (teraz nie mam pomysłu na przyszłość ani siebie). W tym czasie, założyłem mój pierwszy blog, który nazywał się „Mleko w proszku”. Teraz już nie istnieje, nie miał nawet roku, gdy z niego zupełnie zrezygnowałem i usunąłem. Stwierdziłem, że skoro mam swój materialny pamiętnik, to po co mam zaśmiecać internet? Obecnie zaprzestałem prowadzenia pamiętników. 
I też wspominam sobie rekolekcje w Łomnicy Zdrój, na które pojechałem „w ciemno” i to w dodatku sam. A to za sprawą zaproszenia, jakie otrzymałem od autora książki „Przepchnąć Słonia”, brata Rafała Szymkowiaka. Na końcu książki była witryna strony internetowej „Alternatywnych” (których jest chyba założycielem, a których opisywał w swojej książce), czy jego osobisty e-mail, na który napisałem i dostałem o wiele więcej niźli mogłem się spodziewać. Może nie będę tu opisywał rekolekcji, bo chyba nawet nie jestem w stanie opisać tego wszystkiego zwykłymi słowami. To trzeba po prostu przeżyć, a ja to zrobiłem i to bardzo. Najlepsze rekolekcje jakie miałem w całym moim życiu.
Co jakiś czas zdarzają mi się dziwne sytuacje na ulicy, bardzo często z osobami, które przepijają cały swój dobytek. Dwa dni temu miałem kolejną.
-Przepraszam cię bardzo… -zaczął delikwent.
-Tak?
-Jest mi bardzo głupio, zszedłem na patologiczną drogę, co pewnie widzisz po moim ubiorze, ale zacząłem nią podążać, bo chciałem. Co nie jest tak naprawdę ważne...
-O co chodzi? –przerwałem.
-Jest mi niezmiernie głupio cię, a raczej pana pytać, ale czy nie miałby pan dać 2 złote?
-Niestety proszę pana, nie mam przy sobie pieniędzy.
-Jakiego pana? –osobnik spojrzał mi prosto w oczy.- Przestałem być „panem” dla kogokolwiek w momencie, gdy zstąpiłem na ścieżkę, którą teraz podążam.
-Przepraszam bardzo, ale śpieszę się…
-Dobrze, zatem nie przeszkadzam... A może chociaż ma pan papierosa?
-Mam.
Szkoda, że nie miałem czasu, żałowałem tego. Widać było, że człowiek chce się wygadać, porozmawiać z kimkolwiek, ale chyba nikt nie chce go słuchać. Może opowiedziałby mi co się stało, że postanowił obrać alkoholową ścieżkę jaką podąża, jak w poprzednim przypadku jaki miałem? Każdy ma swoje "osobiste tragedie", niektórzy zatapiają je w alkoholu i staczają się na dno, ale już „bez możliwości powrotu”. Choć tak naprawdę twierdzę, że jeżeli ktoś osiągnął całkowite dno, może się jedynie od niego odbić, ponieważ nie upadnie jeszcze niżej.
Słyszałem dziś dwa czyste absurdy, które mnie rozbawiły; „aksamitny jedwab” i „długa wieczność”.
Muszę od Kasi odebrać mój scenariusz, który napisałem swego czasu i który udało mi się wraz ze znajomymi wystawić, organizując przy tym mały happening, który na celu miał nieść pomoc placówkom prowadzonym przez duchownych, dla osób uzależnionych od narkotyków.

