środa, 30 stycznia 2013

Kolorowy wpis, co się tli i brokaci, neonami po oczach.

Ktoś od dwóch dni mnie napastuje. Wydzwania do mnie numer prywatny, który nie odbieram z zasady. Po prostu nie wiem kto dzwoni, a przy tym nie mam pewności czy to jakaś osoba, z którą aby na pewno "mam ochoty rozmawiać". Zatem jeżeli ten ktoś, po drugiej stronie myśli, że w końcu odbiorę, to źle myśli. Nie ma takiej kurwa opcji. Ale chyba będzie już zniechęcony, bo dziś odrzuciłem połączenie, a skrzynka pocztowa nie poinformowała mnie, że mam nagraną jakąś wiadomość. Życie!
Ogarnął mnie szok. Byłem dziś na bardzo miłym spotkaniu, na którym na samym początku nastawiałem się na jakiś opierdol, za bliżej nieokreślone "coś". Okazało się jednak, że zdobyłem zaufanie i ta osoba chciała ze mną najzwyczajniej w świecie porozmawiać, a może nawet się doradzić. Bardzo mi miło, tym bardziej, że zmotywował ją do tej rozmowy mój blog i to o czym na nim pisze. Osoba chciała po prostu się odnieść do pewnego postu i powiedzieć co leży jej na wątrobie. Ja strasznie szanuje takie zachowania z czyjejś strony i zawsze mnie to przekonuje do danej osoby. Naturalnie w jakimś tam stopniu. Jednak spóźniłem się, przez panujący "potop" na ulicach. Jak zwykle dotarcie w umówione miejsce zajmuje mi nie więcej jak 10 minut drogi, to dziś lazłem chyba około 20. Dodatkowo wszystko się pode mną zapadało, miałem nawet wrażenie, że sam chodnik też.

(The Horrors - Still Life)

Nie wiem dlaczego, ale przypomniało mi się niedzielne spotkanie z moją ex. Ramona, choć przedstawia się jako "Łamona" (mam nadzieję, że tego nie czyta, bo będzie, że napieredalam się z jej wady wymowy, choć pewnie i tak jej podeślę link do tego co piszę). Było bardzo fajnie, co prawda chciałem ją wyciągnąć na spacer o godzinie 16, ale była jeszcze w piżamie. Stwierdziła zatem, że na pewno nie wyjdzie bez prysznicu, więc zawołała mnie na górę, bym poczekał u niej w pokoju. Jak to ona, kazała mi się rozgościć i zapytała czy chce wejść na facebooka. Gdy odparłem, że nie za specjalnie wzięła pierwszą lepszą książkę z półki, tj. przepisy czekoladowe i powiedziała "to sobie poczytaj, pooglądaj obrazki", a sama wyszła z pokoju z ręcznikiem do łazienki. Zacząłem się śmiać z tej sytuacji, przejrzałem książkę bardzo na szybko, po czym zauważyłem, że nie wylogowała się ze swojego facebookowskiego profilu. Nie mogłem się powstrzymać i ustawiłem jej status; "Cześć, jestem Ramona i jestem jeszcze zaspana. Właśnie idę pod prysznic. Ktoś chętny?". Zdobyłem kilka lajków, a raczej ten status i komentarze zainteresowanych. Gdy wróciła, a była w łazience tylko 10 minut, przysięgam(!) i zobaczyła ten status, zaczęła się śmiać, a następnie stwierdziła, że jestem debilem. Norma. Koniec końców, zostaliśmy w domu, wypiliśmy kilka herbat, wypaliliśmy wspólnie kilka papierosów. Co 15 minut męczył ją sms`ami jej amant, za którego (znowu) kazałem jej się brać. Kurdę, chyba mam jej jakieś zaufanie i ogólnie jej szacunek, bo mnie zawsze słucha w tych kwestiach. Poza tym, z częstotliwością co 30 minut (a byłem u niej dobre półtorej godziny) pisał do niej coraz to inny gość, którego słabo kojarzyła, a który ewidentnie miał na nią chrapkę. Zacząłem się z niej oczywiście śmiać, że jest łamaczką serc. Ale szczerze powiedziawszy, to jakoś mi pochlebia, że inni faceci są nią zainteresowani, a ja miałem możliwość z nią być. Hiehie... Samoocena zdecydowanie w górę! Tylko, że ona niestety nie potrafi być czasem kutasem, a życie niestety, czasem tego od niej wymaga. Na całe szczęście, ja zawsze gdzieś tam jestem, więc pomagam jak tylko mogę i staram się dobrze doradzić. Nie skłamię mówiąc, że to jest moja najlepsza ex, z którą w tej chwili mogę rozmawiać o wszystkim i powiedzieć jej wszystko. To już druga osoba w moim życiu, której tak ufam. Uwielbiam z nią spędzać czas.

A z tego mam bekę!
Słowa wpisane w google, w danym dniu, które pozwoliły temu komuś odnaleźć mój blog. Szczerze powiedziawszy te, które podkreśliłem (PAINT! - jedyny program "graficzny", który umiem obsługiwać), osobiście mnie rozłożyły na łopatki.
A tu bodajże tzw. "wszystkie". Także okazuje się, że mam na tym blogu różowe kurtki. Ktoś chętny? Nie drogo.

wtorek, 29 stycznia 2013

Pojebanościan

Czuje się dziwnie. Ta noc nie była dla mnie dobra, ani łaskawa. Nie pamiętam co podczas niej mi się przyśniło, czy co się też działo. Wiem tylko, że obudziłem się z przeświadczeniem, że wszystko w okół mnie... nic nie ma sensu i jest nieważne. Dla ludzi, których kocham, jestem nikim., moje rzeczy to śmieci. Wszystko jest nieważne, bądź iluzją. Nie mam nikogo, ani niczego, nikim nie będę i nikim już jestem teraz. To jedno z tych uczuć, gdzie chciałem po zamknięciu oczy i już ich nie otworzyć. Zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, albo po prostu umrzeć. Do tego słyszałem gdzieś w swojej głowie, że gdybym zniknął, tak byłoby lepiej dla innych, że nigdy nie powinienem zaistnieć, że świat byłby lepszy. I ten okropny stres w połączeniu z przekonaniem, że się wydarzy coś strasznego. Nie miałem tego stanu od trzech lat. Ale nie chciałem dziś wstawać z łóżka... Nie mam powodu, by móc znaleźć się w takim stanie, przecież  nic strasznego się nie stało. A przynajmniej nic, co by nie działo się już wcześniej, czy nie przytrafiałoby się mnie zawsze, dlatego nie rozumiem. Gdy się już rozbudziłem było normalnie, jakby nic się nie działo. To było dziwne. Teraz mam się dziwnie z samą myślą o tym. Chyba zaczynam wariować. Stan depresyjno-maniakalny po śnie, chyba dziś się nie kładę spać. 

(Warpaint - Undertow)

Czuje, że muszę się wyżyć na kartce ołówkami o różnej grubości grafitu. Jestem skołowany. Niby chce z kimś pogadać, a nie chce z nikim. Pewien jestem tego, że chce zapalić. Tylko zapalić, na tą chwile nic więcej. Nie mam jednak papierosów, więc nie zapale. Czuje niepokój. Niepokój i brat nikotyny. Dziś nie ruszyłem się ze swojego pokoju. Chyba, że po herbatę do kuchni. Ewentualnie przynieść sobie coś do żarcia.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

"Did I see you, see me, in a new light?"

Dzień.
Zacząłem od odebrania telefonu. Nie mając do końca pewności z kim i o czym rozmawiam, zgodziłem się w imieniu rozmówcy, poprosić rodziców o ugotowanie zupy. Jakkolwiek głupio to brzmi, tak było. Osoba, z którą rozmawiałem to moja siostra. Z trzyletnią Julą od środy jest w szpitalu, gdyż mała dostała zapalenia płuc. Lekarz rodzinny nie był wstanie wypisać małej odpowiedniego leku, gdyż po dniu zażywania antybiotyku, Julce znacznie się pogorszyło. A siostra dzwoniła do mnie, bym powiedział o zupie i bym ją przyniósł. Więc poszedłem do szpitala. Oczywiście okazało się, że mała życzy sobie jeszcze świeżą czerwoną paprykę. Na całe szczęście wiedziałem już o tym, zanim wyszedłem z domu. Co nie zmienia faktu, że miałem rajd po sklepach spożywczych, wraz z termosem pełnym gorącej zupy. Chodniki zawalone śniegiem, więc poruszałem się o połowę wolniej niż zwykle, ale dotarłem. Na miejscu siostra rozmawiała z bratem jej męża. Posiedziałem trochę, pogadaliśmy, pośmialiśmy się z męża mojej siostry. W pewnym momencie, nagle i nieoczekiwanie zadzwonił do mnie telefon. To była Grzywa. Najpierw powiedziała, że idzie do Cortu (bar) z Sebastianem, a dopiero potem zapytała gdzie jestem. Efekt był taki, że gdy odpowiedziałem, iż jestem w szpitalu, zamurowało ją. Zanim zaczęła mi jednak zadawać pytania w stylu; "co się stało?", "dlaczego?" i inne, dopowiedziałem, że zaraz z niego wychodzę i po prostu dojdę do nich. To "trochę" zajęło mi godzinę. Musiałem się wrócić do domu, zostawić termos i zanieść zaświadczenie ze szpitala do szkoły, w której pracuje moja siostra. Na całe szczęście podrzucił mnie brat samochodem, bo sam też jechał do pracy na 14. 

