sobota, 20 sierpnia 2011

Cocktail

O czym napisać? O tym czego się obawiam, to co się wydarzyło, czy to, co chciałbym, aby miało miejsce w jutrze? A może napisze o wszystkim robiąc z tych oto rzeczy i sytuacji specyficzny koktajl? To jest o tyle ryzykowne, że może powstać "Molotov Cocktail". Cóż zatem? Zaryzykować?
Powróciwszy do śmieci przykrytych grubą warstwą kurzu i stosem kartek z kalendarzy, roześmiałem się. Roześmiałem się, choć na mej twarzy nie pojawił się nawet najmniejszy grymas, który mógłby mnie zdradzić (który ktoś niechybnie mógłby nazwać uśmiechem, czy nawet mimowolnym skurczem mięśni). Roześmiałem się, lecz skrycie, czyli gdzieś w środku nieposkromionego samego siebie.
Sam ja! Stając codziennie przed lustrem jestem coraz bardziej zmęczony od braku jakichkolwiek zajęć. Co najzabawniejsze, za niecały miesiąc, góra dwa, będę narzekał na ich nadmiar, czego mam pełną świadomość. Z braku ciekawszych zajęć bawię się w odkrywcę i odnajduje jakieś stare moje zapiski, czytam zakurzone pamiętniki, słucham muzyki, którą byłem zafascynowany parę lat temu, oglądam wiekopomne zdjęcia, czytam listy, które otrzymałem w ciągu całego mego życia i oglądam rzeczy, które otrzymałem od innych ludzi w podarunku. Podczas czynienia tych wszystkich rzeczy, zastanawiam się jak bardzo się zmieniłem, albo jak bardzo tego nie zrobiłem. Kilka kontaktów odnowiłem, co uważam za dobre. A te wszystkie pierdoły i "przypierdolniki", pozwalają mi przypomnieć sobie jak i w jakich sytuacjach poznałem danych ludzi... Czasem jednak mam ochotę je spalić, wszystkie, dosłownie WSZYSTKIE rzeczy!
A potem wyprowadzić się gdzieś, gdzie nikt nie będzie mnie znał i zacząć wszystko od początku. Ale kto wie? Może będę miał okazję. Może nawet niebawem...


*przypierdolnik - szajs, pierdoła, rzecz stawiana na półce, która ma za zadanie tylko ładnie wyglądać, tudzież nie używana do niczego innego.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Motłoch, pluszakowo i tresowo

"-Bydło i motłoch!"
Takie właśnie było moje podejście, moje zdanie, na temat wszelakich koncertów, festiwali i wszelakich spędów. Nie lubiąc masowych imprez (zbyt duża liczba ludzi zawsze wprowadzała mnie w zakłopotanie), stroniłem od nich kosztem dobrej zabawy. Wszystko zmieniło się jednak od czasu mojego niedoszłego osiemnastkowego prezentu. Dostałem bilet na black metalowy koncert od przyjaciół, który niestety, nie odbył się. Z powodu katastrofy w Smoleńsku. Mimo tego faktu, ogarnęła mnie niesamowita euforia... Trzymałem bilecik w ręku i cieszyłem się jak dzieciak, któremu mamusia obiecała kupić jakieś łakocie w sklepie. I nawet nie przeszkadzało mi, że koncert powinien być grubo ponad miesiąc temu. Wtedy to stwierdziłem; "dlaczego nie?". I teraz są tego skutki.
Widziałem w tym roku ponad 70, mniej, lub bardziej znanych Dj`ów i zespoły, na różnego rodzaju koncertach i festiwalach. A nowy rok, 2012 jeszcze daleko. Okazuje się, że niepotrzebnie się obawiałem. Przekonałem się, że nieznajomi ludzie, którzy zjeżdżają się z całego kraju, ba!, nawet z całego świata, nie gryzą i nawet są uprzejmi. W skrajnych przypadkach zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że są sympatyczni. Nie ma burd, nie ma niepotrzebnej chemii, zatargów, spięć, a wszystkiemu towarzyszy niesamowity klimat i muzyka, która w pewien sposób nas wszystkich (będących na takich imprezach) łączy. I ta niesamowita radość, że można było przeżyć coś tak wspaniałego!
Koncerty są "tresowe". By zrozumieć co mam na myśli, muszę najpierw wyjaśnić genezę tego słowa, tak samo, jak słowa "pluszakowe", bo jedno bez drugiego nie ma bytu. Jedno bez drugiego nie mogłoby istnieć. Ale to za chwileczkę, gdyż muszę zrobić sobie najpierw herbatkę, która to pozwoli mi się zrelaksować. Nie, nie jestem zestresowany, odczuwam jednak potrzebę napicia się jej. Jestem odprężony, ale parząc ją i pijąc, odprężę się jeszcze szerzej, jeszcze bardziej, jeszcze lepiej. Będę wszystko i wszystkich kochać, i dzięki herbacie stanę się dobry, a nawet jeszcze lepszy.
Już gotowa, zatem co to znaczy "pluszakowe" i "tresowe". Otóż to słowotwórstwo, a raczej nazewnictwo różnych rzeczy i zdarzeń, zasłyszałem kilka dni temu od mojego czteroletniego siostrzeńca. Mama Dominika, bo tak ma na imię siostrzeniec, a moja siostra, kazała mu przynieść "tresową bluzę". Oczywiście zainteresowany zapytałem co to oznacza, że coś jest "tresowe".
-Widzisz. Tak Dominik nazywa rzeczy, które bardzo lubi. Z "tresowami" rzeczami się nawet śpi. "Tresowe" rzeczy są dla Dominika najlepsze i najfajniejsze. Tresowymi rzeczami można bawić się w koło i nigdy się nie nudzą. Są też oczywiście rzeczy "pluszakowe", które giną wśród "tresowych". Fajnie, że są ("pluszakowe"), ale nawet nie dorastają do pięt "tresowym". "Pluszakowe" rzeczy ujdą w tłumie innych.
Potem Dominiczek pokazywał mi wszystkie swoje zabawki i mówił, które dla niego są "tresowe", a które "pluszakowe". Bardzo spodobały mi się te dwa określenia, nawet do tego stopnia, że sam zacząłem używać takiej terminologii. Wpisałem je w swój osobisty słowniczek i wszystko jest bardziej przez to dziecinne, a nawet mniejsze, zabawniejsze i prostsze...
W sumie po wspólnych zabawach z Dominikiem i jego dziesięciomiesięcznym braciszkiem Mateuszkiem, stwierdzam, że dużo się uczę oczywistych rzeczy o nich, oraz od nich samych i nawet chyba mógłbym mieć takiego dzieciaczka, bo bardzo lubię z nimi spędzać czas...