piątek, 24 lutego 2012

Spaliłć na panewce

O nic już nie walczę. Nie staram się już nic uzyskać. Wszystkie moje „chcenia” spaliły na panewce. Choćby motyw z panem. Dziś przywiózł mi gazety, był nawet miły w tych dosłownie trzech wyrazach, które wymieniliśmy. Pomyślałem sobie, że moje odwiedziny u szefostwa poskutkowały – masz ci los, jednak dupa zbita! Po tym jak mu już powiedziałem „dowidzenia”, usłyszałem…
-Jak będziesz miał następnym razem problem z kolportażem, albo coś, to zgłaszaj się do mnie…
Od razu pomyślałem; „a co jak będę miał problem z panem?”.
No, bo okazało się niestety, że jest szefem transportu i można na niego co najwyżej nachuchać.
Dziś byłem na drodze krzyżowej i trochę wymarzłem. A może nawet nie trochę? Zastanawiam się czemu nie włączają ogrzewania. Chociaż nie, już mnie właśnie olśniło. Przecież trzeba „oszczędzać”! No ok., ale czemu kosztem zdrowia? I bynajmniej nie chodzi mi o to, że dostaje w kościele od mrozu kataru, ponieważ jeszcze jestem młody i zdrowy, ale raczej mam na myśli ludzi starszych.
Jutro wybieram się do Krakowa na noc do znajomych. Pewnie będą jakieś planszówki, a i pewnie alkohol się poleje.
Chciałbym poddać się jakiemuś zabiegowi, gdzie usunęliby mi część moich wspomnień. Znajomy uznał, że wódka jest idealna, ale chyba nie do końca o to mi chodziło.

czwartek, 23 lutego 2012

Pierdoły

Skype. Zainstalowałem, choć miałem pewne obawy co do tego. Fajne jest to, że mogę zobaczyć się ze znajomymi, nie wychodząc z domu. Ale to oczywiście tylko komunikator, który nie zastąpi w pełni spotkań. Co nie zmienia faktu, że cały dzień przegadałem z Anną.
Właśnie, Anna! Prosiła mnie bym wymyślił dla niej blogowy pseudonim. Naturalnie do opisywania pewnych sytuacji mogących mieć miejsce w przyszłości, a z nią związanych. I wymyśliłem, od dziś Anna to; (uwaga, fanfary!) Anna.
Dziś byłem u Dominiczka i Mateuszka, który z dnia na dzień coraz więcej mówi (ma 15 miesięcy). Nauczył się już mówić; tak, nie, mama, tata i jabłko.
No a późnym popołudniem, już po powrocie do domu, zimne piwko. Chwila relaksu, przy naprawdę średniej 60 stronicowej powieści, wychwalającej komunizm i ukazującej Rosjan w bardzo ludzki sposób. Prawie nadludzki. Zupełnie, jakby to oni byli ofiarami wojny, ukazanie dramatu i naturalnie zero wzmianek na temat zbrodni wojennych przez nich popełnionych. Zatem główna ideologia książki, wygląda mniej więcej tak; „komunizm jest cacy, komuniści też, a Niemcy byli prześladowcami, my komuniści tylko się broniliśmy.” – czytając to prawie się porzygałem. Zatem nie polecam, uważać na „Los Człowieka” pióra Szołochowa Michaiła. Nie chodzi o to, że jest źle napisana, ale nie podoba mi się przesłanie.
Jeszcze małe spostrzeżenie. Nie rozumiem jak ludzie mogą być tak zadufani w sobie, że nie widzą swoich wad i nie dopuszczają nawet do siebie myśli, że mogą źle czynić. Spowodowane jest to brakiem jakiejkolwiek (przez nich) refleksji na swój temat?

wtorek, 21 lutego 2012

Popsuło się...

