sobota, 20 sierpnia 2011

Cocktail

O czym napisać? O tym czego się obawiam, to co się wydarzyło, czy to, co chciałbym, aby miało miejsce w jutrze? A może napisze o wszystkim robiąc z tych oto rzeczy i sytuacji specyficzny koktajl? To jest o tyle ryzykowne, że może powstać "Molotov Cocktail". Cóż zatem? Zaryzykować?
Powróciwszy do śmieci przykrytych grubą warstwą kurzu i stosem kartek z kalendarzy, roześmiałem się. Roześmiałem się, choć na mej twarzy nie pojawił się nawet najmniejszy grymas, który mógłby mnie zdradzić (który ktoś niechybnie mógłby nazwać uśmiechem, czy nawet mimowolnym skurczem mięśni). Roześmiałem się, lecz skrycie, czyli gdzieś w środku nieposkromionego samego siebie.
Sam ja! Stając codziennie przed lustrem jestem coraz bardziej zmęczony od braku jakichkolwiek zajęć. Co najzabawniejsze, za niecały miesiąc, góra dwa, będę narzekał na ich nadmiar, czego mam pełną świadomość. Z braku ciekawszych zajęć bawię się w odkrywcę i odnajduje jakieś stare moje zapiski, czytam zakurzone pamiętniki, słucham muzyki, którą byłem zafascynowany parę lat temu, oglądam wiekopomne zdjęcia, czytam listy, które otrzymałem w ciągu całego mego życia i oglądam rzeczy, które otrzymałem od innych ludzi w podarunku. Podczas czynienia tych wszystkich rzeczy, zastanawiam się jak bardzo się zmieniłem, albo jak bardzo tego nie zrobiłem. Kilka kontaktów odnowiłem, co uważam za dobre. A te wszystkie pierdoły i "przypierdolniki", pozwalają mi przypomnieć sobie jak i w jakich sytuacjach poznałem danych ludzi... Czasem jednak mam ochotę je spalić, wszystkie, dosłownie WSZYSTKIE rzeczy!
A potem wyprowadzić się gdzieś, gdzie nikt nie będzie mnie znał i zacząć wszystko od początku. Ale kto wie? Może będę miał okazję. Może nawet niebawem...


*przypierdolnik - szajs, pierdoła, rzecz stawiana na półce, która ma za zadanie tylko ładnie wyglądać, tudzież nie używana do niczego innego.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Motłoch, pluszakowo i tresowo

"-Bydło i motłoch!"
Takie właśnie było moje podejście, moje zdanie, na temat wszelakich koncertów, festiwali i wszelakich spędów. Nie lubiąc masowych imprez (zbyt duża liczba ludzi zawsze wprowadzała mnie w zakłopotanie), stroniłem od nich kosztem dobrej zabawy. Wszystko zmieniło się jednak od czasu mojego niedoszłego osiemnastkowego prezentu. Dostałem bilet na black metalowy koncert od przyjaciół, który niestety, nie odbył się. Z powodu katastrofy w Smoleńsku. Mimo tego faktu, ogarnęła mnie niesamowita euforia... Trzymałem bilecik w ręku i cieszyłem się jak dzieciak, któremu mamusia obiecała kupić jakieś łakocie w sklepie. I nawet nie przeszkadzało mi, że koncert powinien być grubo ponad miesiąc temu. Wtedy to stwierdziłem; "dlaczego nie?". I teraz są tego skutki.
Widziałem w tym roku ponad 70, mniej, lub bardziej znanych Dj`ów i zespoły, na różnego rodzaju koncertach i festiwalach. A nowy rok, 2012 jeszcze daleko. Okazuje się, że niepotrzebnie się obawiałem. Przekonałem się, że nieznajomi ludzie, którzy zjeżdżają się z całego kraju, ba!, nawet z całego świata, nie gryzą i nawet są uprzejmi. W skrajnych przypadkach zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że są sympatyczni. Nie ma burd, nie ma niepotrzebnej chemii, zatargów, spięć, a wszystkiemu towarzyszy niesamowity klimat i muzyka, która w pewien sposób nas wszystkich (będących na takich imprezach) łączy. I ta niesamowita radość, że można było przeżyć coś tak wspaniałego!
Koncerty są "tresowe". By zrozumieć co mam na myśli, muszę najpierw wyjaśnić genezę tego słowa, tak samo, jak słowa "pluszakowe", bo jedno bez drugiego nie ma bytu. Jedno bez drugiego nie mogłoby istnieć. Ale to za chwileczkę, gdyż muszę zrobić sobie najpierw herbatkę, która to pozwoli mi się zrelaksować. Nie, nie jestem zestresowany, odczuwam jednak potrzebę napicia się jej. Jestem odprężony, ale parząc ją i pijąc, odprężę się jeszcze szerzej, jeszcze bardziej, jeszcze lepiej. Będę wszystko i wszystkich kochać, i dzięki herbacie stanę się dobry, a nawet jeszcze lepszy.
Już gotowa, zatem co to znaczy "pluszakowe" i "tresowe". Otóż to słowotwórstwo, a raczej nazewnictwo różnych rzeczy i zdarzeń, zasłyszałem kilka dni temu od mojego czteroletniego siostrzeńca. Mama Dominika, bo tak ma na imię siostrzeniec, a moja siostra, kazała mu przynieść "tresową bluzę". Oczywiście zainteresowany zapytałem co to oznacza, że coś jest "tresowe".
-Widzisz. Tak Dominik nazywa rzeczy, które bardzo lubi. Z "tresowami" rzeczami się nawet śpi. "Tresowe" rzeczy są dla Dominika najlepsze i najfajniejsze. Tresowymi rzeczami można bawić się w koło i nigdy się nie nudzą. Są też oczywiście rzeczy "pluszakowe", które giną wśród "tresowych". Fajnie, że są ("pluszakowe"), ale nawet nie dorastają do pięt "tresowym". "Pluszakowe" rzeczy ujdą w tłumie innych.
Potem Dominiczek pokazywał mi wszystkie swoje zabawki i mówił, które dla niego są "tresowe", a które "pluszakowe". Bardzo spodobały mi się te dwa określenia, nawet do tego stopnia, że sam zacząłem używać takiej terminologii. Wpisałem je w swój osobisty słowniczek i wszystko jest bardziej przez to dziecinne, a nawet mniejsze, zabawniejsze i prostsze...
W sumie po wspólnych zabawach z Dominikiem i jego dziesięciomiesięcznym braciszkiem Mateuszkiem, stwierdzam, że dużo się uczę oczywistych rzeczy o nich, oraz od nich samych i nawet chyba mógłbym mieć takiego dzieciaczka, bo bardzo lubię z nimi spędzać czas... 

wtorek, 26 lipca 2011

Obcy więzień

Na całe szczęście zostałem więźniem. Więźniem obcego mieszkania w obcym mieście, w którym aktualnie się znajduję. Miałem iść po zakupy, ale ma to swoje plusy, mogę w spokoju napisać sobie to i owo, i odprężyć się. Pozwolić spokojnie dryfować myślom po mym mózgu. Jak zostałem więźniem? Klucz w drzwiach zamknięty od strony wejścia i niemożność otworzenia ich, do momentu, aż powróci ktoś inny.
Pokochałem Tomasza. Pokochałem Tomasza Piątka, choć powinienem raczej napisać, że odczuwam w jego kierunku niepohamowaną sympatię. Na tyle niepohamowaną, że mógłbym stwierdzić, że jest on moim miśkiem, jednak na tyle rozważną, by tego nie czynić. Z oczywistych powodów naturalnie; nie znam go, a przynajmniej nie osobiście. Co nie oznacza, że go nie poznaję. Poznaję go, ale na tyle, na ile pozwalają mi na to jego książki, w których przyznaje się nie być osobą. Nawet przyznaje się być wynaturzonym nie-człowiekiem, z brakiem do zdolności odczuwania rzeczywistości (o czym opowiada w swej książce "Pałac Ostrogskich"). Przyznaje się do bycia rozległym nikim (przez swe uzależnienia) i to paradoksalnie czyni go kimś. Wiedząc, że jest nikim, poznaje wartość bycia szaraczkiem. Ale nie jest szaraczkiem. Śmiem nawet twierdzić, że oddałby dusze za to by być jedną z miliona identycznych szarych myszek. Tylko, że szare myszki, nawet w skrajnych wypadkach, postępują intuicyjnie. Żyją pełną automatyką życia. Wstają, jedzą, srają, coś robią, albo i nie robią, albo i nawet nie robią tego i śpią, by wraz z początkiem nowego dnia, przeżyć kolejny dzień w swoim durnym akwarium tak samo. Szare myszki są nudne... Szare myszki nie myślą. Nie zastanawiają się nad swoją szarością. A Tomasz, Tomasz owszem. Zastanawia się nad swoją własną szarością i szarością świata, i szarością ogółu, i nawet nad szarą szarością. Więc według świętej idei "myślę więc jestem!".
Czyli co, szare myszki, które nie myślą, nie istnieją?
Nie, nie odpowiem na to pytanie. Nie jestem aż tak odważny, by się tego podjąć. Myśląc o przyszłości, myśli się o przeszłości, chcąc sprawdzić, wręcz analizując, czy może mieć ona (znów) miejsce jutro. No i proszę sobie teraz wyobrazić, że w tym momencie życie to książka. Czy ciekawie byłoby w kółko czytać to samo? Na całe szczęście, nikt na to jeszcze nie wpadł. Choć to moje zaśmiecanie internetu może być pierwszym zapętleniem bzdur... Czasem mam wrażenie, że w koło o czymś wspominam i w efekcie, piszę o jednym i tym samym. Trudno! Nikt przecież nie musi tego czytać. Nie piszę dla kogoś i nawet nie piszę dla siebie. Piszę dla samej istoty pisania, farajdy. No tak, choć komuś może wydawać się to dziwne, ale pisanie jakichś tam zdań, niby zlepiających się w konkretną całość (a wcale tak nie jest, no dobra... przynajmniej nie zawsze), może dawać frajdę. W moim przypadku tak jest. Zdecydowanie. Wracając jednak do książek, Bogu niech będą dzięki, istnieją rozdziały. Kiedy książka ma rozdziały jest znośniejsza. Można skończyć ją czytać, wraz z końcem rozdziału i ma się pewność, że nie kończy się czytać w połowie akcji. Jeden rozdział, to jedna konkretna wytyczna, przez którą ma przebrnąć bohater, przygotowanie do czegoś, lub działanie. Basta! Na całe szczęście ja chyba nigdy nie popełnię żadnej książki. A jeżeli już, to będą to zbiory opowiadań i to mocno zróżnicowanych. Mój "słomiany zapał" i brak konsekwencji w działaniu, są w tym momencie moimi strażnikami anty-książko-pisarskimi. Ale przyznaję się, nie brak mi konsekwencji w takich absurdalnych i wręcz bezsensownych rzeczach, jak wywoływanie zdjęć, czy zbieranie wszelakiej maści szpejstw i ustrojstw, do których podchodzę bardzo sentymentalnie. Dla niektórych to może być zabawne, że wyprodukowuje sztuczną wartość choćby kamyczkowi z jeziora, bo przecież jest milion milionów takich kamyczków i to dosłownie wszędzie, a dla mnie akurat ten jeden jedyny jest najcenniejszy, bo związane z nim jest jakieś wydarzenie do którego chętnie powracam.
Dla mnie natomiast może być na przykład zabawne to, że ktoś uważa opaleniznę za obrzydlistwo. Ale nie jest. Chyba.