(The XX - Infinity)

Mimo godzinnego czekania na mnie, doczekali się. Oczywiście wyjaśniłem czemu się spóźniłem i dlaczego byłem w szpitalu. Siedząc tak i rozmawiając, z Sebastianem doszliśmy do wniosku, że postawimy stronę/fanpage, może być nawet na facebooku, w stylu "jestem cipą", na którą będziemy przyjmować facetów, których uważamy za cipy. Dowiedziałem się wielu nowych rzeczy podczas tej rozmowy, o pewnych osobach. W każdym razie, nie spodziewałem się dzisiejszego spotkania, które w zasadzie przez przypadek uchroniło mnie przed niańczeniem dwuletniego Mateuszka. W Cortu nie ma zasięgu, a przyczyna jest tego jedna, bar znajduje się pod ziemią w piwnicach. W samym barze było mi bardzo zimno, jak z niego już wyszliśmy też. Ale jak się już rozruszałem, to było mi nawet gorąco. Poza tym, gdy wracałem prószył tak ślicznie śnieg i przypomniało mi się moje dzieciństwo. Np. jak zimą chodziłem na sanki. Aż zachciało mi się obejrzeć starego Batmana, część z "Pingwinem", którą namiętnie męczyłem, będąc jeszcze w podstawówce, albo nawet przed.

(staroć, ale bardzo przeze mnie lubiany)


PS: Oczywiście zanim wyszedłem do szpitala, spróbowałem yerby. Smakuje trochę jak zielona herbata, ale jest mocniejsza.

PS2: Wracając do dzisiejszego spotkania, może kiedyś będzie inaczej, lepiej, może coś się zmieni?
...
...
...
"Kiedyś było inaczej, zapamiętaj dobre chwile, porażkami się nie przejmuj, chociaż było ich tyle..." - BEKA!!! ALE NIE MOGŁEM SIĘ POWSTRZYMAĆ! xD

niedziela, 27 stycznia 2013

Gówniana kupa gówna

No i gówno się zdarza. Tym razem jest wielkie i śmierdzące. A nawet podwójne, bo zrobiły się dwa jednego wieczoru. Nawet nie wiem, które bardziej swoim smrodem zwaliło mnie z nóg wprost w objęcia chłodnej podłogi. Chyba jednak jestem kurwa nieudacznikiem. Kurwa, żyje złudzeniami. To na swój sposób jest śmieszne. Tak żałosne, że aż śmieszne. A głowa podpowiada; "Dobra, dosyć użalania. Będzie dobrze, będzie spoko. Przecież wszystko zależy od nastawienia, prawda?". No i musiałem się wczoraj nastawić.
Oj, jak się nastawiłem! Nastawiałem się do 4 rano. Nie ma to jak chlać do tej godziny i jarać szlugi przed monitorem komputera. Ale mimo wszystko pozwoliło mi to przemyśleć kilka rzeczy i po wytłumaczeniu sobie wszystkiego na swój sposób, powoli pasuje. Ale nie ma póki co tęcz, jednorożców i kwiatuszków. Mimo to - jest spoko. Trochę wszystko poprzestawiałem.


A wieczór zapowiadał się dobrze, obiecująco. Nawet przyjechała moja yerba z Krakowa, więc zrobiłem Curado. Jutro będę mógł już żłopać z tykwy. To był chyba jedyny pozytywny akcent wczorajszego wieczoru, nie licząc oczywiście piwa w plenerze, przy temperaturze -10, (co za tym idzie) mrozie i kurewskim wietrze. A potem się posypało z humorem... W sumie to chyba wszystko przez to, że fajki mi się skończyły i czekałem na brata, by dał mi papierosa, a który przyszedł po 2 w nocy. Chociaż dzień wcześniej miałem sen... Cholera! Właśnie sobie uświadomiłem, że te rzeczy, te sytuacje które miały miejsce, śniły mi się na opak. Czyli stało się wszystko na odwrót, niż we śnie. Trochę to przerażające. Czy zatem przez sen przepowiadam przyszłość na opak? Ha ha, jestem chyba medium. Ale nie,... to jednak jest przerażające doznanie, kiedy sobie człowiek uświadomi, że... nieświadomie coś przepowiedział (fak! jak to brzmi?!). Tym bardziej, że nadal nie mam fajek. Hie hie. Przepowiadam, że zaraz pójdę do sklepu.

(Foals - Late night)

Ja pierdziele, ale ja czekam na tą nową płytę Foalsów. Wydana zostanie 11 lutego, już nie mogę się doczekać. Powiem więcej, kupię ją, bo uwielbiam ten zespół! A wszystko przez przyjaciela, który mi ich pokazał i ich niesamowitą płytę jaką wydali w 2010 roku, czyli "Total Life Forever". W zaledwie pół roku, tyle razy ją odtworzyłem, że żadna inna płyta (i to w całym moim życiu) nie była tak często przeze mnie puszczana. Potrafiłem ją słuchać kilka razy pod rząd przez parę godzin, a następnego dnia to samo. A najgorsze jest to, że byli na Openerze dwa lata temu i mnie tam nie było...

sobota, 26 stycznia 2013

Weekendy zawsze są owocowo-jogurtowe, ale bywają także takie ze szczyptą ostrej papryki, która jest trudniejsza do strawienia przez anormalność sytuacji.

Tyle tego jest, że nawet nie wiem od czego zacząć. Zacznę może od tego, że ludzie to zabawne istoty, które same sobie stwarzają problemy i to czasem zupełnie przez przypadek. Znów jestem w sytuacji, gdzie mogę się okazać "największym wrogiem, bądź największym przyjacielem", czyli mam władzę. Mogę komuś pomóc, lub mu wszystko zniszczyć. Ciąży teraz na mnie wielka odpowiedzialność, która skłania mnie do kombinowania i rozpatrywania wszelakich możliwości. Na całe szczęście "sprawa" nie dotyczy mnie bezpośrednio, a jestem jedynie osobą, która doradza i myśli. A raczej myśli i doradza, w tej kolejności. Tylko nie chce namieszać, a już raz mi się to przytrafiło i nie skończyło się to dobrze... Nie dla mnie, mimo, że naprawdę chciałem by wszystko było cacy. Jest kilka wyjść z sytuacji, ale że to delikatna sprawa i uwikłane w nią jest kilka osób, nie jestem wstanie wszystkich uszczęśliwić. Zatem selekcja. Cześć osób będzie musiała po prostu zrozumieć, że "nie" nie jest równoznaczne z "może", kolejni będą musieli zrozumieć, że działania pod wpływem alkoholu nie są realne i "prawdziwe", a jeszcze inna część, że gówno się po prostu przytrafia każdemu. A przynajmniej może. No trudno.

(Staroć, jest już znacznie dłuższa... ale bardzo lubię to zdjęcie, nawet w całości.)

Wczoraj gdy szedłem do Baszty zatrzymałem się w sklepie po papierosy. Oczywiście zacząłem być "napastowany" przez człowieka z zaburzoną percepcją postrzegania rzeczywistości. Był pijany. Oczywiście zaczęło się od bełkotu. Po czym zaczął swój monolog. Zanim jednak doszedł do sedna, ja zapłaciłem za papierosy. Domyśliłem się, że chodzi o to, bym mu postawić piwo, albo coś takiego. Nawet powiedział;
"oh, wydał pan wszystkie pieniądze". Odpowiedziałem, że czasem tak się zdarza i wyszedłem. Co prawda na te fajki miałem idealnie wyliczone wcześniej pieniążki, które spoczywały sobie na dnie mej kieszeni płaszcza, a co pozwoliło mi nie wyciągać portfela, w którym było znacznie więcej pieniędzy. Poza tym, ten człowiek zaczepia mnie już kolejny raz. Bez skutku. Już raz go zignorowałem, miałem wówczas słuchawki na uszach i po prostu udałem że go nie słyszę. Czy ja naprawdę wyglądam jakbym był jakąś pierdoloną spółką charytatywną, która zajmuje się stawianiem piw chlejusom i moczymordom? Następnym razem zapytam o to delikwenta, jeżeli jeszcze raz będzie chciał "na piwo".

(Princess Chelsea - The Cigarette Duet)

Natomiast w samej Baszcie, po raz pierwszy w moim życiu kobieta postawiła mi piwo. Grzywa. Zakłopotało mnie to strasznie. Gdy znajomi zauważyli, że to zrobiła, zaczęli jej pytać "dlaczego?" i "jak to?". W tym momencie powiedziałem, że ja jej kupie następnym razem dwa. Wtedy dopiero stwierdzili; "zrobiłaś dobry deal".
Przy powrocie zacząłem temat "być cipą", ponieważ ktoś ze znajomych stworzył na facebooku stronę miejscowego (czyli miasta, w którym mieszkam) spottedu. Pewnie nie wszyscy wiedzą co to i jak to działa,  zatem szybko wyjaśnię. Spotted to nic innego jak strona na facebooku, która ma przełamać nieśmiałość. Załóżmy sytuację; ktoś strasznie mi się podoba, widzę ją codziennie o danej godzinie, jak przechodzi kolo kawiarni, ale nie mam odwagi zagadać. W tym momencie pisze do moderatorów spottedu, którzy wysyłają moją wiadomość dalej, tylko że ze swojej strony. Czyli, np. "Widzę Cię codziennie jak przechodzisz, ale nie mam odwagi podejść. Uważam, że jesteś urocza, blah, blah, blah... Byłaś dziś ubrana w... blah, blah, blah... ect". Jeżeli niewiasta się odezwie, moderatorzy dają znać. Zalajkowałem tą stronę, tylko dlatego, że było tam 5 osób i to sami znajomi. Nawet wytypowałem które z nich jest moderatorem i nie pomyliłem się! Oczywiście mój przyjaciel. Stwierdziłem, że to coś, ta strona, cokolwiek to kurwa jest, kreuje bycie cipeuchem i że raczej to jest smutne. Oczywiście bezpośrednio do niego. Jeżeli ktoś nie ma odwagi podejść to jest głupi i to jego sprawa, że traci. Albo się nie przełamie i będzie żałować, albo podejdzie sam... i będzie żałować. Nie no żartuje! Pewnie jak podejdzie, to nie będzie żałować, bo będzie mieć samą satysfakcję choćby z tego, że podszedł i zagadał. Dlatego zacząłem temat "być cipą", ale z nastawieniem "nie promować tego!". A kim jest cipa nazywana często przeze mnie cipeuszem, lub cipeuchem? Jak to Rippticca określiła; "cipeusz to facet przy którym nawet kobieta jest bardziej męska". A ja po prostu mówię, że to nierozgarnięte, męskie, ciepłe kluchy, które odbijają się od rzeczywistości i kręcą jak tampon w piździe, bądź kręcą się jak pojebane, gdy nie wiedzą co zrobić ze sobą i rzeczami, które mają miejsce w danym momencie ich życia. Są to najczęściej rzeczy przypadkowe. Czasem nawet niespodziewane...
A dziś z kolei przypomniałem sobie ze znajomym przejęzyczenia jakie kiedyś słyszeliśmy;

"Guję żumę."
"Piętałam wam po deptach."
"Lew ci kreci."

