poniedziałek, 30 stycznia 2012

Ciężkostrawny stoicki wieczór.

Obżeram się właśnie bigosem – późna trochę na to pora, ciężka kolacja. Mam jednak nadzieję, że dzisiejszej nocy nie spędzi mi ona snu z powiek. Byłoby nieciekawie. Lubię się obżerać kilka godzin przed snem. Jestem raczej typem odkurzacza jeżeli chodzi o jedzenie. Jednak na tyle leniwym, że jeżeli nie ma nic do pochłaniania, nie chce mi się samemu nic pichcić. Nawet mimo faktu, że sprawia mi to przyjemność. Wtedy zastępuje jedzenie nikotynowym dymem. Kolejne, dodatkowe sztuki papierosów. Aktualnie palę, bo jestem uzależniony. Chciałbym rzucić to w jasną cholerę, ale nie mam zbyt silnej woli. A gdy nie mam pod ręką papierosa nie mogę znaleźć sobie miejsca i wszystko mnie drażni. Choć raczej powinienem pisać drażniło. Teraz nie mam ani jednego, a odczuwam stoicki spokój. Wszystko odbieram na spokojnie. Chyba zbytnio naczytałem się o renesansie, który czerpie ideologię z antyku i z średniowiecza. Tak, o tak… Przygotowania do rozszerzonej matury z języka polskiego. Szczerze powiedziawszy „wiem, że nic nie wiem” – jeżeli już o tą maturę chodzi.
Wrócę jednak do stoicyzmu. Wszystko ostatnio odbieram na spokojnie. Naturalnie, nie zawsze się da, tym bardziej, że kilka dni temu czułem jakąś niewyjaśnianą anomalię, czyli nieuzasadniony niepokój. Ten stan jednak mi już minął. Potrwał dzień, dwa i już go nie ma. Wręcz idealnie. Nie boczę się już na ludzi, ani inne rzeczy, na które się boczyłem wcześniej, zatem moja tegoroczna reformacja skutkuje, a wręcz bym obfituje. Była sytuacja, która mnie o tym przekonała. Mianowicie, moja genialna klasa stwierdziła, że urwie się z dwóch ostatnich godzin (języka polskiego).
Polonistka ironicznie stwierdziła dzień wcześniej; „o nie(!), klasa „B”, jutro mamy dwa polskie, tak? A może byście nie przyszli?”
„Wedle życzeń”
- pomyślała jedna z głów...
Nie podobał mi się ten pomysł z oczywistych przyczyn (matura!), jednak stwierdziłem, że „jak wszyscy, to wszyscy”. Pech chciał, że jedna owieczka odczepiła się niechcący od stada (baranów). Jako jedyna poszła na lekcję. Skutki były tego takie, że wytworzyły się dwa obozy. Konsekwencji nie przyjścia na lekcję można było się domyślić, ale za nie pierwsza część stada zaczęła obwiniać owieczkę, która zabłądziła, a druga zignorowała to.
-Przecież jakby nie przylazła na lekcje, nie byłoby konsekwencji! – usłyszałem uzasadnienie nienawiści w stosunku do zabłąkanej.
-Szczerzę w to wątpię. – odparłem krótko i poszedłem sobie, bo nie chciało mi się słuchać, jak bardzo czarna jest owieczka, która nie polazła za nami.
Swoją drogą, kocham jak ludzie nie wyczuwają ironii i myślą prostolinijnie, czyli ufają we wszystko co im się mówi (tak, tak pije do rozmowy z polonistą jednej osób ze stada „B”).
Madzia – bo tak ma na imię zabłąkana „czarna” owca, spędzała przerwy na uboczu. Widziałem co się z nią dzieje, dlatego od razu podszedłem i mówię.
-Kobieto, nie przejmuj się. Zlej ich, nie warto. Stało się! No trudno, zdarza się.
-To nie jest tak łatwo. (…) –zaczęło się tłumaczenie.
Dwa dni po tamtejszym wydarzeniu, a był wtedy już weekend, dostałem wiadomość od Madzi.
„Chciałam podziękować. Może ten sposób nie jest tak samo dobry, co na żywo, ale mimo wszystko dziękuję. Czasem proste słowa podbudowują lepiej, niż wszystko inne.”
Naturalnie odpowiedziałem, że nie może mi dziękować, ponieważ tak naprawdę nic nie zrobiłem. A gdybym zachowywał się jak inni z klasy, to byłoby to nie zgodne z moimi poglądami.

sobota, 28 stycznia 2012

Time didn`t exist.