wtorek, 5 lipca 2011

Po

-Jest już późno, a ja wracam z odmiennego miasta od bliskiej mi osoby. Autobus linii 456. Słucham w koło te same utwory. Dwa te same, które także towarzyszą mi podczas jazdy w tamtą stronę. Dwa te same utwory, przy których nieustannie się zastanawiam, czy aby na pewno dobrze robię, wybierając się w taką podróż. Czasem aż mam ochotę wyskoczyć z autobusu na pierwszym lepszym przystanku. Bądź, gdy oczekuje na transport, pójść sobie gdzieś, by tylko się spóźnić. Zawsze jednak coś każe mi czekać. I choć w środku chce, biec, uciekać, robić głupie rzeczy, nie jestem w stanie. Sam paraliżuje swoje ośrodki ruchowe i skazuje siebie na czekanie. A gdy powracam już do domu, czuje spełnienie i cieszę się, że jednak nie zrezygnowałem z wycieczki. Potem zostaje tylko mój pokój. Mój azyl. Moja świątynia i zarazem grobowiec. Układam się na łóżku jak w trumnie. Głową na wschód, a nogami na zachód i czekam na śmierć. Ponieważ z końcem dnia, zapadając w sen, każdy z nas umiera dla świata.
-Dlaczego głowa akurat na wschód, a nogi na zachód?
-Wszystkie świątynie dawniej były tak budowane. Ołtarzem rytualnym na wschód. Ołtarzem na nadzieję i lepsze jutro skąpane światłem. Można snuć tu jakieś religijne teorie na ten temat, że ciało jest świątynią, według chrześcijan zamieszkałą przez Boga, jednak nie to mam na myśli. Chodzi mi raczej o to, że w razie gdy się przebudzę w trumnie, która nie byłaby jeszcze domknięta, chciałbym ostatni raz obejrzeć piękno zachodu słońca. Chciałbym przeminąć wraz z nim. Ostatni raz i zarazem pierwszy.
-Pierwszy?
-Tak, pierwszy. Wszystkie zachody są mistyczne i niepowtarzalne. Dlatego wszystkie zachody są pierwsze, zupełnie jak wschody.

***

Na całe szczęście obudziłem się i poleniuchowałem myśląc o dobrych rzeczach, dając sobie i swojej głowie czas na ocknięcie po dziwacznym śnie. Chwała!
A sen? Sen był dziwaczny. Niebo przeszywały ogniste pioruny. Brałem udział w myśliwskim polowaniu. Jednak to ja miałem być zdobyczą. Hasając podczas ucieczki jak zając, nie miałem świadomości, że jestem w śnie. Realność i adrenalina, która była tak prawdziwa, zatraciły mnie w nim, z czego jestem zadowolony. To może oznaczać jedno. Przestałem mieć świadome sny, które bywały już nudne do szpiku kości. Wiedza wszystkiego bywa męcząca. I choć czasem zmienia się obrót sytuacji, na dłuższą metę jest to niedobre. Jednak spadanie z wieżowca i odbijanie się od chodnika na dole, jak na trampolinie, bywa przyjemne. Na całe szczęście, zażegnałem niebezpieczeństwo i znów stałem się głupiutki w swoich snach, w końcu mogę wypocząć.
Na całe szczęście deszcz nie pozwolił mi wyjść nigdzie z czterech kątów i ścian mego błogosławionego przybytku. Doszło do tego lenistwo, które także okazało się szczęściem i to absolutnym. Nie musiałem się denerwować niepotrzebnie na przechodniów, szlajających przez uliczne drogi, ani słuchać wywodów na swój temat od nieznajomych kretynów i głupców.
Na całe szczęście jakby mnie nie było. Schowany za swoimi półkulami mózgu, w ciasnej szparce miedzy czaszką a płatem tego śmiesznego mięska, jakby istniałem, a świat wcale nie musiał mnie oglądać. Zmarnowałem kolejny dzień. Ale to nic.

czwartek, 30 czerwca 2011

Początek końca

Idę przed siebie i widzę jak za blokami znika słońce w pomarańczowym blasku. Na uszach słuchawki od odtwarzacza, a w głowie chaos. Mijam budki ze sklepami, widzę jak część dzieci gania się po zielonej trawce, a część bawi na placyku zabaw. Któreś płacze w piaskownicy wołając mamusię. Widocznie któryś z urwisów porwał  mu foremki i zabawa przemienia się w jeden wielki szloch. Wymijam starszą panią z zakupami i widzę gościa z brodą i z zżółkniętymi palcami od fajek. Na głowie ma chustkę, która zakrywa jego włosy, nie pozwalając się wydostać choćby najmniejszemu kosmykowi włosów na świat. Ruchem ręki wskazuje, bym ściągnął słuchawki.
-Dlaczego nie? -myślę.
-Ja nie wiem... -zaczyna ów człowiek.- Czy ludzie ci są z Anglii?
-Dlaczego pan tak uważa? -postanawiam wdać się w dyskusję.
-No popatrz, chodzą nie tą stroną ulicy co trzeba.
-Myślę, że jest im wszystko jedno. -zauważam.
-Tak, ale to trochę dziwaczne, nie uważasz? Wszyscy dążą do jakieś ewolucji z innych krajów, tymczasem zapominają o swoim rodzinnym. Czego słuchasz?
Widzi w moim ręku słuchawki, które zdjąłem do tejże pogawędki. Patrze na niego nieco oszołomiony pytaniem, sam spoglądając na nie i czas jakby się na chwilkę zatrzymuje. Nie zdążam nic odpowiedzieć.
-Mogę posłuchać z tobą muzyki? -pyta mnie z błyskiem w swym niebieskim oku i widzę nadzieję. Nadzieję, która ma sprawić, że się zgodzę. Nie spotykam zbyt wielu takich spojrzeń, bo są one wyjątkowe, zupełnie jak te, gdy ktoś patrzy na swą ukochaną osobę.
-Proszę. -podaje mu słuchawki.
-Nie, nie rozumiesz. Chce posłuchać wspólnie. Wystarczy, że dasz mi lewą słuchawkę. Byśmy oboje mogli sie nasycić muzyką.
Podaje mu ją, a on wkłada ją do ucha i spogląda w niebo. Nad nami zaczynają szybować ptaki, które teraz wspólnie obserwujemy. Teraz czas umarł na dobre, a w moich myślach błądzę gdzieś spokojnie, przechadzam się widząc obrazy z przeszłości. Stoimy tak dobrą chwilę, czekając, aż utwór dojdzie do końca. Gdy tak się dzieje, człowiek ten, wcześniej pełen jakiejś niezrozumiałej dla mnie woli życia, opuszcza głowę gapiąc się gdzieś pod nogi. Posmutniał i jego wola życia jakby zbladła. Zrozumiałem w tej chwili jak musi być smutnym i nieszczęśliwym człowiekiem. Być może nie ma miejsca, gdzie mógłby wracać nocami. Być może nie ma przyjaciela, z którym mógłby się podzielić swym pięknem i swą brzydotą. Być może nikt na niego już nie czeka, nigdzie się nie śpieszy.
-Dziękuję ci bardzo. Bardzo ładne. -zwraca się do mnie oddając słuchawkę.- Spokojne i miłe dla ucha. Jak nazywa się zespół?
-"Foals".
-Wiesz... Dziękuję. Ludzie na ogół się mnie boją. Wyganiają ze sklepów i takie tam... Nikt nie był na tyle życzliwy, by pozwolić mi posłuchać ze sobą muzyki. Ludzie najczęściej wtedy mówią jakieś niemiłe rzeczy.
-Aha, czyli posmutniał z mego powodu? -odzywa się głowa.- Ponieważ pozwoliłem mu chwile ze sobą postać, popatrzeć wspólnie przed siebie ramie w ramie?
-Potraktowałeś mnie jak równemu sobie. Jeszcze raz dziękuję. Nie chce cię już zatrzymywać. Do widzenia.
Odchodzi, a ja odpalam papierosa... I wtedy znów; "dlaczego nie?".
-Przepraszam! -krzyknąłem w jego kierunku szybko do niego idąc.- A może pan zna jakieś ciekawe zespoły, które mógłby mi się spodobać? Chce pan papierosa?