Prawidłowe znaczenia to; żuję gumę, deptałam wam po piętach, krew ci leci. Poza tym wywiązała się chora rozmowa między nami...

Ja: Twój wielbłąd nie zniesie jaj.
On: Ale ja nie mam wielbłąda. A poza tym, wielbłądy nie znoszą jaj...
Ja: No chyba Twój.

wtorek, 22 stycznia 2013

Limit

Co jest ze mną nie tak? Ahahaha, pierwsze zdanie i intryguje, co nie? Ależ ja jestem przebiegła bestia! Ale nie, jest coś ze mną nie tak! Byłem w swoim życiu w dziewięciu związkach (ach te czasy gimnazjum i początki liceum ^^), a nigdy nie miałem na czyjś widok palpitacji serca. Nigdy też na czyjś widok nie odczuwałem niestrawności, czyli nie miałem rzekomych "motylków w brzuchu". Dlaczego o tym pisze? Ponieważ każdego kogo pytam, a są świeżo po "sparowaniu się", opowiadają właśnie o zawałach na swój widok, niewydolności żołądkowej, czy o innych niepokojących dolegliwościach, z którymi ja po prostu chyba bym poszedł do lekarza. Hmmm... gdy się do tego przyznaje, to prawie za każdym razem spotkałem się z opinią, że widocznie nie trafiłem na odpowiednią osobę. Gówno prawda! Nie ma czegoś takiego jak odpowiednia osoba w związku, czy nieodpowiednia. Albo ktoś nam pasuje i z nim po prostu jesteśmy, albo nie. Adekwatnie do tego co piszę;


(James Blake - "Limit to your love")
Bardziej jednak mnie rozpierdala, że ludzie w moim wieku, którzy mają już dzieci, zamieniają swoje konta profilowe na portalach społecznościowych (tak, facebook), w konta swoich bachorów. Codziennie wrzucają zdjęcia swoich pociech i myślą, że są zajebiści i mają się czym chwalić. Gówno! Mnie na ich miejscu byłoby głupio, że "wpadłem" w tak młodym wieku. Ale nie zamierzam się przejmować debilami, po prostu przestaje subskrybować ich profile.
Ta zima jest śmieszna. Dziś skrobałem zamarznięte szyby auta wraz z bratem. Przednia zabawa! Warstwa lodu miała ok. pół centymetra. A potem w ciągu dnia wypiłem 7 herbat. A teraz ponowie pytanie z wcześniejszego postu, bo widocznie czytelnikowi znika wśród naporu tekstu jakim go raczę;
Dlaczego inni zaczynają pisać blogi?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Herbacisko po tym jak przeszedłem przez śniegowisko, więc piszę, bo intryguje mnie blogowisko, a i interesuje mnie polecone filmisko.

Na ulicach jest masakra. Byłem u siostrzeńców, bo starszy z nich pojechał z siostrą na karate. Musi się wyszaleć, bo jest strasznie żywiołowy i ciągle "walczy", czyli biega po domu i udaje, że się bije z niewidzialnymi przeciwnikami. Albo poluje na niedźwiedzie, kojoty, smoki i inne takie. Trochę tak, jakby miał ADHD, ale nie ma. Młodszy jest spokojniejszy i zupełnie inny. Jakby niebyli braćmi! Różnią się niemalże wszystkim. Począwszy od tego, że jeden jest brunetem, a drugi blondynem, a kończąc na tym, że starszy nie umie sam siebie zabawić, znaleźć swojego miejsca (naturalnie w odróżnieniu od młodszego) i jest strasznie upierdliwy. Swoją drogą też jestem upierdliwy i dziś usłyszałem, że jestem gorszy od dzieciaków - tak, po raz kolejny!
A jaka jest masakra na ulicach? Pada deszcz, który przy ziemi zamarza. W efekcie śnieg zamienił się w lód, a ulice w wielgachne lodowisko. W świetle lamp wygląda to tak, jakby ktoś wziął brokat i ujebał nim cały śnieg. Mimo tego, że jest ślisko, paradoksalnie idzie się szybciej, niż po zapadającym się pod człowiekiem śniegu! I nie mylić mi tego ze stwierdzeniem, że jest stabilniej, bo jest, rzekłbym, bardzo "rozjazdowo". Mimo to, tej zimy jeszcze nie wyrżnąłem ani razu. Czyli zapewne najlepsze dopiero mnie czeka i  to jak zawsze w zajebiście spektakularny sposób. Czyli na przykład, jak będę obładowany torbami, wypchanymi po brzegi zakupami - tak by się wyjebać i już nie móc wstać! A teraz czas na chwilę przyjemności i odpoczynku.


Dobra muzyka, herba (ok. 350 ml) i "le`faja". Tak się zastanawiam co mną kierowało, by założyć bloga. Tzn. pamiętam w jakich to było okolicznościach, przeczytałem kilka wpisów bloga mojej znajomej znajomej, Olo. Czyli nie znajomej internetowej, tylko znajomej z widzenia i rozmów. I to był impuls. Miałem w ogóle jakiś cel pisząc tutaj i zaśmiecając internet, tylko go z czasem zatraciłem i zapomniałem jaki. Wiem, że potem przez jakiś czas pisałem tylko wyłącznie jak miałem zły humor, albo jak coś mnie mega wkurwiło. Śmiesznie. A teraz? Teraz nie wiem po co pisze, ale piszę, bo sprawia mi to przyjemność i satysfakcję. A inni? Dlaczego zaczynają?
Dziś poprosiłem inną znajomą o to, by podała mi adres swojego bloga. Jest dziwny, inny. Tutaj! Widząc naturalnie te wiersze różnych autorów, zapytałem czemu nie pisze normalnych postów, a jeżeli już wrzuca lirykę, poezję, to czemu nie swoją. Odpowiedziała w bardzo zaskakujący sposób. Po pierwsze, wrzuca tam utwory, które lubi, więc wszystkie je będzie mieć w jednym miejscu, a po drugie, każdy z tych tekstów jest adekwatny do sytuacji w jakiej się znajduje i o co chodzi, wiedzą tylko najbliżsi. Zatem wrzuca tekst, który urzekł ją w momencie, gdy miała miejsce jakaś konkretna sytuacja z jej życia. Moją uwagę jednak przykuły tytuły wpisów. Dużo nie myśląc przeczytałem najpierw tytuł, potem tekst i znów tytuł, jednak z odniesieniem do treści wiersza. Od razu napisałem do niej o swoim odkryciu, bo wykminiłem, że tak naprawdę tytuł jest postem, który powinien być odniesiony do liryki. W odpowiedzi usłyszałem;
"Jesteś chyba pierwszą osobą, która wzięła tę zależność między tekstem, a tytułem tak poważnie, a co za tym idzie, jesteś jedyną osobą, która odczytuje to (na tyle, na ile się da) w odpowiedni sposób".
Ale mi skoczyła samoocena po tym tekście... Naturalnie podziękowałem, twierdząc, że w życiu nie słyszałem takiego komplementu, co jest prawdą.


Od dwóch dni męczę Ewę (swoją drogą wtrącę, że to z youtubsa, to utwór "Young Folks" Petera, Bjorna wraz z Johnym), by poleciła mi jakiś dobry film. Ale wszystko co poleca, już niestety znam. :(
No dobra, pisała o serialach, ale tych nie oglądam. Zacząłem "How I met your mother", kiedy wychodził pierwszy sezon, dziś jestem na 18 odcinku sezonu 2, a jest chyba już 7, czy nawet 8 sezonów, więc grubo! Ma ktoś coś dobrego do polecenia?