I znów, niestety, dopadło mnie to frustrujące wrażenie.
-Wydarzyło się coś przerażającego! -podpowiada mi głowa, mimo, że nie ma ku temu podstaw.
Nienawidzę tego. Wtedy zawsze zaczynam myśleć o wszystkim, wszystko analizować, zastanawiać się nad czymś, co nie ma tak naprawdę najmniejszego sensu, a fakt, że nie wiem "o co może chodzić" wprowadza mnie w stan zakłopotania. A mój spokój zburzył film, który widziałem chyba 100 razy. Mr.Nobody. Jest tam osobiście mnie przerażająca teoria; każda ścieżka obrana w życiu jest ścieżką prawidłową, gdyż tak naprawdę żadna z nich nie ma większego znaczenia. No i teraz zastanawiam się "jaka będzie moja ścieżka?" (bez sensu prawda(?), przecież i tak nie znajdę odpowiedzi).
Uwielbiam rozmowy z moją polonistką. Jedyny nauczyciel, z którym mogę porozmawiać na tematy egzystencjalne. Ostatnio zadała ona bardzo ciekawe pytanie; "jeżeli czas nie istnieje (który jest zaledwie miarą, jak głębokość, czy wysokość), czy można się modlić wstecz?". Trzeba tu zaznaczyć, że pani profesor jest osobą wierzącą i praktykującą. Skoro zatem tak naprawdę czas nie istnieje i jest sprawą umowną i wymyśloną na potrzeby ludzkie, to czy można się modlić o rzeczy, które miały już miejsce?
Nie wolno podnosić rękę na innych ludzi - jeżeli ktoś to robi w stosunku do mnie i to bez powodu, jest to dla mnie większa zniewaga, niż gdyby na mnie napluł. Ale to tylko taka moja dygresja odnośnie dzisiejszego dnia, bo niestety taka sytuacja miała miejsce.

czwartek, 26 stycznia 2012

Kawa i inne reformacje.