***

I znów siedzę u siebie w mieszkanku rozwalony na białej sofie. Na stoliczku koloru wenge opieram nogi. K. siedzi przede mną czekając na to, co chce mu powiedzieć. Bez powodu przecież nie dzwoniłbym. Nie po to, by przylazł do mnie. Wiadomo, może myślał w pierwszej chwili, że chce się spotkać i w ogóle. Jednak powiedziałem mu; "widzimy się u mnie". Wiedział na pewno, że nie wyciągam go na piwo, bo na takie skoczylibyśmy do jakiegoś baru. Wiedział też, że chce z nim porozmawiać szczerze, bo spotykamy się w moich czterech ścianach i to w dodatku sami. Teraz siedzi i gapi się na mnie bez słowa. Ja także milczę. Odchylam głowę do tyłu i siedzę tak chwilę.
-Chyba nie po to dzwoniłeś, by posiedzieć ze mną w ciszy. -nie wytrzymał.
Podniosłem ze stoliczka pilot od sprzętu grającego i pościłem "Foalsów", po czym powróciłem do mej poprzedniej, jakże wygodnej pozycji.
-Aha, super! -zażenował się chyba.
-Dlaczego nie?
-Co dlaczego nie?
-Dlaczego miałbym nie zapraszać cię tylko po to, by wspólnie z tobą pomilczeć?
-Żartujesz?
-Może...
Popatrzył na mnie jak na kretyna. I oparł się wygodniej już bez słowa.
-Jestem pasożytem. -zacząłem.
-Tak, trochę człowiek, a trochę robak.
-K. nie przerywaj mi. Chyba chcesz się dowiedzieć co zamierzam i pomóc mi w pewnych kwestiach.
-A, zatem o pomoc chodzi? No słucham. Zacznij jeszcze raz...
-Jestem pasożytem. Ciesząc się z cudzego szczęścia prawie chyba nie potrzebuje własnego.
Między nami znów zapadła głęboka cisza, którą rozrywała muzyka.
-I co, to tyle? -zapytał z uśmiechem.
-No, a co? Mało?
-Wyciągasz mnie tylko po to, by powiedzieć mi, że jesteś człowieko-robakiem? Chyba oszalałeś!
-No, wiesz... Ja ci powiedziałem co ze mną nie tak, a teraz liczę na jakąś radę.
-Kpisz ze mnie?
-Nie, skądże? Co to w ogóle za pomysł? Co mi insynuujesz?
-Nic, ale nie uważasz, że to dziwne? Mówisz mi jakąś totalnie bezsensowną rzecz i jeszcze liczysz na to, że w jakiś, jakikolwiek sposób to skomentuje. -poruszył się K.
-No dobra. Chodzi o to, że gdzieś się ukryłem między tymi wszystkimi zdarzeniami, gdzie u innych dygoczące serca tańczą przy purpurach zachodu promienistego słońca. Tylko co z tego, skoro co by się nie stało, zostaje w tyle, na maratonie zwanym potocznie "życie".
-O Boże! Znów się zaczyna?
-Nie. Właśnie próbuje ci powiedzieć, że się kończy. Wiem, że to nie jest do mnie podobne, ale nie, nie narzekam i nie jest mi z tym wcale źle.
-Nie? Dlaczego? -K. postanowił, że zacznie udawać zaszokowanego.
-Dlatego, że sam wybieram uczucia, które będą mi towarzyszyć w zalążku następnego dnia, tak cholernie mi potrzebne do przeżycia kolejnego. Dokonuję selekcji, wybieram to, co dla mnie najlepsze. Najlepsze niczym żelki firmy "Haribo", których slogan reklamowy brzmi; "łakocie i witaminy!". Tak jak dla dziecka żelki mają znaczenie, tak dla mnie te wszystkie opowiastki niektórych osób o sobie mogą je mieć.
-Ciekawa metafora. Nie ma co.
-Przychodzi jednak czas, gdzie trzeba stanąć na równe nogi i czasem w pospiechu zerwać się z łóżka, w szczególności, gdy jest się spóźnionym na jakieś ważne spotkanie o poranku. A ja się spóźniłem we wszystkim, co jednak nie oznacza, że jestem opóźniony.
-Ta jasne! -rozpromienił się i uśmiechnął od ucha do ucha.
-Po prostu się chyba zamyśliłem i przez wszystkie lata mego życia stałem w miejscu.
-Aha... Ale o czym dokładnie mówisz? Konkrety!
-O tym, że chyba powinienem kupić sobie kotka, bo kontakty z ludźmi mi nie wychodzą. A przynajmniej nie tak, jakbym sobie tego życzył.
-Żartujesz? -zrobiły mu się momentalnie wielkie oczy.- Tyle razy ci mówiłem, że jest mnóstwo...
-Wybacz, że ci przerwę, ale nie można przez całe życie trzymać kogoś za rączkę i mówić mu co ma robić. I tak samo nie można stać w jednym miejscu i czekać, aż ktoś nas za nią poprowadzi i powie; "ale jesteś słodziakiem, dobrze zrobiłeś, jesteśmy z ciebie dumni, rób tak dalej... bla, bla, bla...". Zatem już czas. Czas na zmiany. Czas uwolnić się od części ludzi i pozwolić im uwolnić się od siebie. Czas na samodzielność, bo w gruncie rzeczy, sam czasem czuje się jak jakiś maluszek robiąc różne rzeczy. Ale jakie, to pozostawię dla siebie...
-Od czego chcesz zacząć?
-Od rozmowy z tobą, to oczywiste. -sięgam na stoliczek, gdzie leży czysta popielniczka i paczka "L&M Red Label", wyjmuje papierosa i odpalam.- Nie lubię przy tobie palić.
-Wiem. Mówisz to za każdym razem gdy przy mnie odpalasz papierosa.
-Wybacz, ale to pozwala mi się zrelaksować i zebrać myśli. -przyznałem się.
-Spoko. Nie ma problemu, naprawdę. (...) No dobra, skoro mamy rozmawiać, to...
-Czekaj! Właśnie to robimy. Najpierw powiem ci co potem... -zaciągam się nikotynowym dymem.- Potem zacznę, od wyjaśnienia kilku spraw, od oddania cudzych własności, które leżą latami u mnie na biurku i od powiedzenia kilku osobom kilku rzeczy. To chyba dobry początek.
-Dobry... A z kim chcesz porozmawiać?
-Zostawmy to "z kim?". Ale naszą rozmowę zacznę tak; "Chyba powinienem kupić sobie kotka, bo kontakty z ludźmi mi nie wychodzą. A przynajmniej nie tak, jakbym sobie tego życzył...".
(...)

niedziela, 26 czerwca 2011

Gwiezdny pył

Jaki jest limit papierosa? Powinienem go liczyć w możliwości wypalenia przeze mnie fajek, pieniędzy, które wydaje na to gówno, czy długości palenia jednego papierosa?
Wychodzę nocami, by pobłąkać się po obcym mi mieście, posłuchać muzyki z odtwarzacza mp4, pooglądać gwiazdy i pomyśleć nad tym jak bardzo jestem, albo jak bardzo mnie nie ma w tym co robię, oraz w tym co zamierzam. Ktoś jednak jest. Może nawet się martwi o mnie i wychodzi by pobłąkać się ze mną i porozmawiać. A jak nie to, to chociażby po to, by ze mną pobyć bez słów chwilkę. Ja szanuje takie działania z obcej strony i nie pozostawiam jej osoby bez komentarza. Może po prostu jestem głupi, ale nie potrafię zostawić tego od tak, bez niczego, wdzięczności. A jestem wdzięczny za wiele rzeczy. Chociaż bardzo dziwacznie to ukazuje, czasem nawet bardzo.
Gwiazdy i przejeżdżające samochody obok. Późna godzina i lęk przed czymś nieokreślonym, o sprawie, o której jeszcze nie mam zielonego pojęcia. Niepokój i jedna, iskra mówiąca o tym, że wydarzy się bliżej nieokreślone "coś"...
O, mały wóz... Ostatnio go obserwowałem zimą z inną bliską osobą. Trochę nawet bliższą, ale myślę, że to kwestia czasu aż szanse się wyrównają, jeśli już tego nie zrobiły. Ale i tak odbija się echem po mej głowie wielkie i nieme "dziękuję", które na jakiś czas zatrzymuje dla siebie. Potem je wypuszczę ustami w objęcia uszu drugiej osoby. Tylko czy będzie wiedziała za co? Nie wiem, sam nie wiem dlaczego i za co chce wypuścić te słowo i nie wiem też, czemu zrodziło się w mojej głowie. Ale nie zrodziło się tam bez powodu, tego jestem pewien...

piątek, 24 czerwca 2011

Bestia

W głowie pałęta się myśl; "tylko spokojnie, tylko spokój może cię uratować". Ale czy wierze w coś takiego jak spokój? Zaraz zadzwoni i powiem to, co chciałem powiedzieć jej już jakiś czas temu. Tylko na telefon komórkowy, czy stacjonarny? Mniejsza. Przecież się zabezpieczyłem. Przeniosłem swój biały i piękny, stacjonarny zabytek na tarczę, na lśniący blat pięknego stoliczka z Ikei w kolorze wenge, przed którym teraz odpoczywam rozłożony na białej sofie.
Myślę. O wszystkim i o niczym. Przywołuje w moich wspomnieniach słowa Sophie, bohaterki filmu anime pod tytułem "Ruchomy zamek Hauru".
"Zawsze może być gorzej Sophie."
To zdanie dziwnie mnie uspokaja. Sprawia, że jakby mniej emocjonalnie podchodzę do stresujących sytuacji, spraw o dużej wadze.
Boże, zaczęło się, telefon zadzwonił. Komórka. Wyjmuje ją z kieszeni spodni i sprawdzam. Tak, to ona. Odbieram. I nic nie mówiąc słucham.
-Uspokój oddech, wyrównaj go z tym po drugiej stronie. -podpowiada głowa.
-Może chciałbyś się spotkać? -zapytała po chwili.
-Nie! Nie mam zamiaru. Chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś suką. Mógłbym nawet nazwać cię kurwą i nie powinnaś być za to określenie nawet obrażona. Stwierdzam wówczas oczywisty fakt.
-Wszystkie jesteśmy sukami...
-Wszystkie?
-Wszystkie kobiety. Musisz się nauczyć, że jesteśmy przebiegłe i robimy to co chcemy. Obwijamy sobie waszą, żałosną rasę mężczyzn w okół palców. A kiedy to dochodzi do skutku, nie jesteście wstanie zrobić nic bez naszej zgody. Jesteście na skinienie palca, na najmniejszy, nawet czasem niezauważalny gest. Ta wasza słabość jest nawet zabawna.
-Zabawna?  A wiesz co dla mnie jest zabawne u ciebie? Wścieklica macicy.
-Jestem wyzwolona, to wszystko.
-Wszystko? Ciągła zabawa ludźmi, nie mająca końca, nigdy. Mam nadzieje, że kiedyś trafisz na takiego, który uczyni względem ciebie, tak, jak ty się "bawisz".
-Skończyłeś? Nie mam czasu na takie gówno. Idę na imprezę.
-Tak, skończyłem. Udanego połowu suko!

