czwartek, 29 marca 2012

Memento mori

Dziś był dziwny dzień. Polski okazał się być fenomenem. Pani profesor kazała nam przynieść „coś do rysowania”; kredki, węgiel, ołówki. Puściła nam muzykę, pomiędzy utworami czytała różne wiersze współczesnych twórców, a my mięliśmy dać się ponieść i zacząć rysować. Własna, swobodna interpretacja.
Dziś w szkole dowiedziałem się, że kuzyn, czy tam brat koleżanki z klasy umarł. Z tego co zarejestrowałem tak jakby usnął (chyba na siedząco) i się nie obudził. Był zaledwie rok ode mnie starszy. Miał 21 lat.

niedziela, 25 marca 2012

Kieślowski

Miałem bardzo owocny weekend. Spędziłem go w gronie znajomych, z czego jestem bardzo zadowolony. To nie jest jednak tematem mego dzisiejszego postu.
Dziś na portalu społecznościowym, jakim jest facebook, jedna ze znajomych wrzuciła link z krótkometrażowym filmem Kieślowskiego z 1980 roku, pt. "Gadające głowy". Polega on na tym, że zadawane są ludziom proste pytania w stylu; "Kim jesteś? Czego byś chciał?". Każdy kadr poświęcony jest jednej osobie (która się wypowiada). Od noworodka, po starszych ludzi. Pod udzielającą odpowiedzi osobą, wyświetla się rok urodzenia tego danego człowieka. Ciekawe jest to, że im starsza osoba, tym odpowiedzi są bardziej dojrzałe, owocne. Jednak najbardziej poruszyła mnie (najprostsza) odpowiedź starszej kobiety mającej sto lat. Na pytanie „Co pani by chciała?”, odpowiedziała, że żyć. W tym momencie przypomniałem sobie o fakcie śmiertelności i kruchości życia ludzkiego. Pierwsze odpowiedzi udzielane przez dzieci były zabawne i momentami śmieszne, potem jednak miałem wrażenie, że oglądam „duchy”, czyli ludzi, którzy już nie żyją (wypowiadał się między innymi Stanisław Lem). A ostatnia wypowiedź, miała coś na wzór „walki z wiatrakami”, niemożność zmienienia losu ludzkiego i powrotu. Niesamowite doznanie – od rozbawienia, po refleksję nad śmiertelnością.
Styczność z Kieślowskim miałem raz. Jego seria filmów pt. „Dekalog”, którą istnie pochłonąłem. To swoją drogą też bardzo ciekawe, ponieważ sam Kieślowski był ateistą, a tu stworzył serię dziesięciu filmów, w których łamane są kolejne przykazania.