Dziś nie mam nic za specjalnie do powiedzenia, ale mam ochotę coś napisać, zatem robię kawę i biorę się za sklecenie kilku słów. W zasadzie to ja nawet nie lubię kawy, a zwłaszcza parzonej. Jestem  raczej pedantem jeżeli chodzi o napoje i muszę wypić wszystko do ostatniej kropli, a przy parzonym szaleństwie skutecznie uniemożliwiają mi to fusy. Niestety - to nie jest herbata, którą można przelać przez sitko. I nie chodzi tu teraz o fakt, że nie dałoby się tego uczynić, a raczej o lenistwo i pewien zwyczaj, który sam sobie ustanowiłem, równoznaczny dla mnie z profanacją (kawy, której nie pijam zbyt często). Dlatego tylko i wyłącznie rozpuszczalna, a i to z proporcjami mleka 1/2. Jeżeli nie ma mleka nawet nie spoglądam w stronę puszeczki z napisem "Coffee". Nie byłbym w stanie się zmusić do wypicia tego stawiającego na nogi napoju. No właśnie, dlaczego pijam kawę, za którą niespecjalnie przepadam? Robię to tylko wyłącznie wtedy, gdy czuje, że niemalże śnię na jawie (choć był okres, że kawa działała na mnie tylko i wyłącznie w sposób odwrotny, niźli pożądany, czyli automatycznie zasypiałem po jej wypiciu). Ewentualnie gdy mam ochotę. I to jest strasznie u mnie dziwne. Czasami muszę się czegoś napić, lub zjeść coś czego nienawidzę, by przekonać się, że nadal tego nie znoszę. Tym oto sposobem raz na rok, lub dwa lata (w zależności jak mi się przypomni), kupuję batonika, chałwę, którego z całego serca nie cierpię i uważam za największe świństwo, a którym podniecają się wszyscy ludzie w okół mnie. Jest to dla mnie nawet trochę zabawne.
Herbata, o tak! Może to dziwnie zabrzmi, ale jestem chyba od niej uzależniony. Średnio na dzień wypijam około 7-9 herbat. Ponoć herbata w dużych ilościach jest nie zdrowa, ale nie przejmuje się zbytnio, bo nic w dużych ilościach nie jest dla nas ludzi łaskawe. Na zimowe wieczory, najlepsza z cytrynką i dwoma łyżeczkami cukru. Uwielbiam też gorącą czekoladę zalewaną gorącym mlekiem. Pyszności! Ewentualnie kakao. Ale nie pijam żadnego z tych napojów zbyt często, ponieważ nie chce mi się gotować mleka. Cóż, trudno. Coś kosztem czegoś.
Rozprawiałem kilka dni temu ze znajomym na temat tego jacy byliśmy kiedyś, a jacy jesteśmy teraz. Kilkakrotnie usłyszałem już, że stałem się mniej spontaniczny.
-Stary! -mówi do mnie Dawid.- Znów masz okres "antysocjalny"? (Tak nazywa okres, gdzie nie mam ochoty się z nikim widywać, a zajmuje się innymi rzeczami, typu czytanie książek, oglądanie filmów... ogólnie rozwój kulturowy.)
-Nie i tak. Nie chce mi się i nie mam czasu. (Szukanie wymówek?) Chyba się zestarzałem.
Generalnie od jakiegoś czasu przystopowałem z ludźmi. Dawniej byłem uzależniony od kontaktu z nimi, spędzałem w ich towarzystwie mnóstwo czasu. Teraz zamieniłem ludzi na muzykę - teraz to jej nie odstępuje na krok. I jakby bardziej się zamknąłem w niewielkiej grupce znajomych, których i tak widuje raz na jakiś czas. Choć ostatnio częściej się nie widujemy. Jakoś nie chce mi się poznawać nowych ludzi, nie mam ochoty, choć wcześniej byłem do tego pierwszy. Tak na dobrą sprawę nie poznaje się nikogo do końca. Wiem to doskonale po moim przyjacielu - ten człowiek chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać, czasem aż mam wrażenie, że w ogóle nic o nim nie wiem. Wrócę jednak do poprzedniego wątku. Nasza ocena osoby jest ściśle związana z daną sytuacją, w której ją poznajemy. Oceniamy czy nam się spodoba (jako osoba), to jak wygląda, jakie ma poglądy i czy ma nam coś ciekawego do powiedzenia. No właśnie dlaczego oceniamy? Generalnie po jednym spotkaniu mamy albo tak, że za kimś nie przepadamy, albo że; "no fajna, fajny". A tu może się okazać, że np. ktoś miał wybitnie nieudany dzień i był przez to super-hiper denerwujący. Jednak już uległ ocenie i raczej będzie mu trudno zaplusować. Albo w druga stronę, kogoś "lubimy" i to po jednym spotkaniu, jednak przypadkiem na kolejnym u nas minusuje - to ten minus będzie miał większe znaczenie, niż plus przy poznaniu. Ocenianie jest trochę dziwne, lecz zarazem ludzkie. W sumie to można powiedzieć, że oceniamy, bo jesteśmy ludźmi, pijąc do tego, że zwierzęta nie mają takiej zdolności. Także widzimy bardziej minusy, co też jest bardziej ludzką cechą.

niedziela, 22 stycznia 2012

Szara myszka

Chciałbym chyba zmienić bloga. Wszystko co na nim jest, co stworzyłem, napisałem nie podoba mi się nawet w najmniejszym calu. Chciałbym, aby mój styl był przystępny dla każdego, aczkolwiek chyba nie potrafię "normalnie" pisać. Ewentualnie marzą mi się komentarze - jakiekolwiek. Zastanawiałem się nawet, czy gdyby ten blog istniał na "onecie", miałby jakieś komentarze? Co prawda niby pisze sam dla siebie - czyli dla własnej, nigdy nie zaspokojonej satysfakcji, ale przydałby się odzew ze strony innych ludzi. No niby ktoś tu wchodzi i czyta te pierdoły, ponieważ licznik znajdujący się po prawej stronie skacze do góry, aczkolwiek ten ktoś nie zostawia po sobie śladu. A ja chyba chciałbym z kimś podyskutować na temat tego co piszę i jak piszę. Cześć znajomych, którzy sporadycznie (czyli jak im się przypomni) wchodzą na mego bloga, twierdzą, że nie podlega on dyskusji. "Czytanie jego jest przyjemnością sama w sobie i nie trzeba nic tu komentować..." - no ale chciałbym znać stanowisko jakie obejmują w stosunku do tego o czym paplam (często jak potłuczony). Nawet rozmawiałem o zmianie bloga z Kasią.
-Chciałbym go zmienić.
-Ale dlaczego?
-Ponieważ nie podoba mi się styl jakim piszę i tak naprawdę nie ma tu nic ciekawego. Chciałbym, by mój blog był pisany tak lekkim stylem, jak blog pana Piotra Kodera (mego ulubieńca). Aby to co piszę, trafiało do każdego.
-Wtedy stałbyś się przeciętny.
-I chyba do tego dążę. Chce być szarą myszką, a nie starym wyleniałym kocurem-indywidualistą.