sobota, 7 maja 2011

Wisienka na torcie

Nie podlega dyskusji, że coś się dzieje. I dzieje się wiele dobrego i momentami złego, ale więcej dobra, nawet w tym złu, niż czystego, nieokrzesanego i perwersyjnego niedobra.
Niedobrze dla mnie. Nie widzę już samego czarnego tuneliku, a doszukuję się w nim magicznego i dobrego światełka. A gdy go tylko odnajduję, krew uderza do głowy i rozlewa się po całym cielsku z satysfakcją, dziecinną radochą i niepojętą myślą "będzie dobrze".
Wszystko za sprawą wisienki na torcie. Wisienka umazała się słodkim kremem i poczęstowano mnie nią. Ale uprzedzono mnie...
-Możesz tylko (póki co), poczęstować się samą wisienką. Potem przyjdzie czas na więcej. Jednak jeszcze nie teraz.
Gdybym dostał kawałek tortu od razu, pewnie bym zeżarł trochę i go odstawił. W tym jednak momencie mam chrapkę, nawet na cały tort. Tak samo jest z poznawaniem osoby. Jeżeli poznasz kogoś zbyt szybko i hmmm... intensywnie (w krótkim czasie), zaczyna cię ta znajomość nudzić i odstawiasz ją na półkę.

sobota, 30 kwietnia 2011

Magia wspaniałości

-Nie zrozumiesz sedna, nie połapiesz się o co chodzi. Ani dziś, ani w jutrze, a nawet w wieczności.
Popijam soczek kosztując ciasteczka losu, które prowadzą mnie gdzieś, gdzie chyba wcale nie chce zmierzać. Znów ścieżki na mej drodze się rozstępują, a obie są kuszące i obie pokarzą mi odmienne krajobrazy. Nie, nie będę się mógł wrócić. Muszę dokonać wyboru już teraz. Gdy wdreptam już na jakąś drogę, będę musiał nią podążać do końca, może nawet skończenia świata.
-Kurwa! -odzywa się głowa.- No to teraz którędy? -przystaje i siadam na głazie.
Zimny, nieczuły, obcy. I kamień pode mną, i ja w swoim ciele. By dobrze wybrać, najpierw muszę pojąć samego siebie...
-O chuj mi chodzi? Po co to całe gówno? -standardowe pytanie.- Czy nie było tak, że często spinałem się na imbecyli wszelakiej maści, a potem dochodziłem do tego samego, magicznego stwierdzenia; "i po co kretynie ci to było"? Narodziłem się Pompejuszem i oto skutki przykrycia mej duszy i myśli pięciocentymetrowym kurzem. Może tu zdechnę (nie wiedząc którędy zmierzać, przez me chore niezdecydowanie), a kolejni kretyni mijając to miejsce w swej podróży, będą się przyglądać memu pylastemu ciału z zachwytem. Niby to zdziwieni, jakie to natura potrafi płatać figle. Może część z nich zacznie mi zazdrościć? "Cóż za piękno..." - stwierdzą.
I oto mała, niczym duch, wyskoczyła na przeciw mnie z trawy żabka.
-Pompejuszu, stań na wysokości zadania, zostań optymistą połknij księżyc. Pamiętaj jednak, że na wpół pochłaniasz nieznajome. -rzekła, a potem dodała.- Tak, wiem, że to przykre, ale nic na to nie poradzisz, że widać tylko jedną stronę tego fałszywie romantycznego, elipsowatego ciastka na  niebie.
-Gdy przychodzi dzień, gwiazdy zapadają się w wodzie i toną głucho w wodzie plotąc warkocze przeznaczenia. Czy zatem moja droga nie jest odgórnie przeznaczona? Czy nie jest zapisane, że podążę konkretną ze ścieżek? -zauważyłem rozważając jedną z wcześniejszych rozmów, która miała już miejsce w moim życiu. 
-Wybierasz, przez cale życie wybierasz. Wiesz czego chciałbyś.
-Kim jestem? Panem sytuacji, czy pionkiem na Boskiej szachownicy?
-Rozlewaj czerwień farby. Z palety wprost na objęcia płócien. To prawda, sen i los w nim zamglony, lecz namaluj to, co otoczyłoby cię. Znajdziesz się w stanie upojenia i zostaniesz w tym upojeniu.
-Tak, chyba w upojeniu moralnym... Lecz co to znaczy chadzać pijanym ze szczęścia? Czy zatem ot wiecznie szczęśliwy człowiek, jest wiecznie pijany? Zatacza się, jest mu obce racjonalne pojmowanie spraw różnych wag?
-Hmmm... -odpowiedziała żabka.
-Otóż pesymizm moja droga, w śmierci skąpany, jest spojrzeniem trzeźwym i zdystansowanym do sukcesu. A i porażka mniej słona, bez zbędnej goryczy, załamania, głupoty. Nie prosta ta droga i ma wyboistości ogromne. Noce ciemniejsze, samotniejsze i magiczne! Człowiek bez obcej duszy przy swojej, trzeźwiej patrzy na świat i zagłębia odległe prawdy.. Prawdy, które myślą nie osiągnąłby ani w życiu, ani po życiu, tak, jak rozumuje je się w śmierci. Koniec dnia upodlenia duszy!
-Ale po co pesymizm gdy robisz to co kochasz?
-Można przecież nabić sobie guza przy czynieniu dobra dla siebie, innych, czy ogółu. A guza trzeba przyłożyć czymś zimnym, by nie był tak widoczny. Na przykład zimnym mięsem, dajmy na to słoniną.
-Ale czy nie jest strasznym przeświadczeniem dla małego dziecka, gdy wyobraża sobie, że słonina jest "zrobiona" z małego słonika? Gdy robisz to co kochasz, przecież stajesz się dzieckiem i patrzysz na to jak dziecko. -zreflektowała żabka.
Nie wiedząc co odpowiedzieć przeszedłem dalej...
-Swoją drogą jeść tą słoninę jest dziwne. Masz ją na brwi i dotyka twych włosów. Fuj!
-Ekhm... Przepraszam, ale sądzę, że słonina zapewne była w woreczku...

***

Dzwonił do mnie Bóg i rozmawiał ze mną. To zdanie w oczach legionów mogłoby zdawać się herezją. Nie wiedzą jednak oni co mam dokładnie na myśli. Zdawało mi się, że jestem bliski nicości. Białe ściany odbijając się echem w mózgowiu przyjęły mnie już do swej konstrukcji.
"Upstrzyjmy ściany scenami z wszelakich koszmarów i wylejmy niechęć do samego siebie." - nic bardziej mylnego.
Głowa przyćmiona, zniszczona, rozbita... zgłupiała. I jeszcze kilka dni wcześniej. Zadzwonił bowiem Bóg i powiedział, bym coś zrobił, coś co będzie na moje siły. Rozsiałem zatem po ulicach nietrawione przez czarno-skrzydlate ptactwo dobro. Rozpaliłem słońce. I mimo kilku kropel na dworze, które spowodowane były pogodą, ogrzewałem się. W towarzystwie bardzo bliskich znajomych i tych dalszych, a nawet tych, którzy zdawałoby się, że o mnie już nie pamiętają, spędziłem mistyczny wieczór. Razem rozpaliliśmy wszystkie nasze światła, wspólnymi silami. I nawet późnym wieczorem zajaśniało słońce.

PS: Za wszystko bardzo wszystkim dziękuję. A w szczególności trzem wspaniałym osobom.

środa, 20 kwietnia 2011

Ludzkość

Mój mózg. Wysiadł na przystanku i postanowił odpocząć w podróży, czekając na ten sam numer autobusu, z którego wysiadł. Po prostu się zmęczył. Zlepek tygodniowych pozytywnych wrażeń stał się zbyt ciężki, wręcz przytłaczający. I nuda stała się przeszłością. A w niektórych aspektach przeszłość stała się teraźniejszością i bynajmniej nie chodzi mi tu o moją własną osobę. Przeszłość dopada każdego z nas. Widzi się błędy? Swoje egoistyczne, niepohamowane myśli pędzone w naszych głowach przez codzienności, alkohole, popsucie. Czas jednak na rehabilitację! Czas zregenerować martwe komórki, które zaczynają w nas pulsować i powoli działać. Tracąc bliskie osoby, sytuacje, ważne dla naszego krwio-obiegowego zegara, zwanego potocznie sercem, widzimy ważność, nadającą sens naszej egzystencji. Czas zbawienia, odkupienia, naprawienia popsutego mechanizmu.