niedziela, 20 stycznia 2013

Twix wieczorny i geneza

Wczorajszy wieczór był zabawny. Miałem iść na ten koncert sam, więc z nikim się nie umawiałem. Tym bardziej  że "zawsze znajdzie się jakiś znajomy". Na całe szczęście zadzwonił do mnie znajomy i wyszedł z propozycją, byśmy spotkali się znacznie wcześniej w Baszcie, bo będzie też jego znajomy ze studiów spod Łodzi. Naturalnie zadzwoniłem też do Kajka i próbowałem go wyciągnąć. Zgodził się, jednak z zastrzeżeniem, że na koncert nie idzie, gdyż "to nie są jego klimaty" (moje od jakichś 2 lat też nie, ale mniejsza). Bądź co bądź koncert metalowy. Z początku przemilczałem to i zmieniłem temat mając w planie namówić go później. Poleźliśmy do tej wręcz dziwnie pustej Baszty. Swoją drogą nigdy nie szlajałem się po barach dwa dni z rzędu. Ku mojemu zdziwieniu, przyszła też znajoma, która nazywa mnie "miedzianobrodym" - z nią w barze to nigdy nie byłem. Oczywiście zaczęły się docinki pod jej adresem, że strasznie się ostatnio rozpiła, ect. W pewnym momencie zapytałem czy idzie na koncert. Uznała, że nie, bo w NIEDZIELE ma jakieś zajęcia na studiach. Naturalnie zdziwiłem się i zapytałem dokładnie o co chodzi i jak to możliwe. Okazało się, że ona i ludzie z jej studiów mieli do wyboru albo zostawać co piątek popołudniu na zajęciach, albo wszystkie odbębnić w ciągu jednego weekendu. Naturalnie wybrali weekend. No ale zaczęła jojczeć (jak to ona ma w zwyczaju), że cała jej rodzina jedzie w góry na narty, a ona będzie w Krakowie na jakichś nudnych zajęciach. Znajomy, z którym się umówiłem na samym początku, zaczął z nią negocjować, by poszła z nami na koncert. Odbijał jej wszystkie argumenty, skutecznie! Najpierw jojczyła, że nie będzie miała co zrobić z rzeczami, a na zajęcia nie pojedzie z torbą wypchanymi ciuchami, to ten stwierdził, że ją weźmie i da jej po mszy, bo też idzie do kościoła Dominikanów. Potem zaczęła, że będzie musiała wcześnie wstać, zatem dostała propozycję budzenia przez niego i by się jeszcze nie spóźniła na busa, to może nocować u niego, w pokoju jego siostry, która się wyprowadziła (kolega ten mieszka na przeciw miejsca skąd odjeżdżają busy do Krakowa). Po czym jej ostatni argument; "nie bo się pewnie za dużo napiję", co zostało odparte stwierdzeniem, że jeżeli naprawdę chce się urżnąć, to on ma 0,7 czystej w domu, więc mogą ją zrobić w trójkę (kolega spod Łodzi też nocował u niego). Pokręciła nosem i zmiękła. Byłem zszokowany. A Kajo? Tego nawet nie trzeba było namawiać. Sam stwierdził, że jak wszyscy, to wszyscy. Poszliśmy do baru, w którym miał być koncert. Miałem pewność, że spotkam znajome twarze, ALE NIE AŻ TYLE! Znałem dosłownie 2/3 i z każdym rozmawiałem chociaż 5 minut. Oczywiście znajoma, która została namówiona, śmiała się ze mnie, że jestem jakimś bożyszczem i  w ogóle wyrywaczem, bo z wszystkimi pozostałymi znajomymi (dziewczynami) przywitałem się na tak zwanego "misia". Ja z kolei śmiałem się ze znajomego z którym się umówiłem, że wyrwał dwie gimnazjalistki naraz (są ponoć w 3 klasie gimnazjum). Ciągle za mną chodziły i pytały się "gdzie jest twój znajomy?". A wszystko zaczęło się od tego, że na ostatnim koncercie, dokładnie w tym samym barze, dosiedliśmy się do nich, bo nigdzie nie było miejsca. A że nie miały nic przeciwko, no to spoko. Oczywiście rozmawialiśmy w swoim gronie, a one w swoim, ale zamieniliśmy kilka zdań i tak to się zaczęło. Przy czym ja stwierdziłem, że gimnazjum i początki liceum, to żadne wyzwanie. Gdy znajomy odchodził od stolika do baru po piwo ryłem Kajka. Mówiąc mu, że teraz pewnie nasz znajomy za długo nie wróci, bo ma "Twixa", więc czeka go podwójna przyjemność i że pewnie ma zajęte usta i przy okazji rozporek. Tak, jestem chujem! Gdyby Kajek nie reagował tak, jak reagował, nie robiłbym tego. Kajko z kolei ciągle się mnie pytał "czy to już?", gdy tylko przytulałem na pożegnanie jakąś znajomą, naturalnie pijąc do tego, że po pijaku każdego kocham. Sam koncert był w porządku, no ale nie do końca już moje klimaty.


"Kaiser Chiefs" - "The angry mob". Bardzo mocny teledysk.
Rozwala mnie część osób i to co robią z moim nickiem. Używam swojego Gravenus [czyt. grejwenus]  już od kilku lat. Wpisując go w google, można znaleźć cały spam. Nawet jakiś debil zrobił mi konto na jakimś portalu randkowym w stylu "fotka.pl" czy co to w ogóle jest. Ale na całe szczęście nie dodał zdjęcia. Najlepsze jest to, że nie mogę usunąć tego konta, bo nie znam e-maila, ani nawet hasła. A poza tym mam tylko dwa e-maile, ten od bloga i innych pierdół, gdzie jestem bardziej anonimowy oraz drugi stworzony na potrzeby studiów, pracy, itd, a sam raczej nie pamiętam bym zakładał konto na fotka.pl, bo i po chuj? Jednak nicku Gravenus używam także w grach, jak już czasem w coś zagram, czy na skype. I najbardziej mnie rozwala jak słyszę od jakiegoś nieznajomego, z którym gram; "tie, grawenus...". Szlag chce mnie trafić. Jakby planeta Wenus miała zamiar w coś grać. Pomijając w ogóle fakt, że nick wziął się od słowa "grave" [czyt. grejw], a samo "nus" jest tylko dodatkiem do reszty. I to tylko po to, by słowo "grave" nie było takie puste i oklepane, a przy tym się wyróżniało. Znajomi natomiast by mi dokuczyć, oczywiście Ci którzy znają mój pseudonim i wiedzą, że Gravenus to ja, mówią do mnie czasem "Grave Anus" (sic!).
Mailem coś jeszcze napisać, ale zapomniałem. Pewnie przypomnę sobie jakieś 30 minut po tym jak dodam post. Zawsze tak mam.

PS: Przypomniałem sobie i to jest mega dla mnie ważne. Pod koniec koncertu miałem mega ochotę na ruskie pierogi z zasmażką z bułki tartej. Ale postanowiłem, że zrobię sobie kanapkę z jajecznicą i majonezem. Niesamowicie smaczna bomba kaloryczna! Znów mam etap majonezowy i jem go ze wszystkim. Moja siostra pokazała mi, że nawet krokiety z majonezem są zajebiste.

sobota, 19 stycznia 2013

Lodowa tęcza

Jeszcze nigdy nie smakowała mi tak herbata z cytryną, jak dziś o 7 rano. Tym bardziej, że dzisiejszy dzień jest bardzo mroźny. Dla mnie wręcz lodowaty. Ale to nic dziwnego, skoro jest się ciepłolubnym. I to nie jest tak, że nienawidzę zimy, bo ja naprawdę ją kocham. Uważam, że jest urocza i ładna. Tylko, że wolę oglądać spadające płatki śniegu zza okna, przykryty  kocykiem i z kubkiem "ciepłej z cytryną" w ręku. Choć przyznaję, że ten śnieg mógłby już stopnieć w pizdu i mogłoby być nieco cieplej. A przynajmniej nie najebane tyle tego puchu, bo zasp nienawidzę. Choć w sumie - mogłaby być już wiosna.
Mój humor znacznie się poprawił i wręcz myślę bardzo optymistycznie. Aż się tego boje. Ale chyba naturalne, że taki stan wprowadza w szok (a nawet zakłopotanie), takiego zagorzałego pesymistę jakim jestem. Czuje taką chęć do życia, w ogóle wszystko jest takie "kolorowe", że zaraz chyba zacznę rzygać tęczą. Dopadł mnie witalizm. Mam ochotę na nowe rzeczy, ... UWAGA! ... nawet na ludzi (nie wierzę, że to napisałem)! Tak, ja, ten który ciągle uważa, że każdy jest kretynem, idiotą, nieciekawym człowiekiem, nudziarzem.
W sumie do tego stanu niepojętej radości, doprowadził mnie ostatni tydzień. Paradoksalnie mając zły humor, rozmawiałem z wieloma osobami, które w efekcie mi go poprawiły i dały do myślenia (Ewa, Ramona, czy Patrycja). Ale w bardzo dużym stopniu, chyba największym, przyczyniła się do tego Rippticca. No a i od przyjaciela usłyszałem kilka ciepłych słów pod swoim adresem, co także poprawiło mi humor.


"Animal Collective" w "My Girls". Będą na Openerze w tym roku. Kurdę, chciałbym pojechać, ale chyba nie będę mieć kasy.
A dziś będę VIP`em (fuck yeah!). Jest koncert w barze, na który dostałem zaproszenie od samego wokalisty, którego czasem się radziłem w sprawach muzycznych (brzmienie i inne duperele). Poza tym podsyła mi co jakiś czas ciekawe kapelki. Wczorajszy wieczór był bardzo fajny, zresztą dzień też. Prócz tego, że usłyszałem, że jestem uroczy i ładny (od kobiety), to jeszcze miałem bardzo szczerą rozmowę, której mi chyba brakowało. Dobrze jest czasem powiedzieć sobie nawzajem co człowiekowi leży na wątrobie i oskrzelach..., czy płucach. Aż chce mi się skakać i drzeć ryja z radości, a najchętniej to poznałbym kogoś miłego, ładnego i inteligentnego, ale bez penisa. Nie to bym twierdził, że facet może być ładny, ale wolę zaznaczyć, by nie było jakichś dziwnych nieporozumień. Do wyjścia zostało mi jakieś 53 minuty, a muszę zrobić mnóstwo rzeczy, a następnie przedrzeć się przez te wszystkie zaspy, oblodzone chodniki i półmartwe już o tej godzinie ulice. Uroki mieszkania w niewielkim mieście. Nic nie napierdala po godzinie 22 i nie ma miejskiego zgiełku, który da się słyszeć w metropoliach.

środa, 16 stycznia 2013

Buraczana, babska niekonsekwencja

A dziś pobawię się w wpis w stylu "dziennika Bridget Jones".


Dziś wypity alkohol;
0 flaszek / piw


Wypalone fajki;
nawet nie chce liczyć...