***

Nauczyłem się chyba iść na kompromis i nie wściekać się z byle powodu na ludzi. Na tych na których mi zależy też. Dzisiaj sam sobie to udowodniłem. Choć według pewnych źródeł i ideologii, kompromis jest objawem słabości - wcale tak nie uważam. Powiedziałbym nawet, że brak kompromisu prowadzi do chorych sytuacji i niezdrowych relacji z otoczeniem, o czym niejednokrotnie się przekonałem.

sobota, 21 stycznia 2012

24 sztuk obrzydliwości na blogowe porażki!

I mój spokój diabli wzięli, za bardzo się wczoraj pochwaliłem. I wiem, że miałem tu nie narzekać, no ale muszę. Próbowałem znaleźć wczoraj jakiś ciekawy blog do poczytania, ale oczywiście internet jest w większości zaśmiecony blogami hot-emo-nastek, które piszą w koło i w kolo o tym samym. I to zupełnie bez sensu. Przykład? "Życie jest bez sensu, bo tak! - idę się pociąć... :(((" - i jak tu się nie irytować? W ogóle brak w tym ich smutku jakiejś sensownej, bądź logicznej argumentacji. Doszedłem jednak do wniosku, że nie ma się czym denerwować. To przecież nie ich wina, że blogi, które prowadzą są identyczne. To przecież nie ich wina, że są samotne, nieszczęśliwe i "nikt nie rozumie ich problemów", kiedy wszystkie mają je identyczne (i problemy natury psychicznej, znaczy się z głową też). Jednak staram się znaleźć jakieś pozytywy.
No i są. Gdy wyszedłem zapalić, chodziłem sobie w kółko. Śnieg pod mymi nogami wydawał według mnie zabawne i kojące dźwięki. Skrzypiący śnieg, kolejna rzecz, która kojarzy mi się z dzieciństwem. Uspokoiłem się, ale potem przypomniałem sobie, wyrwany drastycznie z zabawy jakiej się oddałem, że palę jakieś bliżej nieokreślone "coś" i to w dodatku obrzydliwe w smaku, a co ma niby być papierosem, a jest tak naprawdę sianem w bibułce. L&M Redy podrożały, zatem kupiłem po raz pierwszy w życiu inne, nieznane mi fajki, które cenowo stały tak samo, jak wcześniej L&M (10.80 zł). Czyli jakiś tydzień temu. Nie polecam, to coś co paliłem nosiło nazwę American Gold i nie dało się tego z ścierpieć, choć pierwsze pięć pociągnięć było w miarę. Po raz pierwszy żałowałem, że wydałem kasę na papierosy. A było ich w paczce aż 24, wszystkie tak samo obrzydliwe. Na całe szczęście połowę "rozdałem biednym".