***
Czasem trzeba powiedzieć to, co leży człowiekowi na sercu, bo serce tylko jedno, a szkoda byłoby, gdyby nagle niepomyślnie eksplodowało. Zrobić to, by poczuć się lepiej. Właśnie i przede wszystkim wtedy, gdy kłębią nam się myśli w ciasnych umysłach. Bez bojaźni, zastanowień. Boże, jestem przecież tylko robaczkiem, który może być zgnieciony przez drugiego, większego i zdawałoby się obrzydliwszego robala. Zeżre on mnie swymi olbrzymimi szczypcami, rozłupie chitynowy pancerzyk i nic ze mnie nie pozostanie, gdy wessie białko z mego wnętrza. Najlepszym słuchaczem jest druga, bliska osoba. Jej obiektywność może zabić problemy, a nic nie znaczące słowa, gdy wdaje się, że jej pomoc jest znikoma, jest wręcz proporcjonalnie odwrotna. Ponieważ czasami to, że nas wysłucha i przyjmie nasze płacze w rękaw, może okazać się zbawienne. Jest niemalże heroicznym bohaterem u progu naszych źrenic.

***

Co mnie rozlało na przedpokój? Świadomość człowieka, który zaledwie w sierpniu skończy cztery lata. Wydawać się to może nie możliwe, ale rozmawia. Ma w sobie już powagę i dzieli z tobą swe poglądy o śmierci. Choć może nie zdaje sobie jeszcze świadomie sprawy z faktu śmiertelności. No bo jak powiedzieć dziecku, że jest "zła śmierć". A i to może się udać. Za sprawą bajki, animowanego wymysłu czyjegoś czystego przejawu inteligencji. Mój siostrzeniec, pokazał mi to. Bajka "Kiwi!", w której zwierzątko traci życie dla ważnej sprawy. Może wydawać się to głupie, ale realizuje swe najważniejsze marzenie. Łzy wylane podczas jego realizowania, to łzy szczęścia, czy świadomość nadchodzącego końca? Dowolność interpretacji wręcz wskazana.

***

Spróbuj mnie. Rzeczy nieznanej, a jakże ludzkiej, bo przez człowieka stworzonej. Spróbuj mnie, by poznać, czy jestem dla ciebie złym wymysłem ludzkiej egzystencji, czy dobrym. Spróbuj mnie dla swojej własnej satysfakcji. Masz przecież tylko jedno życie, masz przecież tylko jedną szansę. Ale wybieraj także mądrze. Wszystkiego i tak nie spróbujesz!

środa, 13 kwietnia 2011

Obowiązek

Ukradłem kawałek nieba i stworzyłem własne. Nie patrząc na niegodziwości dni, stwierdziłem, że dziś będzie inaczej. I było, może dlatego, że nie miałem czasu się zatrzymać, odetchnąć świeżością powietrza. Brak czasu. Zajęcia pochłonęły wszystko, do póty, do póki nie stanąłem i zatrzymałem bieg kuli ziemskiej na kilka godzin. Teraz jest mi trudno znów poruszyć w obieg to wszystko i mam pewność, że nie zdołam nic już dzisiaj zrobić. Rozleniwił mnie ten mały fragment kilkugodzinnej, bez obowiązkowej wolności. Mimo, że powinienem jeszcze dziś podziałać. Mimo, że czuje niepokój i znam konsekwencje, które mogą mieć potem opłakane skutki. Doszukuje się, co jest wręcz niepodobnie do mnie, światełka w mrocznym i długim tunelu. I widzę diodę. Przemawia ona do mnie. Mówi, żebym wszystko zostawił biegom wydarzeń, że jakoś to będzie.
-Zostaw wszystko, jakoś to będzie. Świat wpadnie po jakimś czasie w rytmiczny obieg. Znowu. A ty skoro zatrzymałeś się już i jest ci w tym niebiańsko, po co masz to psuć?
-Gdyż strach jest silniejszy...
-Nie masz chęci, nawet materiałów, by stworzyć "coś". A z niczego nic nie zrobisz.
-Bóg potrafił! -wyrzucam ze złością.
-Tak, racja. Ale Jemu nie było dobrze, dlatego zaczął działać.
-Ale mnie też do końca nie jest. Jakbym nie czuł się sobą.
-Wiesz co? -uśmiechnęła się do mnie czerwona dioda.- Pierdolisz! Moja rada? JEBAĆ TO!
A ja się skusiłem...

***

-Mamusiu, co to jest chaos?
-Chaos, jest wtedy, gdy w twoim pokoiku wszędzie na podłodze leżą zabawki i nie da się przejść nie potykając się o nie.
-To dlaczego Bóg zrobił coś z chaosu?
-Ponieważ chaos także jest poukładany. Dla mnie te zabawki są porozrzucane, a według ciebie są uszeregowane w jakiś konkretny i logiczny sposób, który obowiązuje podczas zabawy...

wtorek, 12 kwietnia 2011

Lekki dzień

Zawarłem pakt z diabłem, bo samym sobą. Zawarłem go czytając jakiś nieciekawy artykuł, lub nudny rozdział w książce. Teraz nie pamiętam dokładnie kiedy... Nie pamiętam też dokładnie jak. To była myśl, jedna chwila. I teraz do mych uszu docierają słowa; "Pomyśl dziesięć razy, zanim coś powiesz, lub napiszesz". I staram się myśleć. Nawet teraz zastanawiam się, jak to wszystko ubrać w słowa, by przypadkiem kogoś nie urazić.

***

Po każdym rannym przebudzeniu i po porannej toalecie, ubieram swe ciało. A następnie przez cały dzień staram się ubrać swoje słowa w czyny. Czasem mi się to nie udaje, brak mi siły na jakiekolwiek działania. Nieraz bywa tak, że wybieram "mniejsze popołudniowe zło". Ściskam z całej siły zęby, by czegoś nie zrobić, nie powiedzieć, nie uczynić gestu. Lecz nie zawsze jestem konsekwentny. Naturalnie, z tego powodu mam potem do siebie pretensje, ale nie oszukujmy się. Nikt nie jest doskonały.
Gdy myślę o swoich doświadczeniach życiowych, jestem zadowolony, w miarę. Żałuję kilku wybryków, ale nie mam już na to wpływu. Z niektórymi rzeczami nie da się walczyć, nawet na siłę, a co się stało, to się nie odstanie. Jednak gdybym miał taką możliwość i świadomość biegu wydarzeń, konsekwencji, postarałbym się wiele zmienić.
Żałuje czasem, że znam w pełni tych, których chciałbym znać w połowie, a tych których znam w połowie, nie znam w całości. Zupełnie zmienia się nasz światopogląd, gdy znamy kogoś bardziej. Przynajmniej w moim przypadku. Inaczej patrzę na tą osobę, niż wtedy, gdy była tylko znajomym na "cześć" i w sumie nic nie znaczące pogawędki na ulicy. Bez jakichkolwiek zażyłości, ze spokojną obojętnością, żyła sobie obok, a ja nie wtrącałem się w jej życie i nie odgrywałem żadnej ważniejszej roli w jej trudach z codziennością. Znając też drugą osobę, pozwalamy sobie na nieco więcej w stosunku do niej, jesteśmy śmielsi i czasami głupi. Robimy rzeczy, w których nawet nie przychodzi nam do głowy, że można kogoś urazić. Chyba, że po fakcie.
Powróciłem zatem do korzeni dzieciństwa, gdzie wszystko było mi obojętne, a przyjacielem nazywał się każdy ten, kto był moim towarzyszem zabaw. Powróciłem do tych korzeń, gdzie nie było ważniejszych spraw, kłopotów, bądź zmartwień, a rozczarowania wiązały się jedynie z faktem braku funduszy na lizaka. Powróciłem tam za sprawą muzyki, którą znam z dzieciństwa. Zawładnęła mną, a w głowie wyświetliła film wspomnień i pokaz slajdów z różnorakich sytuacji, które są dla nas magiczne, gdy jest się dzieckiem. To dziwne, ale nie pamiętam wielu zabaw z podwórkowymi kolegami. A jeżeli już, mogę je wymienić na palcach jednej ręki. Poranne budowania szałasu w pobliskim lasku, popołudniowe bieganie po krzakach, gdzie część była policjantami, a część uciekinierami i wieczorne zabawy w chowanego. 
Bardziej pamiętam sytuacje, gdzie byłem sam, gdzie moim jedynym towarzyszem, była moja własna, nieokiełznana fantazja. No i ta muzyka, która jest przyczyną tego nagłego powrotu do odległych, gdzieś do niedawna głęboko zakopanych wspomnień w mej podświadomości.

***
Dziękuję za wspomnienia muzyce słuchanej przez moją siostrę;

Lady Pank - Mała Wojna
Lady Pank - Zabić Strach
Lady Pank - Czarownik
Lady Pank - Chmurka