Humor; 
ciągle tak samo zjebany


Skąd u mnie ten "damski wpis"? Wychodzi na to, że nie jestem chyba w pełni facetem. I nie chodzi mi tu wcale o to, że nie jestem jak część moich rówieśników buhajem (nazwa pochodząca od byka rozpłodnego). Bądź jak kto woli, nie myślę penisem. Przynajmniej nie non stop, jak zdecydowana większość. Przyznaję, czasem mi się zdarzy, ale raz na jakiś czas. Hmmm... skutecznie oddalam się od myśli przewodniej... Nie jestem w pełni mężczyzną, ponieważ tak mówi mi facebook.
Znalazłem całkiem przypadkiem "poradnik picia alkoholu". Były tam opisane dwa przypadki, jak się nie trudno domyślić kobiety i mężczyzny. Ale ogólnie ten wpis, był straszna nagonką na pijane kobiety, które po pijaku zachowują się dziwnie. Było powiedziane, że inteligencja u pijanego mężczyzny spada o 60%, a u kobiety o 90% - nie wiem czemu to piszę, bo nie do tego pije i uważam, że to teraz mało istotne. Dalej jednak było napisane, z czym się zgadzam, ze inaczej patrzy się na zalaną kobietę, niż na zalanego faceta. To co prawda stereotyp, ale nikogo nie dziwi zalany w trupa jakiś gość, co innego za zgoniona laska. Potem było coś co strasznie mi się podobało, czyli coś w rodzaju przeżywania "alkoholowej nieważkości" przez mężczyzn i kobiety. Pierwszy typ; spanie, awantury, szukanie problemów... Drugi (ponoć), "ślimak" (lizanie się, tj. całowanie) ze wszystkim i wszystkimi i... UWAGA! TO DO CZEGO ZMIERZAM! ...i kochanie wszystkiego oraz wszystkich. Bardzo mnie to zniesmaczyło. Wiem, że to tylko poradnik dla beki, ale miałem takie mentalne " kurwa".... Więcej przykładów tego, że nie jestem chyba w pełni mężczyzną? Lubie oglądać komedie romantyczne, które powinny się nazywać komediami sentymentalnymi, ale o tym zaraz, tylko żeby pośmiać się z tandetnego scenariusza i uświadomić się w przekonaniu, że życie to nie film. Swoją drogą to zabawne, że w tych wszystkich filmach nie jest ukazane co dzieje się z bohaterami później. Czyli jak siebie zdradzają, okłamują, a potem w efekcie dochodzi do rozwodów. Wracając do nazwy "komedia romantyczna", dlaczego się tak nazywa? Przecież gdyby były komediami romantycznymi w pełni, bohaterowie musieliby się na końcu filmów wieszać, strzelać w łby, czy skakać pod koła rozpędzonych wózków inwalidzkich... Ta nazwa moim zdaniem została zapożyczona w głupkowaty sposób i ten kto to wymyślił, musiał być totalnym kretynem, a przy tym nie mieć w ogóle pojęcia o historii i minionych epokach. Poza tym (do tego, że nie jestem chyba w pełni facetem) jak byłem mały, podobało mi się, że moje siostry mają te wszystkie duperele i szpejstwa, których używały. Czyli kolorowe buteleczki pełne lakierów do paznokci, czy lakiery do włosów ect. Strasznie mi się to zawsze podobało i dla tych dupereli chciałem być dziewczynką (jak byłem mały). Teraz się cieszę gdy piszę o tym i myślę w kategoriach "być kobietą, być kobietą(...) (tak, Alicja Majewska)", bo wiem jak nie chce mi się czasem golić twarzy, a co dopiero nogi...


Dziś "The National" w "Anna Freud".
Tak się rozpisałem, że już mi się nawet nie chce tego sprawdzać. Swoją drogą jestem debilem, bo najpierw dodaje post, a potem go koryguje i wprowadzam zmiany. Jestem ułomny. Kurde... i kolejna rzecz, która się opowiada za tym, że zachowuje się jak baba. Teraz mi sie przypomniało! Zarzekam się, jak na kogoś się zezłoszczę, a bardzo mi na tym kimś zależy i kontaktach z tą osobą, że pierwszy się nie odezwę, choćby nie wiem co. I nie odzywam się 2-3 dni, a potem mięknę, bo ciągle przywołuje w wspomnieniach to zdarzenie co mnie wkurzyło.A gdy już się odezwę, popadam w melancholię i jestem na siebie mega wściekły, że mimo wszystko jestem miękką pipą. Momentami siebie przez to nienawidzę. Jestem tak żałosny, ze chyba żałośniejszego człowieka świat jeszcze nie widział. Najlepsze jest to, że mimo tego iż odezwę się pierwszy, to jestem zlewany... zazwyczaj. Moje wiadomości, próby nawiązania kontaktu, odbijają się echem od białej ściany. To sprawia, że jestem jeszcze bardziej na siebie wściekły, bo daje mi to do zrozumienia, że zrobiłem to wcale niepotrzebnie i lepiej było siedzieć cicho. A potem jak osoba na której mi zależy, po jakimś czasie, chce się zobaczyć, to ja lecę na zbity pysk, bo "coś złego się w jej życiu dzieje i potrzebuje mojej pomocy". Nie no! Naprawdę mnie to wkurza jakim jestem naiwnym burakiem, bo inaczej się tego nie da nazwać. Jestem niekonsekwentnym burakiem, albo za dobrym dla tych, na których mi zależy. Na nieznajomych patrzę z góry, albo z dołu. W zależności od dnia, humoru, czy samopoczucia. To tez jest buraczane zachowanie. Jak flaga na wietrze. Jestem chyba niestabilny psychicznie - czyli popierdolony. I tym oto stwierdzeniem skończę moje dzisiejsze wypociny.

wtorek, 15 stycznia 2013

Dziś jest chyba o wszystkim i ze wszystkim, a tak o niczym...

Jezu, ja naprawdę jestem melancholikiem. Kolejny dzień (dokładnie 4) jestem przygnębiony i mało mnie co cieszy, jeżeli już w ogóle. Najgorsze jest to, że nie mam się komu wygadać. No dobra, może i mam, ale nie chce, bo to "sprawa zbiorowa", a ja nie zamierzam nikomu obrabiać dupy, oczerniać. Tym bardziej, że nie jestem zły na tą daną osobę, tylko bardziej na siebie i sytuację w jakiej ta sprawa miała w ogóle miejsce. Już pomijam fakt, że ciągle o tym myślę i nawet śni mi się po nocach... To jeszcze bardziej przygnębia i sprawia, że patrzę na siebie jak na kretyna (choć to nic nowego).
I na dodatek ZAUWAŻYŁEM, że mój bambus się popsuł. A raczej ja go popsułem swoim niedbalstwem. Zapomniałem dolać mu wody i zżółkł. Chyba ostatni raz dolewałem mu przed wyjazdem na Opener`a, więc trochę minęło i wcale się nie dziwie, że tak skończył. Chciałem mu zrobić zdjęcie, ale uznałem, że to przesada i nie ma czym się chwalić, bo miejscami sczerniał, a w dotyku był jak stara żelka. Więc wyjebka! Jedyne żywa roślinka w moim azylu, pokoiku, poszła na śmietnik. Muszę zainwestować w kolejną. Chyba kaktus będzie odpowiedni z moimi "ogrodniczymi zapędami"!


Najpierw chciałem wrzucić "The Naked and Famous" utwór z albumowej wersji (dłuższy) "Girls like you" , ale była tylko irytująca wersja z tekstem, więc sobie odpuściłem. Potem miałem wrzucić "Young blood", ale mimo teledysku uświadomiłem sobie, że nie lubię aż tak tego utworu. Dlatego wrzucam ich "Frayed". W sumie nie wiem czemu przy każdym poście dodaje jakiś "soundtrack", ale skoro już zacząłem, to niech tak będzie.
Dziś opiekowałem się siostrzeńcami, znowu. Gdy tylko wszedłem Mateusz już mnie zaczął wyganiać. Był rozespany, bo dopiero wstał, a przy tym marudny. Moja siostra się wkurzyła i postawiła go w koncie, do póki nie przestanie ryczeć bez powodu, a gdy mały to zrobił, wyperswadowała dwuletniemu człowiekowi, że nie wolno nikogo wypraszać i ma mnie w tej chwili przeprosić. Ja oczywiście nie gniewałem się na malca, ale dobrze, że siostra go trenuje i uczy takich rzeczy. Poszła i nawet nie było ani pół problemu z chłopakami. Grzecznie obejrzeliśmy Wall`ego (który strasznie mi się podobał), a po jakimś czasie przyszedł tata (naturalnie ich).
Oczywiście znów okazałem się "inteligentem", bo wiedząc, że mam niewielką dziurę w bucie, po powrocie do domu zmieniłem buty na dziurawe i poszedłem wyrzucić śmieci. Oj, mokro się zrobiło! Dlatego zacząłem iść na palcach i już wiem jak czują się niekomfortowo wszystkie panie na obcasach. No a potem podszedłem do lustra. Mogę powiedzieć, tylko tyle, że; "MISSION COMPLETED!". Moja broda jest dłuższa od włosów na głowię, ale muszę teraz pamiętać codziennie rano, by ją rozczesywać, bo się kołtuni i nie wygląda to dobrze. W ogóle przestała wyglądać dobrze, mimo tego, że jest wymodelowana. Poczekam jeszcze z miesiąc i trochę ją przytnę. A teraz siedzę i piszę zastanawiając się nad tym czy zdanie "jeżeli ktoś przestał być twoim przyjacielem, oznacza to, że nie był nim nigdy" jest prawdziwe. Usłyszałem bowiem dziś stwierdzenie, że można mieć przyjaciół w zależności od czasu i okresu. Hmmm... Nie wiem co o tym myśleć. Która "definicja" przyjaźni jest poprawniejsza, prawdziwsza? I dlaczego ludzie ulegają zmianom i to czasem drastycznym. Kiedyś nie spodziewalibyśmy się, że jakaś dana osoba jest zdolna zrobić jakieś rzeczy do niej niepodobne, a dziś robienie ich uważa za normalne. Co się dzieję? Dlaczego? Co ma na to wpływ? Ludzie? Chęć bycia kimś innym? Tak wiem, że życie doświadcza nas i jakieś wydarzenia w naszym życiu mogą odwrócić nasz punk widzenia, ale żeby tak drastycznie?