Dziś obejrzałem „Baby są jakieś inne”. Film taki na jeden raz, obejrzeć i już do niego nie wracać. Niby ciekawy, ale szału nie ma. Zmusił mnie jednak do refleksji, bo okazało się, że mam chyba kilka kobiecych cech. Mianowicie zapałki. Powiedziane w nim jest, że ponoć „baby chowają spalone zapałki z powrotem do opakowania”. Przyznam się, sam tak robię, gdy odpalam papierosa na ulicy, ale po to, by nie zaśmiecać ulicy. Po co robić większy syf, skoro ten, mający miejsce na ulicy jest i tak zbyt duży. Weszło mi to jednak w nawyk, ponieważ chowam spalone zapałki do pudełka także w domu (podpalając np. wodę na herbatę).
Byłem dziś u pracodawców i jeszcze nic nie wiadomo w sprawie pana (o którym pisałem post wcześniej), ponieważ jeszcze się nie zjawił. Ponoć dopiero jutro ma być w pracy.
Wczoraj spędziłem genialny dzień z kilkoma znajomymi, miedzy innymi z Kasią, którą tu wspominam co jakiś czas. Obiecałem w moje urodziny, jej i Ani, że jeden cały dzień spędzimy razem. Wywiązałem się i czuje się z tego powodu zadowolony i to bardzo. W planach było lodowisko, które mnie przerażało z oczywistych powodów. Jakich? Nigdy na nim nie byłem. Zawieźli nas tam rodzice Anny, a sami gdzieś pojechali dalej. Wysadzili nas na przystanku autobusowym, bo czekał na nas jeszcze jeden kolega, zatem pieszo poleźliśmy w stronę lodowiska. Ale co? Okazało się, że jest zamknięte. W sumie można było się tego spodziewać, bo panowała wczoraj plusowa temperatura, a słońce momentami grzało naprawdę mocno. Mocno jak na luty. Wróciliśmy zatem na przystanek i postanowiliśmy wrócić do domu, na film, który ze sobą zabrałem, a który zaczęliśmy. Rose Red, z prologiem to istne 5 godzin wyjęte z życia. Kasia jednak, wpadał na pomysł by wracać pieszo, co bardzo mi się spodobało. Reszta grupy się wyłamała i stwierdziła, że jednak poczeka na autobus.
Poszliśmy zatem we dwoje, co dało nam okazję do długiej rozmowy. Generalnie rozmawialiśmy o byłym Kasi, a moim przyjacielu i o zmianach w jego osobowości jakie zaszły od czasu ich rozstania. Ale to pozostawię dla siebie. Mam z tym związaną tylko jedną refleksję, którą mogę się podzielić. Nie czuje się ani zobowiązany do tego, by go naprostowywać, ani w ogóle mu o tym mówić, ponieważ i tak to nic nie da. „Walka z wiatrakami”. Ja będę swoje, a on będzie robił po swojemu. Jeżeli sam nie będzie chciał się zmienić, to tego nie zrobi (widocznie jest mu tak dobrze). Oddaliliśmy się od siebie bardzo. Możliwe, że spowodowane jest to tym, iż ich trochę na siebie nakręcałem (więc brałem udział w tym, by ze sobą byli). Wręcz przyzwyczaiłem się do tego, że go nie ma i do tego, że czasem postępuje wobec mnie, jakby mnie w ogóle nie znał. Jak już powiedziałem; „porywanie się z motyką na słońce” - co wcześniej starałem się uczynić, wywalczyć z nim, tłumaczyć, ale jak widać bez skutku. Co jest w tym wszystkim najbardziej wkurzające? To, że mnie zlewa i że może mnie zlewać do woli, a będzie chciał czegoś ode mnie i mu nie odmówię. Nienawidzę tego. Tym jednak razem jedyne co mogę dla niego zrobić, to się za niego modlić – mam dosyć jego egoizmu. Wręcz po tej rozmowie z Kasią nie miałem ochoty się z nim widzieć, a wiedziałem, że do nas przyjedzie. Agrhhh… koniec. Za dużo już powiedziałem. Było ciekawe spostrzeżenie odnośnie jego ze strony Kasi…
-Wiesz, że jakbyśmy teraz ze sobą byli, to chyba by nas całkiem znienawidził?
-Hmmm… Ciekawe, nigdy o tym nie myślałem.
-Ale tak czysto hipotetycznie! Nie jesteś w moim guście.
A jeszcze wracając do Anny, też kiedyś o tym z nią rozmawiałem.
-Wydaje mi się, że straciłem przyjaciela, ale... -zacząłem swą wypowiedź.
-Już dawno go straciłeś...
I chyba coś w tym jest.