wtorek, 5 kwietnia 2011

0404

Mógłbym zacząć tak:
"-Wyszedłem na spacer do centrum i wróciłem mokry."
Jednak ktoś mógłby pomyśleć, że mam z tego powodu pretensje, gdy w rzeczywistości jest zupełnie na odwrót. Zatem po krótkim namyśle postanawiam zacząć nieco inaczej.
"-Zmokłem z premedytacją".
Choć dziwnie to brzmi, a dla niektórych wręcz absurdalnie, jest to fakt, z którego niezmiernie się cieszę.
Siedząc i czytając książkę P. Coelho o mistycznym tytule "Walkirie", zauważyłem, że słońce "umarło" za grobowymi chmurami. Wzmógł się wiatr i w tym oto momencie, coś wewnątrz mnie, podpowiedziało mi, bym wybrał się na krótki spacer do lasu. I tak też zrobiłem. Wziąwszy psa minąłem alejkę mchów i zdawałoby się, ponadczasowych sosen. Wróciwszy po 10 minutach, stwierdzam, że spacer ten nie usatysfakcjonował mnie w pełni. Długo nie myśląc, odprowadzam kundla do domu, a sam idę przed siebie, jednak tym razem w przeciwnym kierunku, zmierzając w stronę centrum. Nie doszedłem zbyt daleko, gdy pierwsza kropla dotknęła ziemi. Prawdę powiedziawszy, przeszedłem zaledwie 500, no może 600 metrów.
-Obym nie musiał przerywać spaceru przez deszcz!
-Daj spokój. -uspokajam sam siebie.- Co w nim takiego strasznego?
-Racja. Przecież to tylko deszcz.
-Obiecaj to mi... czyli sobie.
-Dobrze, ale co?
-Jeżeli przydarzy się ku temu okazja, zmokniesz.
-Nawet do ostatniej suchej nitki? Dlaczego nie.
Odtwarzacz mp4 przesyła ciężarne brzmienie po przez słuchawki do mych uszu. Pogoda robi się coraz bardziej adekwatna do depressive black metalu, który rozbrzmiewa już na dobre w mej głowie. Zaczyna kropić. Widzę, jak ludzie miotają się i przyspieszają kroku, aby jak najszybciej trafić do swych celów podróży. Zapewne nie chcą zmoknąć. Po 10 minutach jest mały, przyjemny i co najważniejsze, ciepły deszczyk, który sprawia, iż kąciki mych ust idą do góry. Deszczyk wywołuje u mnie coś na wzór euforii, choć nie do końca. Mimo tego, że mam kaptur, nie zamierzam go zakładać. Jak wcześniej postanowiłem - czas zmoknąć!
Zaczynam sobie myśleć...
Podczas rozszerzania swej wiedzy o epokach, zarówno dla swej własnej satysfakcji, oraz przymusowej powtórki, którą musiałem zgotować swemu zbyt ciasnemu mózgowi, wpadłem na coś oczywistego, z czego nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Zazwyczaj wiedzę szkolną, którą przymusowo musimy zdobywać, puszczamy w niepamięć, gdyż podświadomie ją wypieramy. Dzieje się tak, gdyż wmawiamy sobie, że uczymy się czegoś niepotrzebnego. Rozwijamy się, gdyż musimy. Osobiście uważam, że szkoła uczy około 80% rzeczy niepotrzebnych nam do życia i szczęścia, ponieważ nie widzę ich zastosowania w życiu codziennym. Każdy przedmiot szkolny zawiera aspekty, które są nudne i wręcz beznadziejnie bezużyteczne, a rzeczy, które faktycznie mogłyby się przydać i które faktycznie nas interesują, zaledwie są tylko wspomniane. Ucząc się jednak epok, spojrzałem na to z perspektywy współczesności. A uściślając temat, spojrzałem na epoki w innym świetle, znajdując ich odzwierciedlenie w subkulturach młodzieżowych, z którymi można spotkać się w codzienności na ulicach, w szkole, czy rozległym "gdziekolwiek".  Jednak nie odnosi się to jedynie do subkultur. Śmiem twierdzić, że każdy człowiek żyjący na ziemi swoim zachowaniem, sposobem bycia, bądź własną filozofią, odzwierciedla jakąś z danych epok.
-Każde życie to epopeja?
-Dla jednostki przeżywającej ją, na pewno.
Subkultura, to bunt ludzi do jakichś aspektów dzielących się kolejno na politykę, wiarę, moralność, czy dostrzeganie rzeczywistości, oraz jeszcze wielu, wielu innych rzeczy. Niczym epoka romantyczna, buntująca się przeciw klasycznemu odbieraniu świata. Zatem uznałem, że subkultura emo to nic innego, jak "okres burzy i naporu". Swoistego rodzaju rewolucja muzyczna (chociaż wiadomo, że nie tylko muzyka jest czynnikiem, który przydziela do danej subkultury). By jednak zrozumieć to, co mam na myśli, muszę podać definicję owego "okresu burzy i naporu"*.

*Obin - przeciwstawienie się oświeceniowemu racjonalizmowi, głoszenie wyższości uczuć i wyobraźni nad rozumem, oraz wyższość twórczości swobodnej.

Do subkultury emo, dochodzi jeszcze fakt "Werteryzmu" -przeżywanie swego życia w myślach-, oraz ból egzystencjalny.
Muzyka metalowa też ma coś z romantyzmu. Mistycyzm zawarty w tekstach. Okultyzm, gotycyzm, a czasem osjanizm, lub faustyzm. Większość zespołów metalowych opiera się na gnozie.
Jestem już cały mokry. Na jednej z ulic o wdzięcznej nazwie Króla Kazimierza Wielkiego, postanawiam przejść na drugą stronę ulicy, korzystając w tym celu z przejścia dla pieszych i mimo wszystko wracać już w stronę domu, lecz inną, zdecydowanie dłuższą drogą. Mijam ludzi kryjących się na przystankach przed deszczem. Rozbawiony tym faktem, zadowolony pogodą i mymi myślami filozoficznymi, uśmiecham się sam do siebie. Ludzie natomiast patrzą na mnie jak na wariata. Mijam kolejno trzy przystanki w linii prostej za każdym razem uśmiechając się, a potem zmierzam przez most nad przejazdem kolejowym, nie przeszkadzając sobie w rozważaniu mych teorii.
Nawet w zespołach hip-hopowych, czy rapowych, możemy doszukać się wartości (a w zasadzie ich braku) modernistycznych. Są też teksty o miłości, lub takie, które kręcą się w okół nihilizmu.
Na hip-hopie zakończyłem swe rozważania. Do domu jednak jeszcze daleko i coraz mocniej pada. Najzabawniejsze jest to, że mi to nie przeszkadza. Ba, powiem więcej! Promienieje z tego powodu, takiej a nie innej pogody. Myślę o czymś przyjemnym i w zasadzie bliżej mi nie określonym, bo przez mą głowę przepływa tysiąc różnorodnych myśli, wspomnień i bzdur. Niemalże koło domu, spotykam znajomą.
-Cześć. -rzuciła pierwsza.
-Cześć, niesamowita pogoda. -przymierzam się do zatrzymania.
-Nie zatrzymuj się nawet, bo ja lecę. Jestem calusieńka mokra.
-No cóż, w takim razie cześć.
Po chwili jednak odwracam się i mówię.
-Piękna pogoda na spacer!
-A daj mi spokój... -odkrzykuje w pośpiechu.
Do mych nozdrzy dociera niemalże niebiański zapach mokrego asfaltu. Ten, który tak bardzo kocham.

sobota, 2 kwietnia 2011

Leśni nieprzyjaciele

Słońce płonie wysoko na niebie, praży twarze spacerowiczów. Błąkają się oni niby to radośni, a niby w zadumie, odnawiając szlaki leśne, które zdawały się być zapomniane zimą. Drzewa, mimo, że ogołocone, promienieją w blaskach złocistych promieni. A mech przy krzakach jagód, o których owocach gdzieś przepełzają jedynie wspomnienia, czuje się być zmęczony towarzystwem śmieci po piwach i zużytych prezerwatywach. Ot co, sielankowy krajobraz lasu, w jakże ponurym XXI wieku.
Nie rozumiem i chyba nie chce zrozumieć piękna zaśmieconego lasu. Nie widzę w tym sztuki, oraz nie zachwycam się papierkami rozrzuconymi tu i ówdzie. Nie umiem zatrzymać się w zadumie i spojrzeć oczyma duszy na te cudowne odpadki, oraz zastanowić się nad ich sensem i jakże wspaniałą prostotą (może dlatego, że to śmieci). Wręcz zamiast prostoty, dostrzegam prostactwo. Prostactwo ludzkie.
-Dlaczego i po co zaśmiecać lasy? -zadaje sobie to pytanie, kiedy widzę zawieszone plastykowe kubeczki od napoi na gałęziach drzew.
Jednak ich miejsce w lesie jeszcze jakoś mogę sobie wytłumaczyć.
-Ktoś robił grilla, ognisko i niby to dla zabawy, a niby dla żartu, powiesił kubeczki. -tłumacze sobie.
Zaczynam wątpić, gdy po 200 metrach widzę w taki sam sposób zawieszoną metalową misę, w której zazwyczaj na wszelakich imprezach podaje się czipsy.
-Ktoś jadł czipsy w lesie? -kłopocze się.- No tak, pełna kulturka. Nie mógł bezpośrednio z opakowania, tylko specjalnie w tym celu brał ze sobą misę. Brawo dla inteligenta! -a w rzeczywistości myślę KRETYN(!), jednak tą informację pozostawiam dla własnej podświadomości.
Dziwne, inni ludzie jeszcze nie zadzwonili po panów w białych kitlach z kaftanami bezpieczeństwa w dłoniach, mimo, że mówię sam do siebie. Jedynie dziwnie na mnie patrzą i nie podejmując żadnych działań, tylko przyspieszają kroku.
Widok misy nie jest dla mnie tak niezrozumiały i dziwny, a  przynajmniej w momencie, gdy odnajduje na wpół zatopione poduszki w czymś, co powinno być rzeczką, a w rzeczywistości imituje ścieki. A jeszcze dalej w tym dosłownym, jak i przenośnym syfie, znajduje się suszarka na bieliznę i ogólnie pranie.
-No cóż, może ktoś się przeprowadza do lasu. -znajduje wspólne odniesienie do tych wszystkich rzeczy.- Ale musi chyba poznosić te wszelkie dziwactwa do jednego punku, bo nie będzie po nie codziennie biegał rano, by z nich skorzystać. Chociaż, to jego sprawa!
Lżejsze odpadki, wyrzucane do rzeczki płyną z jej nurtem, do chwili gdy nie natrafią na większe, lub sterty. Wtedy zatrzymują się. No, a po miesiącu ze stert, robi się hałda.
Co zatem cieszy mnie w zbyt wielkich lasach? Choć nie ma lasów zbyt wielkich i zbyt małych, dla ludzi są, gdyż są zbyt ludzcy. W gęstych lasach nie ma zbyt wielu śmieci i co za tym idzie nie ma tam też zbyt wielu ludzi. Po prostu nie chcą się przemęczać nawet spacerem i dochodzą do wniosku, że dalekie zapuszczanie się w dzicz jest na tyle pracochłonne, że niebezpieczne. Ewentualnie wszystkie śmieci zdążyli już wyrzucić przed wejściem do wielkiego lasu, powiedzmy na jego obrzeżach. Zatem ciężko wyrzucić coś, co zostało wyrzucone, prawda?
Czas na mą regułkę ludzkości; ludzie to jedyny gatunek zwierząt w pełni zasługujący na śmierć. Zasługują na śmierć w pełnym wymiarze. I nie tylko za śmiecenie, ale za to, że są ludźmi. Zarazem tylko i aż.