piątek, 20 stycznia 2012

Siedzę i myślę, Timon & Pumba

Siedzę teraz i zastanawiam się jak zredagować to, co chce umieścić w dzisiejszym poście. Co jakiś czas zerkam za okno i spoglądam na sypiące z nieba leniwie płatki, licząc na to, że doznam objawienia. ("Jak do cholery zacząć i na co bardziej zwrócić uwagę?") Chciałbym napisać o kilku rzeczach, ale nie wiem jak. Mam je w jakiś szczególny sposób ułożyć chronologicznie, czy pisać co mi "ślina na język przyniesie". Choć w tym przypadku, to raczej powinienem napisać "na którym klawiszu zatrzyma się palec, ten nacisnę". Hmmm... To sformowanie jednak nie jest dobre, bo z wizualizowałem sobie jak zaczynam klikać w przypadkowe klawisze, co mnie trochę nawet rozbawiło (tępe i bezsensowne napierdalanie w klawiaturę). W ten sposób stworzony post nie miałby najmniejszego sensu. Nie powstałoby żadne słowo, a tym bardziej jakieś logiczne zdanie.
Zacznę zatem od spaceru. Nie mogąc się oprzeć urokom zimy, w końcu polazłem do lasu. Co prawda długo tam nie zabawiłem, ale zawsze coś (tak, znów pstrykałem bezsensowne fotki). W sumie to nawet było tak jak sobie wyobrażałem. W lesie panuje zupełnie inna zima, niż ta, z którą mamy do czynienia na ulicach miast. Nie ma tego syfu, błotnistego śniegu walającego się po drogach, którym samochody ochlapują przechodniów niby to dla zabawy, a niby to zaczepnie. W sumie nie mogę patrzeć już na ten syf. W przeciwieństwie do miejskich uroków zimy, było nawet przyjemnie i chciałoby się rzec sterylnie. A chyba najważniejszym elementem była cisza i brak żywego ducha! Coś niesamowitego. Aż sam w pewnym momencie zdjąłem słuchawki od odtwarzacza mp4, w których dźwięczał Crystal Castles w utworze  "Air War" i wsłuchałem się w błogą i jakże zdawałoby się wtedy symfoniczną ciszę. Z dala od ludzkich odcisków stóp i irytujących warkotów rozkaszlanych silników. A prócz tego, gdy już wracałem (inną drogą), na niewielkiej polance, przez którą przechodziłem, czekała mnie miła niespodzianka. Sprawiła ona, że uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Oto ona:
 
Tak się zastanawiałem komu się chciało robić "państwa bałwanków" (tak ich postanowiłem nazwać), ale muszą przyznać, że efekt jest niesamowity. "Państwo bałwankowie" wprawili mnie w jeszcze lepszy nastrój, niż sam spacer i niż miałem do tej pory.
Zaraz zacznę pisać o kolejnych rzeczach, jednak teraz czas na krótką, herbacianą przerwę. 
Zrobiona, gorąca z sokiem malinowym - idealna na mroźne popołudnie.
Od nowego roku postanowiłem nie rozmyślać nad rzeczami natury egzystencjalnej, ponieważ rozważanie skutecznie psuło mi humor. A w szczególności fakt, że na niektóre zagadnienia/myśli, nie mogę znaleźć odpowiedzi. Staram się też nie irytować i nie narzekać. Przez to jestem jakby odrobinę szczęśliwszy. W myśl pewnej osoby "staram się przeżyć życie tak, by być z niego maksymalnie zadowolony i mieć maksymalną z niego satysfakcję". To było jedno z moich postanowień noworocznych i póki co, nic nie zdążyło mi do tej pory skutecznie popsuć humoru. Doszedłem do tego, że rozważanie nad pewnymi aspektami nie ma najmniejszego sensu, tym bardziej, że nie poznam odpowiedzi, do póty, do póki sam nie znajdę się w danej sytuacji. Prosty przykład? "Jaka będzie ostatnia rzecz, jaką zrobię w moim życiu. Podrapię się po nosie, czy może chwycę się za głowę zwijając z bólu?" - jak widać nie ma to najmniejszego sensu i na dobrą sprawę gdy będę już to wiedział, będę martwy.
Jeszcze się nie zakończył rok szkolny, a już tęsknię za moją maturalną klasą. No dobra, ok, ale jak pomyślę, że mogę już nigdy w życiu nie spotkać takiego Timona, czy Pumbę, lub Tuskaffkę to przechodzą mnie ciary. Swoją drogą, Timon (- zwany także przeze mnie Tomaszem, czy po prostu Tomkiem), jest jednym z "fanów" mego bloga. Szczególnie upodobał sobie mój post z 9 października 2010 roku, który nazwałem "Kolorystykologia". Prócz tego podsyła link z mym blogiem do osób z klasy, choć sam uważam, że nie ma tu nic ciekawego, ani niezwykłego. 
Dziś zakochałem się w stylu Timona. Gdy zostało przeczytane jego subiektywne spojrzenie na świat, na temat rozumień tekstów i czytania książek, aż mnie coś ruszyło. Bardzo chciałbym, by sam zaczął pisać bloga. Ewentualnie wypracowania, które chętnie bym czytał właśnie za ten niesamowity subiektywizm. W ogóle czuje z tym człowiekiem jakąś niesamowitą więź, czuje w stosunku do niego niewyjaśniony sentyment. Nie jestem chyba w stanie tego dostatecznie dobrze wyjaśnić, dlatego nawet nie podejmuje prób "co mam dokładnie na myśli?". Ale fakt, faktem jest chyba jedyną osobą z klasy, z którą w sposób zdrowy i dosyć otwarty mogę porozmawiać na temat moich dostrzeżeń odnośnie świata i egzystencji w ogóle (i żreć kilogramami białą czekoladę na Języku Niemieckim).
No, a Pumba? Pumba jest także dosyć ciekawą osobowością. Zdawałoby się opanowaną. Momentami sytuacje związane właśnie z tą cechą bywają zabawne. Choćby dziś, podczas rozdawania prac domowych sprawdzonych przez moją polonistkę.