PS: Trudno się mówi. Dawniej bym robił wszystko by ratować nasze kontakty, ale teraz podchodzę do tego ze stoickim spokojem. Czas oglądać rozkład i zżeranie przyjaźni przez robaki? (...)

sobota, 18 lutego 2012

Ołówki były wkurzające?

Wczoraj pisałem, że denerwują mnie ołówki? Nic tak bardzo nie wkurza jak inni ludzie. Zaledwie godzinę po tym jak napisałem o ołówkach poirytowałem się jeszcze bardziej, wręcz rozwścieczono mnie do czerwoności.
Od kilku lat jestem kolporterem, pracuje na umowę-zlecenie w weekendy, zatem co tydzień przywożą mi gazety do roznoszenia. Pan który wczoraj mi to przywiózł stanął dobry hektar od domu. No ale dobra, nie było miejsca i nigdzie indziej nie dało się stanąć, bo wszystko było zawalone śniegiem. Musiałem zatem biegać jak jakiś nienormalny w tą i tamtą nosząc to ustrojstwo. Kurs dom-auto, auto-dom. Gdy wszystko już wyłożył stanął i nic. Jeszcze do mnie mówił, bym mniej brał, bo dzisiaj są wyjątkowo ciężkie. Popatrzyłem na niego, ale na tym się skończyło. Widzę jednak, że delikwent strasznie dobrze się bawi przyglądając mej udręce.
-A pan mi nie pomoże skoro już wszystko wyłożył? –zapytałem uprzejmie.
-Z jakiej paki? Już ci noszę gdy cię nie ma w domu! –oburzył się, a ja nie skomentowałem tego i byłoby wszystko cacy, gdyby nie zaczął bezsensownej gatki.- Powinieneś się cieszyć, że w ogóle ci to przywożę, inni sami przyjeżdżają po gazety.
-Niech pan mnie nawet nie wkurwia… -wycedziłem, ale to chyba normalne i uważam, że każdy by tak zareagował na moim miejscu.
-Wiem, że ci jest ciężko, bo każdemu jest, ale licz się ze słowami, bo chcesz to w poniedziałek możemy się spotkać w wydziale 304 (czy jakaś inna abstrakcyjna instytucja) za takie słownictwo.
Nie skomentowałem. Śmieszyło mnie tylko, że oburzył się tak, jakbym mu zabił rodzinę, a ja nawet go nie zwymyślałem. Wkurzył mnie do tego stopnia, że po godzinie od zaistniałej sytuacji pojechałem do firmy i przedstawiłem całą sytuację pani, która wydaje wynagrodzenia za pracę i zajmuje się robotą papierkową (cos niby sekretarka, a niby księgowa). Powiedziała, że zajmie się sprawą i pójdzie do szefostwa, bo to nie pierwszy taki przypadek. Mnie z kolei poprosiła bym przyszedł we wtorek, to przekaże mi co zostało ustalone.
Ale potem miałem już bardziej udany dzień. W między czasie, gdy mój brat wieczorem odśnieżał miejsce na samochód, porzucaliśmy się śnieżkami. Swoją drogą wyniknęła między nami ciekawa rozmowa.
-Wiesz, że jak to odśnieżysz i pojedziesz jutro do pracy, to któryś z sąsiadów zajmie ci to miejsce? –zauważyłem.
-Oh, stary! To jest pewne i się z tym liczę.
-Ty, to może odśnieżysz całą ulicę, by jutro nie odśnieżać kolejnego miejsca?
Jednak nie zajęli mu miejsca, bo nie brał swojego samochodu, tylko pojechał z kolegą.
Dzisiaj wybieram się do mojego przyjaciela na whisky z colą i partyjkę „Magii i Miecza” (gra planszowa), dlatego piszę teraz, bo obawiam się, że gdy wrócę, to nie będę rozróżniał literek na klawiaturze. Mam bardzo słabą głowę. Z tego co wiem poza mną będzie jeszcze parę osób, których nie widziałem od sylwestra.

piątek, 17 lutego 2012

Kur**!