niedziela, 27 marca 2011

Boskie nogi

Wydawało mi się, że złapałem Boga za nogi, do póki nie uświadomiłem sobie faktu, że wszystko obróciło się w stronę złej sprawy. Zima przerodziła się w nudną wiosnę, a wiosna na jeden dzień przerodziła się w zimę. Co jednak nie zmienia faktu, że niektóre dyskusje nie prowadzą do niczego dobrego i nie powinny mieć nigdy miejsca. No, ewentualnie można zmienić ludzi do takowej dyskusji, którzy nie będą się obrażać na cały świat za czyjeś poglądy i nie będą biegać po pokojach z wściekłością, tylko z dystansem przyjmą to, co druga osoba ma im do powiedzenia. Najwidoczniej nie wszyscy są stworzeni do dyskusji.
Ludzie miłością do martwych rzeczy nazywają materializmem, miłością do ludzi i zarazem do samych siebie, egocentryzmem. Miłość sentymentalną porównują do Wertera, bohatera książki napisanej przez J.W.Goethego. I można wymieniać tak w nieskończoność. Zatem nikt nie poznał istoty miłości w pełni, bo nikt nie poznał jej we wszystkich wymiarach.
Co się dzieje z ludzkością? Odkryłem to po powierzchownym, jak i dogłębnym poznaniu ludzkości (choć do końca to dobrze nie brzmi). Ludzie chorują i i wymyślają coraz to nowsze nazwy, dla coraz to nowszych rzeczy. Prosty przykład. Kolor pomiędzy czerwienią, a różowym, to amarantowy. Przynajmniej funkcjonuje on pod taką nazwą i tak jest umieszczony na palecie kolorów.
Jak bardzo i jak często ludzie chorują? Ludzie chorują ciągle i śmiem twierdzić, że nie ma na świecie w pełni zdrowej osoby. Jeden ma schizofrenię, druki raka, trzeci Alzheimera, czwarty zespół Downa, kolejny choruje socjologicznie, społecznie, inny jest rasistą, alkoholikiem, albo ma przewlekłą depresję, a ktoś z za ściany ma problemy moralne, lub jest zwykłym psychopatą i dręczycielem. Najgorsze jest to, że zarażamy siebie nawzajem. Na część można wykupić tabletki w aptece i je zwalczyć. Natomiast na drugie nawet nie mamy szczepionki, którą można wprowadzić do człowieka i zmusić organizm, aby ten wytworzył antyciała na wirusa. Na niektóre choroby boimy się chorować, wywołują one u nas taki lęk, że robimy wszystko, aby tylko się nie zarazić. Skąd nasz strach? Obserwujemy innych chorych.
Chłopiec ma ojca psychopatę i alkoholika, który po wypiciu, znęca się nad nim i jego matką. U chłopca alkohol wówczas wywołuje taki lęk, że nie chce go nawet dotknąć. Boi się, że po alkoholu będzie zachowywał się tak, jak jego tatuś.
Wszystko jest dla ludzi można rzec. Z perspektywy czasu i historii, twierdzę, że faktycznie, jest, ale nie wszystko dobre. Sami ustalamy co przyjmujemy za "wspaniałości życia" w naszym egzystencjalnym show. Jeżeli nie jest coś dla mnie dobre, nie przyjmuje tego na wartość, ale równocześnie nie neguje dobroci, ani wcale danego aspektu, ponieważ może on być dobrym dla drugiego. Mogę jednak twierdzić, że w moim przekonaniu dana wartość nie istnieje i uważam, że jest chora. Nie staram się nikogo przekonywać do tego samego, aby zdobyć kolejnego wyznawcę swej teorii, a jedynie wytłumaczyć i przedstawić argumenty, które mówią o tym, dlaczego tak uważam. Mimo to, ludzie atakują czasem podczas rozmów, czego nie rozumiem... Jaki mają w tym cel? Podenerwować się, że nie będę chciał zmienić teorii na ich korzyść? Chyba jedynie.

***

-Człowieku, dlaczego trzymasz mnie za nogi? -syknął z bólu Ukrzyżowany.
-Chciałem Cię dotknąć ostatni raz i poczuć, że może będzie dobrze.
-Tak, z pewnością, ale to strasznie boli...

sobota, 26 marca 2011

Miłosne słodkości

Przechodzę koło sklepu monopolowego i widzę parę, która je sobie snickersy. W między czasie, czasie jedzenia, trzymają się za ręce. Wolno spacerując, cieszą się sobą nawzajem. Raz po raz zatrzymują się, po to by dać sobie buziaka i szepnąć (pełną mlasków gębą) coś do uszka. Wpadam wówczas na genialne porównanie. Porównanie batonika do miłości. Potem używam tego porównania w jednej z rozmów z Osiołkiem.

(...)
-Miłość to snickers. -tłumaczę.- Widząc, że ktoś go je, człowieka też nachodzi ochota na batonika. Najpierw jednak trzeba go odpakować, by dostać się do tego słodkiego karmelu, czekolady i orzeszków. Są jednak ludzie, którzy mają problemy z jego odpakowaniem... Szarpią go ze wszystkich stron i z całej siły, chcąc jak najszybciej się do niego dostać. Tymczasem wystarczy jeden, delikatny ruch., który niestety najwyraźniej przewyższa ich zdolności manualne. Wówczas ze złością rzucają batonika w kąt i nie chcą więcej na niego patrzeć. A nikt przecież nie może odpakować go za nich, bo to ich własny batonik. Jedzenie snickersa kiedyś jednak się kończy. Albo przez zadławienie orzeszkami, czyli śmierć, albo po prostu. Albo też uważa się, że na obecną chwilę jest nam za słodko i nie chcemy go dalej jeść...

Reasumując: esencją miłości jest sam słodki batonik, który dzieli się na wcześniej wymieniony karmel, czekoladę i orzeszki. Jest to bycie z kimś i dzielenie z nim chwil. Opakowanie, to rzeczy, które powodują, iż druga osoba także zaczyna się nami interesować, oraz sposoby na zdobycie jej. Wiele osób to przewyższa i nie wiedzą co ze sobą począć. Zamiast znów próbować rozpakować batonik, czyli dążyć do bycia z kimś, pozostawiają go, rzucając w kąt. Po nieudanej próbie poddają się. Niemożność otworzenia cudzego batonika, czyli nikt inny nie może sprawić, by osoba, która mi się podoba, zainteresowała się mną. Jest to niemożliwe z oczywistych przyczyn.

PS: Aczkolwiek osobiście trzymam się swojej "teorii czekolady", którą zamieściłem w poście "Nihilijnomiernność dniowa" z dnia 11 listopada 2010r.

***

-Jezu, dlaczego mnie kochasz?
-Nie dajesz mi Judaszu wyboru.
-Ale przecież ja jestem straszny. Grzeszny, niesprawiedliwy... No i wydam Cię przecież na męczeńską śmierć.
-Wiem Judasz, wiem.
-Zatem dlaczego mimo to mnie kochasz?
-Spokojnie. Daj mi jakiś czas, a w końcu natchnę kogoś, by wymyślił czekoladę. Wtedy będę mógł przestać kochać. I zarówno wtedy będzie można kochać co się zechce. I to za sprawą jednej tabliczki.

wtorek, 22 marca 2011

Bajka o uduchowionym

Był sobie kiedyś człowiek wykształcony w wielu kierunkach. Znał się na malarstwie, medycynie, architekturze i wielu jeszcze innych dziedzinach. Miał kochającą żonę, która na wskutek wypadku zmarła. Człowiek mimo jej śmierci był bardzo szczęśliwy, a wśród ludzi cieszył się uznaniem i szacunkiem. Postanowił kiedyś, że całe swe życie odda Bogu. Zatem wybrał się za miasteczko i na wzgórzu zaczął się modlić. Po całym dniu modlitwy i nocy, choć trochę zmęczony, czuł, że jego dusza kwitnie. Ludzie zaczęli o nim mówić, że prócz tego, iż jest dobrym człowiekiem, to także o niezwykłej wierze, skoro po śmierci żony nie załamał się, a postanowił pójść na odludzie i tam się modlić. Kilku ludzi w podzięce za swą wcześniejszą pomoc i usługi, postanowiło pomóc temu człowiekowi w modlitwie. Zatem wybudowano mu szałas, by człowiek nie mókł w czasie deszczu i miał schronienie od wiatru. Dostarczano mu nawet codziennie posiłek, aby nie musiał przerywać modlitwy. A człowiek ten modlił się takimi słowami:
-Boże spraw, abym był zawsze blisko Ciebie i spraw, bym dobrze Ci służył do końca mych dni.
Pewnego ranka, tuż po świcie przybyła kobieta i zaczęła łkać.
-Mój syn zachorował. Nie wiem co począć. Miejscowy lekarz nie może nic zrobić, skierował mnie tutaj z prośbą o pomoc.
-Kobieto, nie widzisz, że przeszkadzasz w modlitwie? -odpowiedział człowiek.
-Wiem i bardzo z tego faktu ubolewam, ale mój syn jest umierający.
-Więc módl się tu ze mną, aby Pan przyjął go pod swą opiekę w Niebie.
Kobieta zapłakana odeszła. Nie minęło pięć dni, a do człowieka przyszła kolejna osoba. Tym razem mężczyzna.
-Mój dom spłonął i nie mam dachu nad głową. -zaczął mówić.- Czy pomoglibyście mi z budową nowego domu?
-Człowieku, nie widzisz, że przeszkadzasz w modlitwie?
-Widzę, ale nie ma w mieście innego architekta, który mógłby rozrysować nowe plany dla mego domu.
-Więc módl się tu ze mną, aby i ciebie Pan wysłuchał, i zesłał ci architekta natchnionego Jego mocą, ponieważ nie ma wspanialszego architekta od Stwórcy.
Mężczyzna odszedł ze spuszczona głową. Sytuacje tego typu powtarzały się nieustannie, a ludzie przestali dobrze mówić o modlącym się człowieku. Zaprzestali noszenia mu jedzenia i w końcu nikt go już nie odwiedzał, ani nie prosił o pomoc. A sam człowiek poczuł pustkę i smutek.
-Boże, dlaczego czuję się taki pusty i nieszczęśliwy? Przecież oddałem Tobie całe swoje życie i ślubowałem Ci służyć do końca swych dni.
-I ja dałem ci szansę. -usłyszał głos.- Jednak ty nie zdołałeś jej wykorzystać. Syn kobiety, która przyszła błagać cię o pomoc, zmarł. A mężczyzna do dzisiejszego dnia spędza noce pod gołym niebem.