środa, 21 marca 2012

Wehikuł

Nie pisałem jakiś czas. I bynajmniej nie dlatego, że „wymęczyłem temat”. Nie pisałem z przyczyn banalnych, wręcz czystko egoistycznych; nie chciało mi się. Wsiądę zatem w wehikuł czasu, zakrzywię czasoprzestrzeń i powrócę do wydarzeń z ubiegłego tygodnia.
Zacznę od czwartku.
Byłem na pielgrzymce przedmaturalnej w Częstochowie. Czułem się tam świetnie, mimo, że doznałem tam kilku mało przyjemnych doznań, które zainicjowane zostały przez osoby trzecie. Tego dnia, przed mszą wyruszyłem z kilkoma osobami z mojej klasy do kawiarni, gdzie po raz pierwszy w życiu jadłem gofra z prawdziwego zdarzenia. Mogę stwierdzić, że mi nie smakował. Nadmiar bitej śmietany sprawił, że mnie zemdliło i w efekcie zjadłem go tylko połowę. Mając oczywiście na uwadze fakt, że jeszcze dwa gryzy tego cholerstwa, a będę rzygał słodkościami (serduszkami i tęczą). Gofry pozostawmy w spokoju, bowiem nie one były tam najważniejsze. Siedząc w kawiarni oczywiście wbiła rodzina Romo-żebraków. I co? I oczywiście było: „pani, panie, wszyscy święci, dajcie 2 zł.” Jednak powiedzmy, że to nie zirytowało mnie tak bardzo. Po wejściu do katedry usłyszałem wywód jakiegoś człowieka do dziewczyny.
-Przyjaciółka twojego chłopaka, to twój największy wróg. Rozumiesz? Ja wszystkich swoich przyjaciół wyeliminowałem.
Przeszedłem dalej, by nie musieć słuchać tych herezji. Przede mną maszerowała Magda (czarna owca), która obróciła się w moją stronę, gdy przeszliśmy trochę dalej.
-Wyeliminować? W jakim znaczeniu?
Uśmiechnąłem się tylko, wyobrażając sobie coś na wzór egzekucji. Chyba zbyt dosłownie potraktowałem słowa tego człowieka. Wiem, że jakbym postał tam 5 sekund dłużej wtrąciłbym się do rozmowy, starając się udowodnić belfrowi jak bardzo jego teoria nie trzyma się kupy. Nawet zrobiło mi się go szkoda, bowiem według mojej teorii, którą wyznaję; „jeżeli ktoś choć na chwile przestał być twoim przyjacielem, oznacza to, że nie był nim nigdy”. Przyjaciel nie jest po to, aby mieszać, a wręcz po to, by pomagać w zmaganiu się z szarą rzeczywistością.
Kolejne zdarzenie miało miejsce na mszy. Podczas komunii, że nie było miejsc usiadłem sobie na podłodze. Nagle czuje mocne szarpnięcie ramienia, zatem się obracam. I co widzę delikwenta z mojej szkoły, który widocznie ma jakiś problem.
-Nie robiłbyś z siebie debila.
-Nie robie. –odrzekłem spokojnie nie ruszając się z miejsca.
-Właśnie, że robisz. Wstań.
Zignorowałem go, ale koleś nie dawał mi spokoju.
-Proszę cię człowieku wstań.
Dla świętego spokoju zrobiłem to, ale sam obserwowałem delikwenta już do końca. Sam jakoś nie zachowywał się super, nie mówiąc tu o tym, że cała mszę wydurniał się z koleżkami. Hipokryta. Co mu przeszkadzało, że po prostu siedzę na płytkach? Widocznie nigdy nie był na żadnych rekolekcjach, pielgrzymkach, ani oazach, a zgrywa wielce pobożnego i urażonego moją postawą. Na rekolekcjach młodzieżowych nauczyłem się tego, że jeżeli jest miejsce na podłodze, a nie chce się komuś stać, to po prostu siada na tyłku.
Piątek.
Odwiedził mnie Mechaniczny.
Sobota.
Jechałem po raz pierwszy z Wnuczkiem Lenina, jako kierowcą. I to chyba nawet jako pierwszy z jego znajomych. No a potem powtórzyliśmy spotkanie wieczorne. Od 22:00 do 2:30 siedzieliśmy i marnowaliśmy wspólnie czas.
Niedziela.
Zostałem poproszony o przysługę. A raczej dwie. Mój znajomy chciał, abym napisał dwa teksty dla kapeli w której grywa na basie. Jeden już popełniłem, ale musze się przyznać, że z drugim mam ogromny problem. To co robię jest na tyle trudne, że mam napisać tekst do muzyki, którą juz wspólnie ze znajomymi popełnił (skomponował). Choć to muzykę powinno się pisać pod tekst. Na całe szczęście jakoś daje radę, mimo, że wcale do prostych zadań to nie należy, choć mogłoby zdawać się inaczej  Jeden zajął mi dwie godziny, natomiast za drugi do tej pory się nie zabrałem. Druga przysługa bardziej mnie zszokowała, by nie mówić, że wręcz przeraziła.
-Nie mamy wokalu. Jeżeli nikogo nie znajdziemy do naszego występu mógłbyś?
No i co ja miałem odpowiedzieć w takiej sytuacji? Coś to wszystko średnio widzę. Na całe szczęście będę śpiewał teksty, które sam napisałem.
A teraz sprawy doczesne, tj. teraźniejszość, a dokładniej dzisiejszy dzień.
Byłem po 3 latach u dentysty. Siedziałem 3,5 godziny tylko po to, by usłyszeć, że moje uzębienie nie wymaga leczenia. Ale powiedzmy, że mogę na to przymknąć oko, gdyż ta wiadomość mnie ucieszyła. Bardziej denerwował mnie człowiek w poczekalni, którego mlasków musiałem słuchać przez ponad godzinę. Przez delikwenta nie mogłem skupić się na książce i w efekcie czytałem po raz dziesiąty tą sama stronę.