Dziś mam jakiś nieteges dzień. Chyba wstałem lewą nogą.
Postanowiłem trochę porysować, bo akurat przesłuchuje Lunatic Soul (przez Rudą :] ).
Jak już zacząłem, stwierdziłem, że jeden fragment wymarzę i zrobię od początku. Ale okazało się, że wessało mi gdzieś gumkę do mazania. Zacząłem zatem biegać po pokoju i jej szukać. Po 10 minutach dałem za wygraną. No dobra. Nagle okazało się, że gdzieś zaginął w akcji ołówek H2. Kolejne 10 minut spełzły na niczym, tym jednak razem była nagroda pocieszenia, bo odnalazł się H7 (jupi!), którego szukałem chyba przez tydzień, a leżał najzwyczajniej w świecie w szufladzie. Myślę sobie; fajnie, że się odnalazł, ale chciałem H2.
Dobra, wziąłem do ręki ołówek B6 i staram się kontynuować rysowanie, gdy nagle… TRZASK! Rysik się złamał. Myślę: no to zastrugamy dziada.
Ale co? Ale okazało się, że kosmici uprowadzili także temperówkę. Myślałem, że przegryzę ten B6, ale starałem się nadal udawać, że jestem spokojny, ponieważ obok mnie siedział Dominik.
Swoją drogą Dominik nie lubi rysować (czego bardzo, ale to bardzo nie rozumiem), ale gdy zobaczył, że coś tam skrobie po kartce ołówkami, to sam też pobiegł po czystą i zaczął rysować.
Zastanawiam się czy oddadzą mi moją rysunkową interpretacje wiersza ze szkoły, czy już mogę o niej zapomnieć? Zrobiłem jej zdjęcie kiedyś przed oddaniem.


A nawet zostałem zapytany przez znajomego, czy może być wykorzystana jako plakat, bo koncertowali a nie mieli pomysłu. I została, bo podesłałem właśnie to zdjęcie. 
Wracając jeszcze do Rudej, czytałem wczoraj z nudów jej bloga. I przeczytałem cały, od deski do deski(!). Powiem, że konkret! Polecam. Ja jak próbowałem (też wczoraj) poczytać moje posty, miałem po połowie pierwszego ochotę je wszystkie wypierniczyć, zostawiając tylko bierzący rok. Ale kliknąłem magiczny krzyżyk w prawym górnym rogu.