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Jestem tak zły, że mam ochotę kogoś zagryźć

Oj, dziś jest masakra! Nie taka jak wczoraj, ale nadal. Wczoraj myślałem, że dostanę jakichś spazmów czy coś - ale koniec końców nie dostałem.
Zatem skoro jestem w złym humorze już drugi dzień, to sobie ponarzekam. Tak na poprawę humoru.
Dziś rozmawiałem ze znajomym, bo z kimś tam gdzieś kręci. Zapytałem co z poprzednią, to stwierdził; "niech spieprza szmata". No i zaczęło się moje umoralnianie. Wytknąłem mu, rzecz, której u facetów nie rozumiem (u kobiet z resztą też ona ma miejsce), czyli fakt tak oczywisty, że jakieś kilka miesięcy wstecz dałby się dla tej dziewczyny pochlastać, a dziś ją nazywa "szmatą". Stwierdziłem, że to bardzo niefair i głupie. Ja na ten przykład staram się być po zakończeniu jakiegoś związku miły. I to nie na siłę. Przecież byłem z osobą, z którą spędziłem jakiś "kawałek życia". Poza tym, przecież czymś ja ją urzekłem, a ona mnie skoro byliśmy w związku. Nie widzę więc powodów by ją obrażać w jakikolwiek sposób oraz używać do jej określenia niecenzuralnych epitetów. Wręcz utrzymuje kontakty, pytam co u niej, jak się ma, czy ma kogoś nowego na oku, ect. Gdy słyszę takie obraźliwe określenia z jednej, czy drugiej strony odnośnie byłego partnera, pytam sam siebie, dlaczego ludzie tak robią. Ja na przykład nie chciałbym, by ktoś z osób, z którymi byłem, obrażał mnie i obgadywał za moimi plecami. A jak ma coś do mnie, to ja chętnie wysłucham i wręcz przyjmę krytykę z godnością. Zawsze stawiam się po tej drugiej stronie i zastanawiam się jak ona może się czuć, gdy już poczta pantoflarska (o ile w ogóle) do niej dotrze. Najlepsze jest to, że po zakończeniu związku jest jedna wielka afera i wymyślanie coraz to gorszych i niemoralnych rzeczy, z których to powodu (niby) związek się rozpadł. Po czym nagle doszedłem do tego, że sam określam irytujące mnie dziewczyny, które najczęściej mają więcej tapety na twarzy, niż oleju w głowie, "głupimi cipami". Mimo, że ich nie znam. Chyba jestem hipokrytą. Chociaż... o jakiejś ex nie zdarzyło mi się tak jeszcze powiedzieć...


Mimo, że mam się chujowo, to wrzucę to "Something good can work", bo jest zajebiste i mnie nie wkurwia jeszcze bardziej. Zatem dziś "Two Door Cinema Club".
A co mnie jeszcze zajebiście, ale to zajebiście drażni? Kto zgadnie, no kto? Jakieś pomysły?! Tak oczywiście zajebany FACEBOOK! No dobra, nie sam portal, a kretyni na nim. Ciągle mam spam z dziwnych aplikacji w stylu; "Marysia/Krzyś/Dupa wołowa użyła jednego zabawnego słowa, by cię określić. By dowiedzieć się co to za słowo, roześlij ten spam innym ludziom i wkurwiaj pozostałych użytkowników". Oczywiście wypieprzam od razu! Ale teraz jest modniejsza rzecz na fejsiku. Oj tak... I jeszcze bardziej wkurwiająca od tych wszystkich durnych aplikacji. Jaka? Zdjęcie w stylu "lajk/koment". Czyli na zdjęciu są jakieś dwa gówna i temu kto podoba się bardziej to na którym pisze "lajk" klikają "lubię to!", a tym, którym bardziej odpowiada zdjęcie z napisem "koment", co robią? Komentują! I jest jakaś jebana na to bitwa w stylu "faceci lajkują, a kobiety komentują". Idzie się porzygać, tym bardziej  że non stop i ciągle, i ciągle, i ciągle to samo! Do tego dochodzą "zajebiste" fanpage w stylu "Jesteśmy jebanymi dziećmi i nie mamy co robić z życiem, więc spamujemy facebooka". Najbardziej rozwaliło mnie, jak jeden z takich fanepage`ów wrzucił zdjęcie siedzącego psa na ulicy i podpis nad "Czekam na właściciela", a poniżej "Jeśli się nie zgadzasz, by właściciele wyrzucali swoje zwierzaki, udostępnij!" - czy ci kretyni, idioci, debile nie wiedzą, że UDOSTĘPNIENIE tego zdjęcia nic nie da?! Jak ktoś będzie chciał zostawić zwierzaka na ulicy to i tak to kurwa zrobi, mimo wszelakich jebanych udostępnień na tym zasranym facebooku. Ja pierdole! Krew mnie zalewa jak widzę takich kretynów! Ehhh... dobra. To był jednak zły pomysł, by pisać o tym, bo ciśnienie mi tylko skoczyło. Zatem kończę na dziś.

sobota, 12 stycznia 2013

Moja głowa się potoczyła...

W środę byłem w urzędzie pracy. Naturalnie wystraszony, że znów będę zmuszony tam siedzieć godzinami i Bóg wie ile! Na całe szczęście udało mi się przyjść, wejść i wyjść. Nie musiałem czekać do rejestracji, a szedłem od razu do okienka z pierwszą literką mego nazwiska. Gdybym jednak musiał, "zahaczyć" o rejestrację, spędziłbym tam trochę czasu, gdyż ludzi było naprawdę mnóstwo - standard. Moim skromnym zdaniem powinno to być rozwiązane w jakiś inny sposób. Niekoniecznie chodzi mi tu o rejestrację telefoniczną, gdyż mam świadomość tego, iż byłaby tam "gorąca linia", w dodatku cała zapchana, cały czas zajęta. Hmmm... chciałem jeszcze przed chwilą zaproponować, by można było to zrobić to na zasadzie umówienia się na dany termin, ale własnie zdałem sobie sprawy, że byłoby to niekorzystne dla osób pracujących na tzw. czarno. Więc nie mam pomysłu jakby to usprawnić, by nie siedzieć tam cały dzień...


Moim zdaniem niesamowity teledysk. Podoba mi się w nim w jaki sposób została zrobiona krew. I w sumie tylko przez to mi się on podoba. Zatem utwór, który towarzyszył mi w wczorajszym dniu, "Yeah yeah yeahs - Heads Will Roll".
A wczoraj byłem najpierw u siostrzenicy, a potem na imprezie urodzinowej. U siostrzenicy spełniłem moje marzenie z dzieciństwa, czyli zabawę ciastoliną. Gdy byłem mały, zawsze jak widziałem reklamy z tą masą, chciałem się nią pobawić. W końcu się udało  Mimo to Julka cały czas pytała się mnie czemu jestem smutny. A nie byłem.
Na imprezie z kolei poznałem mnóstwo osób i oczywiście musiałem się schlać. Tzn. nie, nie musiałem. Nawet nie chciałem, nie miałem takich zamiarów, ale zabiło mnie połączenie wódki i piwa. Jest mi wstyd, bo znów do każdego się przytulałem i mówiłem, że go "kocham". Ale lepsze to, niż gdyby włączał mi się agresor i chęć do bitki. Mimo wszystko, powiedzmy, że było bardzo w porządku, aż do momentu powrotu. Umysł był trzeźwy, a ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Straszny stan, jakbym to nie ja był w swoim ciele. A też w jednym momencie mam dziurę i to taką 10 minutową. No i co jeszcze do powrotu, okazuje się, że używanie wszelakiego rodzaju zamienników, jak się coś do kogoś mówi, jest złe. Zostałem osądzony i wręcz posądzony, mimo, że miałem na myśli zupełnie coś innego, więc teraz strasznie mi przykro. Czuje się źle i to bardzo.
Dziś wstałem przed godziną 6 rano. Obudził mnie kac. Nie jakiś straszny, ale obudził. Nie mogłem patrzeć na alkohol, bo mnie mdliło, a na domiar złego dziś były 3 urodziny Julki... Byłem, nic nie piłem, a w pewnym momencie żołądek który czułem w gardle, wrócił na swoje prawidłowe miejsce.

wtorek, 8 stycznia 2013

Wieczorna pseudoprzyjemność

Stoi przede mną kubek herbaty i kubek orzechowego cappuccino. Nie wiem za co zabrać się najpierw. W pierwszym momencie chciałem pić na zmianę, ale doszedłem do wniosku, że chętnie wypalę ostatniego papierosa do "pseudokawy", czy jakby tego nie określić. U mnie cappuccino nie stoi w tej samej hierarchii co parzona, czy kawa rozpuszczalna. Jak pisałem przed rokiem, parzonej nie znoszę, a w rozpuszczalnej musi być masa mleka, tak ok. 50%. Zatem od roku nic z kawami się u mnie nie zmieniło - dalej nie przepadam. Cappuccino może być, bo według mnie to nie jest kawa. Ale! Zamówiłem ze znajomym zestaw yerb. Oczywiście z całym asortymentem. W jednej paczce dwie bombille, plus jedna ekstra, prawdopodobnie bambusowa, dwie tykwy i dwie paczuszki yerby po 500 gramów każda. Naturalnie różniące się w smaku. Aha i jedna szczoteczka do czyszczenia bombilli.
A teraz masturbuje się utworem "90 mile water wall" zespołu "The National", choć zapewne źle brzmi to określenie... a przynajmniej nie takiego powinienem użyć, ale już na to za późno.