poniedziałek, 12 marca 2012

Nasza klasa

Nie, tytuł nie ma nic wspólnego z panem Jackiem Kaczmarskim, którego to, nie wiedzieć czemu, nie mogę słuchać. No, za wyjątkiem kilku jego utworów, ale to też raz na „x” lat. Jeżeli już, to wolę Stare Dobre Małżeństwo, ale mniejsza o to, bo coraz skuteczniej zbaczam z tematu, który chciałem poruszyć.
Doznałem dziś olśnienia. Grom z jasnego nieba. Borykałem się z problemami natury komunikatywnej. Powstały bowiem pewne niedomówienia, które ostatnimi czasy sprawiły, że patrzę na kobiety w sposób szowinistyczny, bardziej niźli bym sobie tego życzył, a co jest (a raczej powinienem napisać „było”, ponieważ to już przeszłość) skutkiem mych utrapień. Te jednak udało mi się dziś zażegnać. Musiałem sobie powyjaśniać niektóre kwestie z pewnymi osobami (a jak się nietrudno domyślić, z kobietami). Mniejsza jednak o to, ponieważ to także nie jest temat, o którym chciałbym tu wspomnieć.
Po długim i bezsensownym wstępie, przechodzę do sedna. Moja klasa jest mocno zróżnicowana, są grupki, ale jeżeli trzeba, wszyscy trzymają się razem. Jeżeli chodzi o poglądy, a nawet sposób na życie, czy też plany na przyszłość, da się tych ludzi podzielić na grupki, które przydzieliłoby się do danych zbiorów światopoglądowych. Ale to nic nadzwyczajnego, ponieważ każdy człowiek jest inną istotą i na ten temat nie trzeba polemizować, wygłaszać hipotez (przypuszczalnych tez), ponieważ to fakt stwierdzony. Jednak jest jedna osoba, która sprawia z każdą naszą rozmowa, że lubię ją coraz bardziej. Edytka. Na co dzień cicha, szara myszka, nie wyróżniająca się w żaden sposób na tle klasy. Może poza tym, że jest strasznie cicha (może nieśmiała, nie wiem) i skromna. Nie afiszuje się w żaden sposób, a zarazem jako jedyna osoba z całej naszej klasy, nie jęczy i w życiu nie wiedziałem jej smutnej. Coś pięknego. Zawsze się życzliwie uśmiechnie i sprawia wrażenie bardzo sympatycznej osoby, lecz małomównej. Generalnie, przez czas jaki ją „znam”, co pisze w cudzysłowie, by zaznaczyć, że o jej osobie nie wiem naprawdę nic, nigdy nie miałem okazji z nią porozmawiać. Nie z tego względu, że nie miałem o czym, tylko po prostu, tak jakoś wyszło. Ostatnio zacząłem i jestem z tego faktu bardzo zadowolony, gdyż okazuje się, że tak naprawdę nie jest tak bardzo „zamknięta na ludzi” jak mogłoby się zdawać. Co prawda nie znam jej, tego co lubi, chce, czy uważa, aczkolwiek strasznie ciekawi mnie jej osobowość. Wydaje mi się być ciekawym człowiekiem. Szkoda, że doszedłem do tego dwa miesiące przed zakończeniem roku szkolnego, tudzież koniec naszej wspólnej klasy. Naprawdę szkoda.
Ostatnio z Wnuczkiem Lenina (znanym bardziej jako „Rom” <<klik!>>) przeprowadziłem zabawną rozmową. Generalnie śmiejemy się z nowej subkultury jaka powstała, tj. „hipsterów” (która według mnie jest zmodyfikowaną subkulturą „emo”). Żartujemy z nich w każdym możliwym momencie. Tym razem rozmawialiśmy o muzyce, gdyż Wnuczek Lenina pokazywał mi zespół Cult of Luna.
-Cult of Luna jest naprawdę dobrym zespołem.
-Wyczuwam w nim wpływy doom metalu… -zauważyłem.
-Tak, tak, słuszna uwaga.
-A jak się dokładnie nazywa ten rodzaj muzyki?
-Wiesz generalnie to jest połączenie post-metalu z takim progresywnym rokiem. –wyjaśnił.- W ogóle określenie „post” jest strasznie hipsterskie, takie „alternatywne…
-No, na przykład Wielki Post. Straaaaasznie hipsterskie.

czwartek, 8 marca 2012

W Dzień Kobiet

Choć dzień ma się bardziej już ku końcowi, chciałem podziękować wszystkim moim czytelniczkom i życzyć im wszystkiego dobrego. Powinienem to zrobić parę godzin wstecz, ale oczywiście jakoś nie mogłem się do tego zabrać i prawda jest taka, że jakoś wolę pisać po nocach. 
Ostatnio jakoś średnio wychodzi realizacja moich planów. W sumie to mało co mi się (ostatnimi czasy) udaje, ale staram się nie myśleć o tym, choć wiadomo, że nie zawsze się da. Czasem się zastanawiam czy inni też rozmyślają nad takimi pierdołami jak ja. Czy wy kobiety macie łatwiejsze życie? Chyba nie, doszedłem do tego analizując kilka różnych kwestii. Kobieta podchodzi inaczej do pewnych zagadnień, a mężczyzna jeszcze inaczej, wręcz na opak (niż podeszłaby do tego płeć piękna). Mocno przerażające.
Chciałem dziś odwiedzić Anię i Kasię, lecz moje plany zostały zmienione przez sytuacje niezależne ode mnie. Szkoda.