środa, 15 lutego 2012

Dzień jak każdy inny

Herbata i obowiązkowo muzyka. Idealnie. Dziś z moich głośników wypływa gama dźwięków instrumentalnych w odpowiedni sposób przetworzone przez geniusza, multiinstrumentalistę.
Mike Oldfield.
A w tym dokładnie momencie utwór "Tubular World".
Ale nie o tym chciałem. Dziś znów opiekowałem się dzieciakami. Jakże byłem zdziwiony, gdy Mateuszek (brat Dominika, który ma zaledwie 15 miesięcy) sam wyrzucił zafajdaną przez samego siebie pieluchę do kosza. Naturalnie po tym jak usłyszał „wiesz co masz z tym zrobić!” z ust mojej siostry, a jego mamy. W ogóle jest kochane z niego dziecko, ale totalne przeciwieństwo Dominiczka. Już pomijając fakt, że Dominik jest brunetem, a Mateuszek blondynkiem, to Mateusz je dosłownie wszystko i domaga się o jedzenie (nigdy nie jest pełen), a Dominik wręcz odwrotnie. Wybrzydza, a po 3 kęsach, lub łyżkach zupy „jest najedzony”.
Dziś Dominik jadł sernik oglądając bajkę. Gdy tylko Mateuszek to zobaczył dał do zrozumienia, że chce aby posadzić go obok swojego brata, za sprawą energicznego ruchu ręką. Gdy już został usadowiony popatrzył na Dominika ze wzrokiem wygłodniałego psiaka.
-Am! –powiedział maluch.
-Już ci dam… -odparł Dominiczak i zaczął go karmić.
Tak oto wspólnymi siłami zjedli dwa kawałki.
A teraz może co chodzi mi po głowie, bo mam ochotę wylać w jakiś sposób to o czym myślałem ostatnimi czasy. Jednak krótka przerwa na papierosa, by zebrać myśli.
A tak swoją drogą, wciąż Mike Oldfield, ale włączył się (kolejny) genialny jego utwór i zamierzam się tym podzielić, „Let There Be Light”.
Muzyka jest dla mnie bardzo ważną rzeczą, wręcz nie wyobrażam sobie bez niej normalnego funkcjonowania. Poznaje ją, zachwycam się nią, a jeżeli jestem nią zachwycony, to ją kupuje.
Zabawne jak my ludzie jesteśmy słabi. Bezsilni w jakichś sytuacjach gnanych przez życie. Gdy ktoś nas zrani, zamykamy się w swoich własnych światach, głowach i nie chcemy nikogo do siebie dopuścić, bo mamy przed oczami sytuację, która wyssała z nas całą życiową energię. Wręcz wydaje nam się, że skoro zostaliśmy zranieni, to wszyscy z naszego otoczenia postąpią z nami w podobny sposób. „Zostaniemy zgnojeni.” Witalne siły są bliskie wyczerpaniu, bo „jesteśmy w tym momencie sami” i w efekcie nie mamy z kim porozmawiać, bo nawet tego nie chcemy. Strach! Ale mimo to, myślimy, zastanawiamy się nad tym „jakby było, gdyby to wszystko potoczyło się inaczej?”. Nie, nie jest mi z żadnego powodu przykro, wręcz teraz generalizuję (co uwielbiam czynić), a i osobiście mam się całkiem dobrze. Ale po prostu odwiedzając jakieś blogi zauważyłem, że część ludzi niechcący porusza te same problemy. Tak naprawdę każdy, gdy coś idzie nie tak, zostaje sam. Nawet jeżeli się wygada, nie może liczyć w pełni na zrozumienie, a tylko na wysłuchanie problemu z tej drugiej strony (przyjaciółki, czy przyjaciela), dlatego, że ta osoba, której się zwierzamy, nie wie co chcemy jej przestawić, przekazać. Jest to związane z tym, że sama nie przeżywa tego czegoś. A nawet jeżeli, to nie przeżywa w taki sam sposób jak my. Jest jedynie obserwatorem, osobą trzecią. 
To taka moja refleksja na dzisiaj.