Z dzieciakami nie było aż tak źle. Choć po pięciu minutach, odkąd wyszli rodzice młodych, czyli moja siostra ze szwagrem, był bek wniebogłosy ze strony Mateuszka. Zaczął się wspinać po drabinie łóżka piętrowego, chcąc wejść na posłanie starszego brata, Dominiczka, o którym pisałem na tym blogu już nie jeden raz. W każdym razie, zdjąłem go i zabroniłem wspinaczki, bojąc się o dwulatka, by nic sobie nie zrobił. Oczywiście był wspomniany już płacz i marudzenie, ale w ciągu minuty udało mi się go opanować, uciszyć. Jak? Zaproponowałem obejrzeć jakąś bajkę. Taki jestem wujek! Poleciał "Ekspres polarny", ale jestem złym wujkiem, bo ciągle mówiłem, że Mikołaj nie istnieje... I się wywiązała mała "sprzeczka" między nami; "Mikołaj jest", "Nie ma.", "Jest!" i tak przez kolejne pięć minut.
A teraz mała przerwa na papierosa i rozkoszną "pseudokawę".
Swoją drogą jestem strasznym sentymentalistą. Ten klip co wyświetla się z linku, co wrzuciłem powyżej, kojarzy mi się z powrotem z opener`a. Nie, nie słuchałem wtedy "The National", nawet ich nie znałem, ale po prostu to zdjęcie mi się tak kojarzy. Z pociągami, ze stacją i w ogóle. Może przez to, że wracaliśmy jednym ponad 12 godzin Wczoraj też, po jakiejś kilkumiesięcznej przerwie puściłem sobie utwory "Spanish Sahara" oraz "Black Gold" zespołu "Foals" i miałem bardzo przyjemna retrospekcję sprzed dwóch lat. Przypominałem sobie jak to było. Bardzo miłe doznanie, tym bardziej, że wówczas w kółko słuchałem tych dwóch utworów na przemian. Oczywiście nawet przed chwilą pisałem o tym chyba najważniejszej osobie w moim życiu. To była zabawna rozmowa(!);

Ja: Wczoraj jakoś puściłem "Foals`ów" po kilku miesiącach przerwy i miałem powrót wielu rzeczy, które miały miejsce kiedyś. Taka retrospekcja.
Przyjaciel: Mhm.
Ja: Rozwalasz mnie! xD Tzn. teraz Ci się udało, bo to "Mhm"... było wymowne. Aż zacząłem się śmiać do monitora. Pomyślałem w tym momencie; "w sumie na chuj Ci to pisze" i w tym samym momencie; "pewnie Cię to chuja interesuje". To było zabawne. Uwielbiam Cię w momentach, gdy ja coś zaczynam pierdolić, a Ty chcesz być po prostu miły i komentujesz to wszystko w taki, a nie inny sposób. 
Przyjaciel: No bo w zasadzie co miałbym powiedzieć? xD
Ja: No właśnie! Też o tym pomyślałem dopiero potem. 
Przyjaciel: Coś w stylu; "Zajebiście, tak trzymaj!". Albo; "Mhm...opowiedz mi o tym, do jakich wniosków doszedłeś".
Ja: Do takich, że jestem bardzo sentymentalny i dobrze, że mam bloga, bo mogę sobie o tym pisać a zarazem nie truć komuś, kto tego nie chce. xD

Przecież nikogo nie zmuszam do czytania moich wypocin. Jeszcze tak pokrótce skomentuje, mając na myśli mego bloga.
Dziś też miałem tą samą sytuację co zawsze, gdy tylko idę ze słuchawkami od odtwarzacza mp4 na uszach. Czyli "śpiewam" (bezgłośnie) teksty utworów, a nieznajomi odpowiadają mi "cześć". Ciągle mnie to bawi i chyba nigdy mi się to nie znudzi.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Brodata niania

Wspomniana znajoma w poprzednim poście, nazywa mnie "Miedzianobrodym". Osobiście uważam, że lepiej to brzmi, niźli "Rudobrody", czy po prostu stwierdzenie; "eee, ty... masz RUDĄ brodę", które doprowadza mnie do szału. Nie przepadam za rudym, czy pomarańczowym kolorem. Nie podoba mi się ani jeden, ani drugi. W sumie mógłbym ją zgolić, bo mam ją od początku września. Jednak gdy ostatnim razem się ogoliłem po jakimś czasie, a żyła sobie swoim życiem około pół roku, bez niej czułem się prócz tego że łysy, to głupio. Czegoś mi brakowało i nie mogłem się do siebie przyzwyczaić za każdym razem, gdy tylko spoglądałem w lustro. A tak w ogóle abstrahując od golenia, może powinienem zmienić nick właśnie na "Miedzianobrody"?


Dziś idę do siostrzeńców, aż się boję. Będę musiał znów być ich niańką, bo siostra z mężem chcą gdzieś iść. Dwuletni Mateuszek ostatnio dal mi się w kość... jak był mniejszy rzadko płakał, teraz non stop. Do tego jeszcze jest bezczelny, bo jak chce się dowiedzieć co się dzieje, wygania mnie z pokoju, pokazując ręką w stronę drzwi. "Wujek iś". Wtedy zawsze wychodzę z nastawieniem; "niech ryczy". Nie chce powiedzieć co się stało i mnie wygania, to niech ryczy i ryczy... i ryczy.
("The Black Keys" w utworze "Tighten Up". Strasznie podoba mi się ten teledysk.)

niedziela, 6 stycznia 2013

Skansen

Wczoraj byłem u Kajka. Jak byliśmy w Baszcie, zaprosił mnie z kilkoma innymi znajomymi. Było bardzo fajnie. A wystrój jego domu był niesamowity, istna rupieciarnia! Strasznie mi się tam podobało. Szable na ścianach, topory, drewniane narty, kolekcja okularów, zdjęcia rodzinne zajmujące całą ścianę, drugą regał wypchany zdezelowanymi książkami. Prócz tego jakieś żelazko na "duszę", wiekopomne liczydło, a to pierwszy rysunek Kajka, który rodzice oprawili i wywiesili na honorowym miejscu. Telefon na tarczę i wiele, wiele innych. W pierwszym momencie, ma się wrażenie, że tam jest duszno od tych wszystkich pierdół, ale to naprawdę bardzo klimatyczne i urokliwe miejsce.
U Kajka, wraz z nim było siedmiu chłopa i jedna, jedyna kobieta, która też dostała zaproszenie. Nawet wczoraj się wywiązała rozmowa, że chyba jest lesbijką, bo zamiast torebek nosi torby i plecaki, poza tym przesiaduje z facetami. Jeden z kolegów stwierdził, że to jest coś nieteges, bo jak facet siedzi z siedmioma kobietami, to albo jest alfonsem, albo homoseksualistą, albo przyjacielem, albo ma po prostu kurewskie szczęście. Swoją drogą ja swego czasu przesiadywałem w gronie samych kobiet, a nie czuje bym miał odmienną orientację, wręcz można rzec, że "ciągnie mnie do bab". Wracając jednak do tej koleżanki, chyba godzinę z niej żartowaliśmy, ale nie było to uporczywe. Oglądaliśmy w między czasie Oskary, czy jakieś inne gówno w stylu Galii i śmialiśmy się, że każdą nagrodę powinien dostać Lewandowski, który to dostał ją za JEDNĄ, JEDYNĄ BRAMKĘ, którą strzelił Grecji (porażka). Jak to kolega stwierdził; "połowę meczu przeleżał na murawie, drugą postał i został najlepszym piłkarzem spotkania". Trochę to smutne, ale prawdziwe. Wypiliśmy po piwku, potem w plenerze drugie i zmyliśmy się do domciu.



(Nie rozumiem tego teledysku, ale ze strony muzycznej według mnie jest bardzo mocnym utworem. Zatem panie i panowie, "Interpol" w utworze "Lights".)
Ci ludzie sobie poszli...
Wszystkie moje "blogowe znajomości" skończyły się wraz z blogami tychże użytkowników. Część zaniechała pisanie, a część nawet usunęła swoje blogi. Szkoda, bo bardzo lubiłem, np. taką Listopadową, czy Rudą. Czytając Rudą czasami wręcz płakałem ze śmiechu. No cóż, trudno. Trochę przez to mój blog też umarł, ale na całe szczęście została jeszcze Blue.

sobota, 5 stycznia 2013

Smak pożółkłej herbaty

I znów wczoraj byłem w Baszcie. Umówiłem się z dwoma znajomymi. Parcie na alkohol z mojej strony było duże, jednak fundusze skromne. W czwartek też miałem parcie, gdzie byłem się przejść z pewną ważną w moim życiu osobistością. Wracając jednak do browara w Baszcie, poznałem kilka osób i oczywiście po pięciu minutach, nie byłem wstanie powiedzieć jak kto ma na imię. Mimo to było całkiem sympatycznie. Po raz chyba trzeci, albo czwarty poznałem tą samą Kingę, której imienia wczoraj jeszcze nie pamiętałem. Dopiero gdy wdałem się z nią w rozmowę, mój mózg zakodował. Ale podczas konwersacji i tak musiała przypominać kolejne dwa razy jak się nazywa. A potem kochana Ania poczęstowała mnie swoją herbatą.
Swoją drogą z tą herbatą, to "większa historia". Wszystko zaczęło się od spamu na temat herbaty, pod jednym z wrzuconych zdjęć na profil Ani, na portalu społecznościowym, jakim jest facebook. Oczywiście musiałem się pochwalić, że jestem uzależniony od herbat i piję około 9-10 dziennie. Ania zaproponowała, byśmy kiedyś jechali do Krakowa, do pewnej herbaciarni. A wczoraj przyszła z imbryczkiem do stolika (dla tych co nie wiedzą, w Baszcie można zamówić herbe) pełnym niesamowicie pysznej, wręcz nieziemskiej herbatki. Dziś też mam od niej propozycję spróbowania innej, z kawałkami owoców, jednak niestety chyba nie dam rady pójść do Baszty. Wczoraj było w chuj tam ludzi, a przy każdym stoliku, znałem co najmniej jedną osobę. A jeżeli ktoś chce wiedzieć, to moją ulubioną herbatą jest Lipton. Teraz właśnie sączę Liptonka, jednak smakową, tjj. "Lipton tea - Tropical fruit". Polecam!
I by tradycji stało się zadość, wrzucam dziś utwór "Thief" zespołu "Her name is Calla", który namiętnie męczę od 30 minut.