p.prof.: Wiecie, że wasze prace były tematem konkursowym?
klasa: Wiemy...
p.prof.: No wiem, przecież wam mówiłam.
bliżej nieokreślony ktoś (nie zarejestrowałem tego, kto to powiedział): Wiemy, wiedzieliśmy to już wcześniej.
p.prof.: Taka jestem przebiegła...
Pumba: Wiemy i nawet panią zwyzywaliśmy za to.
p.prof.: Jak mnie zwyzywaliście? -zainteresowała się polonistka.
Pumba, wręcz melancholijnym i spokojnym głosem: "Ale ta pani jest przebiegła."

A dodatkowo L&M Redy stoją już za 11 zł i 60 groszy (ciężkie jest życie człowieka uzależnionego od nikotynowej chmury). Trzeba rzucić te gówniane fajki.

środa, 18 stycznia 2012

Spacer

Jestem dziś jakoś rozdrażniony, zatem postanowiłem się trochę odstresować i popisać o czymś miłym.
Czas zatem na kolejny wpis o niczym.
Za oknami cały czas śnieg, ale powoli wszystko topnieje i mam nadzieję, że niebawem znów wybiorę się na spacer. Póki co chciałbym pójść do lasu, ale jak pomyślę o tych hałdach zalegającego śniegu, to mi się odechciewa. 
 Nie wiedzieć czemu, gdy łażę tak po okolicy z słuchawkami na uszach co jakiś czas pstrykam bezsensowne fotki, które nic tak na dobrą sprawę nie przedstawiają (czuje się jak Japończyk, który pstryka zdjęcia wszystkiemu, co tylko zobaczy).  To trochę dziwne gdy teraz o tym myślę, ale lepsze to niż "samopstryki", poza tym strasznie mnie to jakoś relaksuje. Pewnie tak sobie nadrabiam brak towarzystwa. Tak, najczęściej spaceruje sam. Nie koniecznie dlatego, że chce, tylko dlatego, że nie mam wyboru.
Zapuszczam się w różne dziwne miejsca. Dalsze i bliższe okolice. Wszystko zależy od czasu jakim dysponuje i mych chęci. Łażenie samemu jest o tyle fajne, że nie ma ograniczeń czasowych. Jeżeli mam ochotę na daleki spacer, a miałbym pójść z kimś, zaczęłyby się jęczenia z tej drugiej strony w stylu; "tak daleko(?), nie chce mi się, muszę być w domu za godzinę".
Dlatego już nawet nie proponuje komukolwiek dalekich spacerów. Zbyt dużo razy słyszałem magię słów "zbyt" i "nie", bym mógł chcieć dalej wysłuchiwać czegoś w tym stylu.
No i pewnie nie robiłbym zdjęć zabsorbowany jakąś konwersacją. Nie zauważyłbym wiele rzeczy, które udało mi się zaobserwować na takich wypadach.
 Takie (samodzielne) wycieczki wprawiają w dobry nastrój, można sobie pomyśleć o różnych rzeczach w samotności. Zdystansować do czegoś, rozchmurzyć, ochłonąć i wziąć się w garść.


Hmmm... Reasumując, chcę na spacer do lasu.

wtorek, 17 stycznia 2012

Irenka na nudę.

Dziś na religii strasznie się nudziłem, gdyż oglądaliśmy jakiś "porywający" i mega "pasjonujący" film, dlatego stworzyłem komiks:


poniedziałek, 16 stycznia 2012

Man tanzte hier oft.