wtorek, 14 lutego 2012

Doświadczenie z dziećmi

Posiadanie mocno starszego rodzeństwa jest o tyle dobre, że gdy posiadają już dzieci, a tobie człowieku przyjdzie się nimi opiekować, nabywasz doświadczenia. Tym oto sposobem zostałem zmuszony nauczyć się cierpliwości podczas karmienia, przebierania, czy zmiany pieluch. Muszę jednak przyznać, że to dosyć męczące, tym bardziej, jeżeli mają miejsce jakieś dziwne akcje, a ostatnio mają.
Gdy moja jedna z sióstr wybrała się na zakupy, zadzwoniła do mnie z prośbą, bym przylazł.
-Cześć. Masz chwilkę?
-Tak, jasne. –odpowiedziałem bez namysłu.- Co jest?
-Możesz przyjść do Julki? (Julia ma 2 lata) Musze wybrać się do sklepu, bo nasza lodówka świeci pustkami.
-Nie ma problemu, zaraz będę.
Zawsze trafiam w momencie gdy Julia śpi. I za każdym razem jest mówione, że powinna spać do powrotu rodziców, aczkolwiek jak tylko wyjdą, a ja zostaje sam, nie minie 10 minut, a ta już jest na nogach. Ostatnia akcja była nieprzyjemna. Otóż mała Julia wstała (śpi w łóżku rodziców), pobiegła do swojego pokoju i zarzygała cały, ale naprawdę cały, niemalże co do milimetra dywan. Więc celowo pisze „zarzygała”, a nie „zwymiotowała na”. Zrobiła to z taką precyzją, że prócz dywanu, wymiociny zachlapały całą piżamkę. Musiałem wszystko ogarnąć, jednak najpierw ją, bo była cała oblepiona. Nie myśląc wiele wziąłem dzieciaczka, zaniosłem do wanny i zacząłem myć. Gdy skończyłem, ubrałem ją w nowe ciuchy, lecz najpierw musiałem przejść przez pole minowe (bo ubrania ma w komodzie, oczywiście w swoim pokoju). A następnie puściłem znienawidzoną przeze mnie „Świnkę Poppe”, by móc na spokojnie posprzątać.
Swoją drogą to źle, że nauczono ją oglądać już w tak małym wieku bajek. Aktualnie niczego nie zje, jeżeli nie będzie jej puszczona bajka.
Z kolei Dominik, który ma 4 lata i o którym już tu pisałem jakiś dłuższy czas temu, przez bajki nie może spać w nocy. W dzisiejszych czasach bajki są straszne i w każdej przewija się motyw walki. Walski pobudzają Dominika, zatem biega, skacze – walczy z niewidzialnymi potworami, a potem w nocy boi się zasnąć bez światła, bo śnią mu się te wszelkie stwory. Kiedyś "pokemony", teraz "gormity". No dobra, gdyby miał 8-10 lat to ok, ale na takie rzeczy moim zdaniem jest zdecydowanie za wcześnie. By się nie bał i nie "walczył" ograniczono mu "gormity" do figurek (zabawek, które kolekcjonuje), a i bajki są mu puszczane takie, gdzie nie przewija się motyw walki dobra ze złem. Zatem takie, jak bajka o Tomku lokomotywie (której też nienawidzę, a byłem zmuszony ją z nim oglądać przez ponad godzinę).

poniedziałek, 13 lutego 2012

"Mechaniczny Gramofon"

I projekt ruszył do przodu, w sumie bardzo spontaniczny. Naturalnie wspólnie wraz z jednym z moich przyjaciół. Szczerze mogę go tak nazwać, nigdy nie zostawił mnie w potrzebie i gdzieś tam zawsze był, mimo, że czasem nie kontaktowaliśmy się przez parę miesięcy.
Zaproponowałem mu, byśmy stworzyli wspólnego bloga i tym oto sposobem powstał "Mechaniczny Gramofon". On - Mechaniczny, ja - Gramofon. Dlaczego tak? On jest typem człowieka praktycznego, mocno osadzonego w realiach, a ja z kolei jestem nadwrażliwym pesymistą, ale jakby po reformacji, ponieważ pesymizm zmieniłem na realizm (z nutką optymizmu), a nadwrażliwość na stoicyzm. Do tego on jest osobą, która uwielbia nauki ścisłe, a ja z kolei wolę humanizm.
Blog powstał trochę z mojej inicjatywy. Związane jest to z tym, że mamy różne poglądy na pewne sprawy, co będzie zapewne ukazane na naszym wspólnym blogu. Zatem opisywanie jednych rzeczy z dwóch różnych męskich perspektyw. Z mojej strony zapewnie subiektywnie. A z Mechanicznego(?) - któż to wie...