Także wczoraj straciłem półtorej godziny życia i naprawdę to czuję. Brat namówił mnie, bym obejrzał z nim "Oszukać przeznaczenie 5". Co to był za gniot! To było straszne! Teraz jest mi wstyd, że w ogóle widziałem ten film. Wszystko jest zajebiście przewidywalne i niekonsekwentne (w stosunku do pozostałych części też). Każda część zaczyna się i kończy tym samym schematem. Jest grupka ludzi, jedna z osób ma wizję ich oraz także swojej śmierci, część jej nie wierzy, a część z nią "ucieka" w bezpieczne miejsce. A potem wszyscy po kolei giną w bardzo spektakularny i często abstrakcyjny sposób. Gdy część myśli, że udało im się pokonać fatum "czychająco-polującej na nich śmierci" (ostatnie 5 minut filmu), wówczas okazuje się, że giną w jakimś wypadku. I tak w każdej z pięciu części. Zmienia się tylko miejsce wypadku i śmierci są bardziej głupie, oraz nierealne. Tego akurat nie polecam, chyba, że w jakimś gronie, by można było się pośmiać i w głupkowaty sposób po komentować.
Pamiętam jak oglądałem ze znajomymi 4. Wówczas przy scenie gdzie spadający z nieba silnik przygniótł jednego z bohaterów, ktoś rzucił; "Chyba będzie padać, bo silniki nisko latają...".

czwartek, 3 stycznia 2013

Faceśmieć

Facebook. Ktoś nań, jeden ze "znajomych", wrzucił notkę, że szczerość się nie opłaca i że to ostatni raz gdy był szczery. Jasne(!) lepiej jest kłamać, w ogóle być nieszczerym, zakłamanym i to w każdym możliwym aspekcie. Po prostu jak widzę takie wpisy, to nie wiem czy z tych ludzi mam się śmiać, czy płakać nad nimi. Po prostu ręce mi opadają jak widzę takie bzdury.
Trzeba się wylansować. Szczególnie na tak świetnym portalu społecznościowym jak facebook. Do samego portalu nic nie mam, ale do niektórych użytkowników owszem. Internet nigdy nie powinien wpaść w ich łapy bo robią głupie rzeczy. Począwszy od takich właśnie wpisów po makabryczne zdjęcia. I znów śmiem twierdzić (właśnie przez to), że ludzie są debilami.


Przeglądając zdjęcia z mojej szkoły trafiłem na kilku osobników, których osobiście nazywam porno-facetami. Wylansowani, z żelem na włosach, niby fajni, wręcz bożyszcze zasiadający w loży szyderstwa. Typ bogatych synków, którzy mogą drwić ze wszystkiego i wszystkich. Często także chodzący dla bycia jeszcze bardziej boskimi na solarę. I by nie było, że mam coś do pieniędzy, bo niejednokrotnie spotykałem ludzi, którzy mają kasy jak lodu, a potrafili być normalni a nawet czasem skromni. Więc o co chodzi? Sodówa wali do głowy. Najgorsze jest to, że tacy goście spotykają się z uznaniem. Podobają się dziewczynom, a innym facetom imponują(?), czego osobiście nie rozumiem. Zakładają wspomniane już wcześniej loże szyderstw i drwią. Tylko dlaczego? Chodzi tylko i wyłącznie o kasę? Ci z mniejszą chcą się przypodobać, a laski ustawić życie? A takie jakieś wartości jak miłość, prawdziwa przyjaźń? To co, imaginacja, schodzą na drugi plan, tak? Zaczynam wariować, kiedy mam tylko okazję zaobserwować takich gości i tą ceremonię, tą adorację porno-chłoptaśów. Jakby to moja znajoma powiedziała; "otwiera mi się kosa w kieszeni".
I teraz przypomina mi się tekst jednego z utworów synów Waglewskiego... "Fisz Emade - Furiat"

"Nie jestem pan iluzjonista, pan czary-mary co czarem pryska
Nie jestem Copperfield, nie potrafię latać,
Nie potrafię znikać jak statua
Nie jestem wielki talent, ani nie dupa
Inny pułap, jestem przeciętny
Miliard w rozumie, a grosze w muskułach
Nie jestem porno, ani wysoka kultura
Trzeba swoje znać miejsce w rzędzie, trzeba znać umiar
Ja tylko nie chce wyschnąć, wyglądać jak mumia..."

Oj tak, zdecydowanie. Zdecydowanie mogę tak o sobie powiedzieć. Więc do tego fragmentu spoko, ale w późniejszym jest coś odnośnie spoglądania na życie przez pryzmat różowych okularów. Kto czytał choćby ostatnie posty, ten wie, że dalsza część nie pasuje. Ani do tego bloga, ani do mnie jako persony. Ale przyznaje, czasem nawet ja jestem optymistą. Mimo to, część bliskich osób, nawet bardzo bliskich, uważa mnie za typ wiecznie niezadowolonego z życia melancholika. Tzn. nie mam pewności, czy tak nazwano mnie tylko poprzez wzrastającą na mnie złość podczas sprzeczki, czy ta osoba naprawdę ma o mnie takie zdanie, za takiego uchodzę. Nigdy na ten temat z nią nie gadałem.
(A Franz Ferdinand wrzucam, bo strasznie lubię ten utwór... no dobra, nie tak, jak ich "Take me out", ale też jest w porządku.)

środa, 2 stycznia 2013

Idiota (czyt. kretyn)

Jak to jest, że gdy ktoś potrzebuje pomocy, czy rady, ja potrafię takiej osobie doradzić, pomóc. Natomiast gdy ja potrzebuję z kimś się skonsultować, nagle nikt na niczym się nie zna, nie wie co mi poradzić... Inna też kwestia, że jak sam jestem w danej sytuacji, to nie potrafię racjonalnie spoglądać na pewne rzeczy i sprawy, więc tym samym często nie potrafię sobie pomóc. To jest mega wkurwiające.
Tak, dziś mam ochotę wyć. Jest jednak plus - nie łudzę się jak rok temu, że ten "Nowy Rok", to zarazem nowe przygody, doznania, nowości i zmiany, że będzie wspaniały, bo to gówno warte kłamstwa. Wiem, że wiele zależy od nastawienia, ale mam to póki co w poważaniu. I tak już jest wystarczająco dramatycznie, bym się dalej okłamywał. Już wystarczy, że ostatnio okłamywałem siebie przez kilka ostatnich miesięcy.
Co za kupa...
Najgorsze jest to, że jestem za to na siebie zły i przez to, wszystko w okół też zaczyna być wkurwiające. Szukam dziury w całym.

wtorek, 1 stycznia 2013

Nowa choroba "KAC", zaobserwowano epidemię.

Ulice umarły. Tyle tylko, że śmierdzą siarką, rozlanym szampanem i moczem. Czuje się jakbym był w science-ficion. I to dosyć podrzędnym. Ulice niemalże puste. Ludzie chodzą, jest ich mało, ale aut jeszcze mniej. Wręcz unikat, dziś są rzadkością. Po raz pierwszy odkąd pamiętam miasto jest ciche do tego stopnia, że chyba cichsze być już nie może. Ludzie jakby w końcu pozdychali. Tak, wiem, łudzę się. Tak, wiem, wiem, dziś leczą kaca i dopiero jutro wyczołgają się ze swoich nor (pokoi/domów/mieszkań). Najpierw na przedpokój, a potem zjadą na poręczy, bądź zaczną czołgać się po schodach, do póki, do póty nie dotrą do drzwi dzielących cztery ściany, panowanie nad "klimatem", a różnorodność warunków atmosferycznych na dwoje. Ludzie dotrą do tych drzwi i przekraczając je, na nowo wybiorą się po zakupy, na spacery, czy chuj wie gdzie, rojąc się jak jebane mrówki. Znów na ulicach będzie ciasno i głośno. Jeszcze do mnie nie dotarło, że mamy "Nowy Rok" (ale pewnie będzie tak samo chujowy jak stary).
Nowy rok - nowe porażki... Ahh ten mój "optymizm".


Sylwester spędziłem u znajomych na mieszkaniu w Krakowie. Każdy kto mnie pytał, gdzie idę na sylwestra, a ja odpowiadałem, że jadę do Krakowa do znajomych i zamierzamy całą noc grać w gry planszowe, to robił oczy, krzywo się spoglądał, zmieniał temat, albo kończył rozmowę i szedł sobie w pizdu. Dlatego, ze nie miałem tak ambitnych planów, by pić wódę do porzygu(?), czy co(?), bo nie rozumiem...
Swoją drogą wydostać się z Krakowa 1 stycznia to dramat. Dobrze, że brat po mnie przyjechał, bo dzisiaj dosłownie nic nie jeździ. To jest jakaś jebana ironia; w moim podrzędnym miasteczku nawet kebab bar jest otwarty, a busy z Krakowa i do Krakowa to już (ku*wa) nie kursują.