Rozpoczął się pełną parą leniwy tydzień. Nie chodzi mi o to, że nie mam w tym tygodniu nic do roboty, bo mam naprawdę masę rzeczy, jednak ogarnęło mnie słodkie lenistwo - nic mi się nie chce. Ale zmuszę siebie do działań, spokojnie. Za oknem cały czas pada. Drobne płatki leniwie opadają na ziemię tworząc puchate zaspy, w które człowiek aż chce się rzucić.
Jestem wewnętrznie uśmiechnięty, mimo tego, że prawdopodobnie w tym tygodniu raczej z nikim się nie spotkam poza szkołą. Jak już wspomniałem natłok zajęć i lenistwo, i najważniejsze, ostatnimi czasy nie mam z kim się widywać. Chyba, że weekend, wtedy wpadam na 30 minutową herbatkę do Joanny. Ale czuję się w miarę dobrze, świadom tego, że moje kontakty z ludźmi są ograniczone. Czasami nie chce mi się siedzieć samemu i zastanawiam się "co słychać u innych znajomych?", ale teraz jakoś nawet cieszę się, że będę siedział sam w domu. Jakoś nie potrzebuje ludzi.
Zrobiłem listę plusów i minusów podsumowującą miniony rok. Wiem nad czym muszę jeszcze popracować, a z czym dać sobie w ogóle spokój. Powiedzmy, że jestem w miarę z siebie zadowolony, mimo, że końcówka 2011 roku mogłaby być jakby lepsza.
Ostatnio przypomniał mi się okres sprzed 4 lat. Zacząłem sobie przypominać jak, gdzie i w jakich okolicznościach poznałem niektóre osoby. To było miłe doznanie i doszedłem do tego, że za niektórymi tęsknie, a których nie widziałem kupę czasu. Co prawda z kilkoma przypadkami "odnowiłem" kontakty, przez facebooka, albo listownie, jak np. z P.
Całe wspominanie zaczęło się od właśnie mojej ostatniej rozmowy z P. Poprosiłem ją, by przesłała mi na e-meila nasze wspólne zdjęcia sprzed 4 lat. Naturalnie dostałem je. Efekt był taki, że parę razy spadłem z krzesła śmiejąc się z nich w głos, a ponad to przypominając sobie kilka osób i różne sytuacje z nimi związane. Szczerze powiedziawszy, mam nadzieję, że jeszcze nie jeden raz nasze drogi ponownie się zejdą.
Tylko zastanawiam się, jaka będzie ich reakcja na mnie? Czy także według nich, jak według kilku osób z mego otoczenia stwierdzą, że się zmieniłem? Byłem ponoć inny, jak to stwierdzono; bardziej "spontaniczny" i "rozbiegany". Hmmm... ok, może jestem poważniejszy, nie wiem. Jeżeli tak, to mam na to swoje własne wytłumaczenie; albo się zestarzałem, co za tym idzie wyszalałem, albo nie wiem co, po prostu mi odwaliło.

wtorek, 10 stycznia 2012

Bezsenność

Od ponad tygodnia cierpię na bezsenność, nie mogę zasnąć przed godziną 3. Ledwo zdążę zasnąć (najczęściej jest to w okolicach godziny 4), a już muszę wstawać. Czuję się wyczerpany. Wszystko zaczęło się w momencie gdy zacząłem przyjmować antybiotyk. Czytałem o nim i nie ma tam nic o ewentualnych skutkach ubocznych związanych z bezsennością. Pisze o innych, które u siebie zaobserwowałem, ale mniejsza o nie.
Jestem tak padnięty, że mój mózg płata mi figle, mam omamy. Słyszę dźwięki, których nigdy przedtem nie słyszałem, ktoś mi coś szepcze i w ogóle mam strasznie krzywe fazy... Kilku się nawet dosyć mocno wystraszyłem.
Najgorsze jest to, ze niemalże śnię na jawie. Mam teleporty, czyli nie pamiętam co robiłem przed chwilą, o czym myślałem i się zawieszam. Obroty mego mózgu są znacznie spowolnione. Muszę się mega skupić nawet podczas głupiej rozmowie o pierdołach, a i tak nie jestem w stanie wszystkiego zarejestrować.
Gdy byłem chory (posiadałem zwolnienie lekarskie :D) i jeszcze przyjmowałem antybiotyk (bo odstawiłem go jakiś czas temu), powiedzmy, że było w porządku. Co prawda zasypiałem o tej 4, no ale spałem. Często do 13, czy 14. Miałem nadzieję, że znów przestawię swój organizm, ale teraz nie mogę spać w ogóle. W sumie nawet mi się to nie opłaca, skoro po dwóch godzinach i tak muszę być na nogach.
Kolejna drażniąca rzecz nocnej bezsenności to fakt, że jak już zasnę o tej pierdolonej 4, to nie słyszę budzika, dlatego zaangażowałem rodziców. Zostali moimi osobistymi "budzikami".
Jeżeli dzisiejszej nocy znowu nie zasnę, idę do pierdolonego lekarza po jakieś prochy na sen.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Wiadomość wyjaśniająca.