sobota, 11 lutego 2012

Ciężkie czasy na brodę

 No i zmusiłem się, zgoliłem brodę. Zmusiłem, ale nie dlatego, że nieestetycznie wyglądałem, ale dlatego, że w sumie zostałem zmuszony przez warunki pogodowe, co z kolei zaowocowało zmuszeniem samego siebie do zabrania w łapy maszynki (czyli do działań) i poświęcenia dobrych 40 minut na równolegle oraz prostopadłe zacinanie się przed lustrem. Nienawidzę jak zamarza zarost. Dziś gdy tego doświadczyłem, było około -18 stopni, miałem ochotę wrócić się do domu, ogolić i dopiero załatwić sprawy, które wymagały ode mnie wyjścia z ciepłego domku. Niestety, nie mogłem. Musiałem spędzić na mrozie dwie godziny, a pod koniec byłem już tak wciekły, że modliłem się tylko by nikt do mnie czasem nie podszedł, ani się nie odzywał, bo mógłbym być wówczas bardzo niemiły. Chyba byłem tak już sfrustrowany, że mogłem się na kimś niechcący wyżyć. W sumie zabawne, że taka pierdoła mnie tak rozłościła. Ale ogarnąłem się i w efekcie zacząłem z tego wszystkiego śmiać.
Jak to jest, że gdy zbliża się wieczór mam ochotę na poważne rozmowy? Nie rozumiem tego. Trudno rozmawia mi się o poważnych sprawach rankiem, a późnymi wieczorami gęba mi się nie chce zamknąć. 

czwartek, 9 lutego 2012

Poetycki wykład

Od mojego ostatniego postu pokłóciłem się z maszynką do golenia. A trochę czasu już minęło. Wiem, że potem będę cały pozacinany, gdy już zdecyduję się zgolić, aczkolwiek (przynajmniej póki co), nie śpieszy mi się. Golenie z natury traktuję jako karę.
Ostatnio było mi dane być na wykładach odnośnie poezji pani Wisławy Szymborskiej, gdzie staraliśmy się wczytać w tekst i go zinterpretować. Po raz pierwszy od czasu, gdy miałem cztery latka, usłyszałem jej utwór "Kot w pustym mieszkaniu" i aż zrobiło mi się jakoś miło. Pamiętam jak siostra czytała mi między innymi jej poezję przed snem, bądź staropolskie baśnie, lub nawet fragmenty powieści "Mistrz i Małgorzata" Michaiła Bułhakowa, którym byłem zafascynowany (i fascynacja tym dziełem do dziś mi nie minęła).
Jednak nie o tym chciałem tak naprawdę napisać, zatem przejdę może już do meritum.
Podczas wykładów o poetce, pani przytoczyła nam postać, która jest jej przyjaciółką:
-Moja przyjaciółka zajmuje się kłamstwem. -oznajmiła.- Wiecie, że wszyscy kłamiemy?
W tym momencie poczułem się jakbym oglądał jeden z odcinków Dr. House`a ("Everybody lies!").
-Nie wiemy...
-Najczęstszym kłamstwem jakie pada z naszych ust jest "nie mam czasu". Wykręcamy się niby jego brakiem, a tak naprawdę, gdyby dobrze go zagospodarować, byłoby go naprawdę dużo.
Myślę, że coś w tym jest, ponieważ sam wykręcałem się brakiem czasu, gdy nie miałem ochoty z kimś się spotkać, a nie chciałem wprost stwierdzić "nie chce mi się ciebie oglądać czlowieczku". W zasadzie to doznałem retrospekcji i zacząłem analizować momenty z mego życia, gdy wykręcałem się za pomocą tego stwierdzenia.
A teraz coś z innej beczki. Już nie jestem nastolatkiem, o czym w miły sposób przypomniało mi kilku znajomych. Nienawidzę swoich urodzin, gdyż uświadamiam sobie tego dnia (co roku), że jestem starszy o rok, a nie jestem ani o cal mądrzejszy. Wręcz zdaje mi się, że cofam się w rozwoju i jestem coraz głupszy. Hmmm... jestem niepoprawny, bo co rok tego dnia mam zły humor.