środa, 7 marca 2012

Zielony długopis

Czuje się zielony jeżeli chodzi o kobiety. Byłem w swoim życiu w dziewięciu związkach. Prawda jest tak, że siedem z tych dziewięciu, były mocno nieudane. Wręcz się ich wstydzę i uważam, że liczba mych „(przeszłych) partnerek” jest zbyt wielka. Co mi nie odpowiada w kobietach? To, że nie potrafię znaleźć z nimi złotego środka, sprawić, by było dobrze, nawet gdy jest źle. Boże, jak ja się cieszę, że jestem człowiekiem i mogę powiedzieć na głos, że coś mi nie odpowiada, a jest trochę tego. Jest kilka typów kobiet z którymi byłem, a których zdecydowanie nie lubię, może właśnie przez związek z nimi. Mam to traktować jako naukę na przyszłość?

Nie lubię zatem;
# „Nimfomanek”, które były z każdym po dwa, trzy dni i niestety też stałem się ich „zdobyczą”. –ciekawe czy stoi u nich w domu, gdzieś na półeczce moja podobizna z imieniem i nazwiskiem, a która ma świadczyć o ich trofeum.- Skakaniu z kwiatka na kwiatek mówimy zdecydowanie; NIE! U nich wynaturzony został pocałunek, co sprawia, że nie widzą problemu, by „przelizać” (nie cierpię tego określenia, ale jest w tym przypadku trafne) się z kimkolwiek i gdziekolwiek. Traktują to jak robienie sobie śniadania… A mnie i innym pokazuje to, że nie szanują one siebie, ani ludzi, z którymi są, bądź były i są łatwe. Podchodzą do tego tak; „dziś ten, fajny, ale ten co do mnie pisze fajniejszy, więc czas zmienić partnera”. 
# Pseudo inteligentnych, które tak naprawdę nie mają własnego zdania i wszystko co im się powie celebrują, przyjmują za własną rację/prawdę, gdyż tak naprawdę boją się tego, że mogą mieć WEŁASNE zdanie na jakiś, jakikolwiek temat.
# "Obrażalskich", które udają, że się obrażają, chcąc wyłudzić, wyżebrać bezsensu przeprosiny. Chyba tylko po to by się dowartościować i widzieć jak ktoś biega wokół nich jak pojebany (oczywiście jeżeli mu zależy).

Nie, nie jestem szowinistą, ale chciałbym w końcu trafić na kogoś normalnego. Nie na „długopis”. O co mi chodzi z długopisem? Przeprowadziłem w związku z tematem partnerstwa rozmowę z Anną.
-Wkurzają mnie moje związki. Zawsze trafiam na jakieś nieciekawe osoby, które na początku wydają się być bardzo interesujące, a potem... długopis.
-O, widzę, że szykuje się jakaś ciekawa metafora. –zauważyła Ania.- Słucham.
-Związek to długopis. Ja jeden koniec, a osoba z którą jestem, to ten drugi. Niby to ten sam długopis, ale jedna jego część służy do pisania, a druga do gryzienia.
-Wiesz, to zależy. Ponieważ ten porządny, lepszy jest z „klikaczem”. –stwierdziła.- I zmienia pisanie kiedy tylko ma ochotę, na niepisanie.
-No ok, ja nie mówię, że nie jestem pantoflarzem, bo jestem, ale do czasu. Czasem miarka się przebiera i po prostu nie chce mi się pisać. Coś podobnego do wyczerpanego wkładu. A co się robi z wyczerpanym wkładem? Zmienia!
-Kobiety, z którymi byłeś, docenią cię za 20 lat. Teraz są młode. Przebierają, bo mogą. Nie chcą poważnych związków, wiec nie patrzą na to jak się zachowują, gdyż im nie zależy. Są z kimś po to, „by nie być same”. –wyjaśniła mi Ania.- Jesteś dla nich za dojrzały.
Zastanawiam się zatem po co pchać się w związek, skoro nie ma on najmniejszego sensu? Być z kimś dla samej istoty bycia jest czystym bezsensem, absurdem. Czuje się zmęczony takimi osobami i takimi związkami, więc może dlatego z nikim nie byłem już od ponad roku. Jakoś nie narzekam. Najwyżej całe życie spędzę sam w towarzystwie jakiegoś kociego włóczęgi (najlepiej czarnego dachowca).