Dziś od kilku osób odczytałem wiadomości, które dostałem na e-meila odnośnie moich wcześniejszych postów, które niby maja być "antychrześcijańskie". Zatem by nie pisać każdemu z osobna, odpisze tutaj - i tak, właśnie tutaj w pełni ukazane jest moje lenistwo.
Nie mam nic do Boga, jako Stwórcy, a mam do Kościoła jako instytucji. Wszystko za sprawą księży. Mogę wyróżnić dwa typy, które nie znoszę.
Pierwszy, to typ "ascetycznego mądrali" dla którego nawet zwykła czynność jaką jest "wdech, wydech" jest dziełem szatana. Najbardziej bawi mnie, gdy mówią o czymś o czym nie mają zielonego pojęcia. I o ironio, wczoraj szperając w internecie trafiłem na jednego bloga (księdza), który uważał, że pewne czasopismo o mandze i anime, to magazyn poświęcony "okultyzmowi i szatanowi". Cały jego esej był poświęcony Pokemonom (każdemu jest chyba znana ta plaga), które to niby miały być wizerunkiem szatana. Jak to określił "mają pazury, nietoperze skrzydła, rogi, mimo, że wyglądają na pierwszy rzut oka potulnie".
Zadaje zatem pytanie. Czy krowa jest dziełem szatana? No bo jakby na to nie patrzeć ma rogi. Lew też? Przecież posiada pazury do ROZRYWANIA swoich ofiar. Podane były też przykłady epilepsji, które miały niby być "celowym zabiegiem" tejże serii. Tak, na pewno o tym chodziło twórcom serii, by wywołać epilepsję u wszystkich dzieciaków świata - najlepiej równocześnie. A no tak, zapomniałem o skakaniach przez okno, czyli tak zwanych próbach samobójczych po jakimś tam odcinku. To raczej sprawa indywidualna - albo ktoś ma nasrane we łbie od małego, albo przyjdzie mu to z czasem, nie uważacie?
Szczerze powiedziawszy sam wychowałem się na Pokemonach i jakoś nie widzę u siebie objawów ani epilepsji, ani satanizmu, a wręcz uczęszczam do kościoła - pewnie zatem jestem hipokrytą w oczach osób, które do mnie pisały? Hmmm... trzeba rozgraniczyć, że nie chodzę tam dla księży, ale sam dla siebie i dla Boga.
Kolejnym typem duchownego za którym nie pałam miłością (i ostatnim) jest "wylansowany, zajebiaszczy podrywacz hotnastek", który chwali się dosłownie wszystkim, nawet tym, że był się wypróżnić w godzinach od 13 do 15. "I TO DWA RAZY!!!" (a przynajmniej z naciskiem na "więcej niż jeden raz"). No jak to, przecież trzeba zaszpanować prawda?
Dla ścisłości nikogo nie neguje - jeszcze - ale uważam, że 90% duchownych minęło się z powołaniem. Jest mało, wręcz garstka takich prawdziwych, będących naprawdę na swoim miejscu.
Tyle.

niedziela, 8 stycznia 2012

2012 update

Nowy rok, może nowe doznania?

Zatem także nowy post. Doszedłem do pewnych wniosków. Chciałbym zmienić kilka rzeczy w swoim życiu. Powinienem chyba zacząć od zmienienia tego bloga i usunięcia starych postów, jednak jest mi ciężko to zrobić. Na całe nieszczęście (albo i szczęście) jestem cholernym sentymentalistą. Przyznaję się, sam czasem wchodzę poczytać swoje posty sprzed roku, czy dwóch i śmieje się z siebie w głos.
Mam nadzieję, że coś pokombinuję i nie będę już tak tutaj jęczeć, co czyniłem co jakiś czas.
Nowy rok - czas na nowości.