sobota, 28 kwietnia 2012

Jeszcze jestem.


Jeszcze żyje. Pisze pracę na ustny. Temat; "Optymizm życia. Od czego zależy pozytywna wizja świata? Omów w oparciu o wybrane utwory". Wziąłem do tego motyw szczęścia, gdyż jest najbardziej uniwersalny i pasuje mi do książek, które sobie wziąłem. Ale żałuje tylko jednej, Reja; "Żywot człowieka poczciwego". Nie jestem w stanie przez to przebrnąć, straszna książka! 
A co u mnie? Beznadziejnie, więc może sobie daruje opisywanie mojej egzystencji. 

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Lany poniedziałek

Dziś mam bardzo zły dzień. Zaczęło się od tego, że znów, jak rok temu kilku znajomych, w tym Wojtek, zaczęli biegać po ludziach (innych znajomych) z butelkami wody i ich oblewać. Stałem się ich ofiarą, co już mnie poirytowało. Wręcz uważam to za dziecinne, choć czasem zachowuje się gorzej niż dziecko. Paradoksalnie w tej sytuacji też (nawet bardziej od nich), ponieważ zacząłem się o to spinać. Po akcji wysłałem Wojtkowi sms`a, że są przewidywalni i nudni. Potem jak co roku spotkaliśmy się u Asi na cieście. Co święta, dokładnie drugiego dnia świąt spędzamy ze sobą czas przy herbacie. Myślałem, że będzie spoko, ale wiedziałem, że dziś będę raczej niemiły dla Wojtka i reszty ekipy (czynnik niezależny ode mnie). No i spoko. Byłoby fajnie, gdyby w ogóle nie poruszali tematu, ale oczywiście zaczęło się całe opowiadanie o tym jak i kogo zlali, pokazywanie filmików i nie obeszło się oczywiście bez komentarza na mego sms`a. Pomijając fakt, że pisałem go do Wojtka, a nie do; „opcje, => wyślij do wielu”. Jednak mniejsza, bo ta wiadomość nie była aż tak osobista. Generalnie na spotkaniu Wojtek zaczął mnie zajebiście irytować. Swoim sposobem bycia, tym co mówił, robił, ect. Jeden ze znajomych podchwycił temat i ciągnął go bez sensu. Potem miałem wrażenie, że się wszyscy ze mnie nabijają, bo wiedzą, że się wkurzam i jestem  nie w sosie. Po prostu mieli jedną wielką bekę z tego, że mam chujowy dzień, co w sumie wkurzało mnie jeszcze bardziej. W sumie to nawet zrobiło mi się przykro. Mniejsza. Życzę wszystkim „polewaczom” zapalenia płuc.
Chciałem zauważyć, że po prostu część osób się nie zmienia. Jak była bezczelna, tak pozostało. I piję tutaj do pewnej sytuacji. Mianowicie, pewna osoba, która powinna dać znać o wyjeździe do naszego wspólnego przyjaciela (bo śmiało mogę tak powiedzieć o tym człowieku), który jest duchownym, oczywiście nas zlała, nie dając w ogóle znać. Tymczasem, gdy jest jakaś akcja, tą osobę zawsze się informuje. Wkurza mnie to egoistyczne „patrzenie pod siebie”. Mam czasem ochotę zrobić jej krzywdę. Tym bardziej, że to nie jest pierwsza taka sytuacja, nie bynajmniej w stosunku do mnie. Jest mnóstwo takich kruczków. Powtórzę znowu; ludzie się nie zmieniają. No, chyba, że naprawdę tego chcą.
Wszyscy mnie dzisiaj drażnią i chyba nie pojawię się na kolejnym świątecznym spotkaniu.

piątek, 6 kwietnia 2012

Wielki Tydzień...

I znów zdaję relację z kilku dni? Tak, tak, nie mogę się ostatnio przemóc do pisania na bieżąco i odkładam to na później. Tak było z sobotą, o której chciałem napisać, a koniec końców, nie zrobiłem tego.
Sobota była bardzo dziwnym dniem. Nie wliczając w to anomalie pogodowe jakie miale miejsce. W sumie dzięki nim zmokłem dwa razy. Po raz pierwszy jednak zdarzyło mi się oberwać gradem, śniegiem i deszczem, w towarzystwie porywistego, zimniutkiego wiaterku. Genialnie, prawda? Idealna pogoda na pogrzeb, na którym byłem tamtejszego dnia (a o którym pisałem post wcześniej). Było dużo ludzi, naprawdę. Uroczyści miały miejsce o 12. No, a potem poszedłem na urodziny znajomego. Było dużo znajomych. Uroczystości rozpoczęły się o 18. Zmyłem się jednak o 22 grzecznie do domu.
W niedziele wyciągnąłem Wojtka na spacer. Dzień potem wprosiłem się do niego z Anną i Kachą, z tortem, z okazji jego urodzin. Wyszliśmy jednak po 30 minutach, bo dziewczyny musiały wracać do domu. Ja też nie zamierzałem zawracać głowę Wojciechowi, gdyż tak na dobrą sprawę widzieliśmy się dzień wcześniej, ale postanowił on, że chce ze mną mimo wszystko porozmawiać. No i w efekcie postawiłem mu piwo, a i porozmawiałem z nim w sposób szczery i otwarty, co chyba najbardziej kocham w kontaktach międzyludzkich. Wracając jednak do Kaśki, od jakiegoś czasu z marnym skutkiem, próbuje wmówić mi, że jestem w niej zakochany. Kiedy się przekona, że nie ma szans? W momencie, gdy będzie czytać ten post? :P
Środa, była porażką. I to taką grubą. Próbna matura z matmy poszła tak sobie, choć pewnie powinienem napisać, że nie poszła wcale. Zadania były mocno przesadzone, powybierane chyba same najgorsze z wielu arkuszy, tworząc jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny twór, który nie sposób zdać. Po około trzech godzinach pisania mózg zaczął mi parować. Więc wyszedłem zlewając fakt, że nie dokończyłem arkusza. Wieczorem poszedłem znów do Wojtka. Przygotował tego dnia „oficjalne urodziny” dla znajomych (choć prawdziwe miał w poniedziałek). Z początku miałem jakiś opór, by w ogóle iść. Z drugiej jednak strony było mi głupio, bo on zawsze o moich pamięta, więc się zmusiłem… Impreza w naszym kameralnym gronie zaczęła się o 18. Ja przyszedłem jakoś po, nawet chyba już o 19… no a wyszedłem o 4 rano. Ale wracając prawie spałem, miałem już nawet fazę REM. No i zapiłem pałe, więc to też może tego powód. Oczywiście nie obeszło się bez rozmów egzystencjalnych po pijaku. Był poruszany Jahwe, katolicy, inne wiary, sens życia, ect., ect. Następnego dnia obudziłem się o 12, ciągle pijany. Wszystko mi pływało i zataczałem się po mieszkaniu. Potem jakby było lepiej, nawet nie miałem kaca… Ale wyciągnięto mnie na jedno piwo, które sprawiło, że poczułem się hiper-mega śpiący. Trochę średnio Wielki Tydzień, a ja tak chleje.