-Ta bajka w pełni odzwierciedla hipokryzję katolików. -pomyślałem podczas układania swych książek na półce, zaraz po jej wymyśleniu.
Mamy talenty i się nimi nie dzielimy z innymi. I bynajmniej nie chodzi mi tu o te talenty biblijne z powieści o trzech synach, które są walutą. Patrzymy pod siebie i robimy wyłącznie pod siebie. Tak naprawdę NIE ŻYJEMY, udając, że jest na odwrót, okłamując nie tylko siebie, ale także resztę świata. Póki co, skutecznie.
-No ostania książka. -mówię do niej odkładając ją na miejsce.
Ważne, by znać swą wartość, o której zapewniają nas inni. Sztuką jest znać swą wartość, ale bez pyszałkowatości. Jak mówi afrykańskie przysłowie: 
"Żaba usiłowała wyglądać na tak wielką jak słoń - i pękła".
Ubieram się i wychodzę. Po drodze mijam plac zabaw i dzieci na nim. Myślę o tym, że one póki co, jeszcze nie są zakłamane i nie udają niczego. Potrafią bawić się życiem i w życiu, i w ogóle. Potrafią cieszyć się małymi rzeczami. A my jesteśmy już na to za starzy? Chyba tak, bo coraz mniej rzeczy sprawia, że się uśmiechamy. One chwalą się swoimi pomysłami i talentami, i za to je podziwiam. W ogóle podziwiam ludzi chwalących się. Mnie często brakuje odwagi, by pokazać nawet przyjaciołom coś, co sam stworzyłem, wymyśliłem, zrobiłem. Jednak nie oznacza to, że nie poddaje się procesowi tworzenia. Wręcz na odwrót, wszystko szufladkuję, a potem po latach śmieje się ze swoich "dzieci". Warto jednak działać dla siebie i dla innych, bo może nas to jedynie uszczęśliwić.

poniedziałek, 21 marca 2011

Bezsensowności ornitologijskie

Dzień minął, a kolejny witam śniadaniem. Mimo późnej godziny, postawiam zachować trzy posiłki dziennie. Minimalnie trzy posiłki. Akurat w tej kwestii jestem konserwatywny. Siedzę i żuję kanapeczkę z szynką, a z powodu zaspania, świat otaczający mnie, nie trafia do mnie tak, jak powinien i jak będzie za godzinę. Minusem czasu jest to, że podczas nic nie robienia płynie zadziwiająco szybko, natomiast gdy poddajemy się jakiemukolwiek wysiłkowi, fizycznemu lub psychicznemu, ciągnie się w nieskończoność. Jakże jesteśmy dziwacznymi istotami.
-Czy którykolwiek człowiek na świecie pamięta co do sekundy swój choćby jeden dzień? Ale tak z zegarkiem w ręku... -rzucam do kolejnej kanapki, która nawet się nie domyśla, że zostanie zjedzona.- Wiesz, teraz cię pogryzę, połknę, przepiję tym kubkiem parującego i na razie okropnie gorącego płynu, a następnie strawie... Co ty na to?
Kanapka jednak milczała, a szynka na niej nawet nie drgnęła.
-Tak myślałem.
I wziąłem pierwszy kęs.
-"Gówno z tego będzie". -zaczęło ironicznie pałętać się to zdanie po moim umyśle.- Ale mam nadzieję, że tylko z tego, bo byłoby to żenujące, gdybym bezsensu stracił kolejny dzień na nic nie robieniu, bądź robieniu bezsensownych rzeczy. -zauważyłem.
Dlaczego marnujemy swój czas i oddajemy się w pełni, woli pożeraczy czasów? Pożeraczy takich jak telewizja, czy komputer. Tak naprawdę nie ma tam nic interesującego. Coś miga, przeskakują jakieś obrazki. Niby układają się w logiczną całość, ale tylko pozornie. Jednak my ludzie, a w szczególności Polacy, jesteśmy tak leniwi, że siedzenie całymi dniami przed tymi kolorowymi pudłami nas satysfakcjonuje, choć nie powinno tak być. Nie wychodzimy do ludzi, bo właśnie zaczyna się nasz ulubiony program, serial, mecz, albo jeszcze coś innego. Zamiast wyjść do ludzi, siedzimy na rozmaitych komunikatorach i udajemy, że z kimś rozmawiamy. Problemem jest nuda, która nas rozleniwia i w efekcie nie chce nam się iść nawet do ubikacji za potrzebą, a co dopiero na spacer do parku. Zamykamy się sami ze sobą i nie chcemy nikogo innego wpuszczać do swoich światów.
-Boże, najgorsze jest to, że jestem jednym z nich. -podpowiada mi lustro w łazience, za każdym razem gdy w nie spoglądam.
Może pora wymyślić bajkę? Bajki prosto i szybko trafiają do ludzi. Zatem opowiem sobie jedną.

Kiedyś był pewien ptaszek, którego jedynym zajęciem było wyrzucanie ziarnka z gniazda na pobliską gałązkę. Kiedy już to zrobił, wychodził po nie, wrzucał je z powrotem i zaczynał zabawę od początku. Pewnego razu mama ptaszka zaproponowała:
-Jesteś synku już na tyle duży, że nauczę cię latać.
-Daj spokój mamo. -odpowiadał ptaszek za każdym razem, gdy słyszał propozycję od matki.- Nie widzisz, że jestem zajęty? Nie przeszkadzaj.
Mijały lata, a ptaszek ciągle robił to samo świetnie się przy tym bawiąc.
-Synku... -zaczęła się martwić mama ptaszka.- Nauczyłeś się już latać?
-Tak, tak mamo. - kłamał ptaszek.
-Dlaczego zatem nie polecisz pobawić się z innymi ptaszkami?
-Oni są głupi mamo. Ciągle latają od rana do nocy i nic im z tego.
-A ty całymi dniami wyrzucasz to ziarno i wrzucasz z powrotem. Gdzie tu sens?
Małego ptaszka bardzo to zdenerwowało, dlatego przestał się odzywać do własnej mamy. Kolejne lata mijały, a ptaszek ciągle robił to samo. Wyrzucał ziarno, szedł po nie i wrzucał z powrotem do gniazdka.Los jednak chciał, że kiedyś ziarnko osunęło się i całkiem spadło z drzewa. Mały ptaszek nie zastanawiając się długo, rzucił się za nim. Lecz jednak gdy zorientował się, że nie umie latać, było za późno.

-Hmmm... Trochę drastyczna ta bajka. -pomyślałem.- Więc opowiem ją troszkę inaczej.

Kiedyś był pewien ptaszek, którego jedynym zajęciem było ciągłe zrzucanie ziarnka z gałęzi .Gdy ziarnko upadało na ziemię, frunął po nie, wlatywał z nim na gałązkę i ponownie zrzucał. Inne ptaszki proponowały mu, by trochę pobawił się z nimi i leciał na łąkę. Ptaszek jednak za każdym razem odmawiał. Po jakimś czasie nikt do niego już nie podlatywał i jakby zrobiło się zimniej. Pewnego dnia, los chciał, że gdy ziarnko było już na ziemi, a ptaszek leciał po nie, podbiegła kura i zjadła ziarnko.Wtedy ptaszek wleciał do gniazdka i usiadłszy zaczął się zastanawiać, co on biedny ma teraz niby robić? Przypomniał sobie, że inne ptaszki proponowały mu przecież zabawę. Jednak gdy miał już wyfrunąć z gniazdka, zauważył, że jest zupełnie cicho i krajobraz też się zmienił. Innych ptaszków już nie było, a lato przerodziło się w zimę.

Ptaszek to człowiek pochłonięty bezsensownymi rzeczami. Zrzucanie i wrzucanie ziarnka to bezsensowne działania, w których ów człowiek się zatraca. W pierwszej bajce, mama jest uosobieniem trzeźwego myślenia. Nauka latania i inne ptaszki, to sensowne działanie i inni ludzie. W pierwszej, jak i drugiej bajce, nim ptaszek się otrząsnął, było za późno.
Rozmowa z innymi ludźmi to doświadczenia. Każdy z nas ma coś ciekawego do powiedzenia, może nas czegoś nauczyć zwykłą opowiastką o sobie. Lecz my zamiast to i uczyć się, wolimy tracić czas na rzeczach, które pochłaniają nasz czas. Wszyscy jesteśmy takimi ptaszkami, obyśmy tylko zdołali otrząsnąć się z tego letargu przed zimą.

***

Post zrealizowany na prośbę pana K. Lisa. :)

PS: Nawet sobie nie zdajecie sprawę jak trudno wymyślić bajkę z morałem.

PS2: Pierwsza bajka ma jeszcze 2 inne morały; kłamstwo ma krótkie nogi i warto czasem słuchać rodziców.

niedziela, 20 marca 2011

Koszmarności i kolory złoto-popołudniowe

Przebudziłem się zlany potem. Wiem, że o czymś śniłem, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć snu. Zagrożenie minęło i niebezpieczeństwo senne uległo racjonalizmowi. Wytłumaczyłem podświadomie swemu mózgowi, że to co się w tym bajecznym świecie działo, nie było realne i w sumie nie ma prawa bytu. Ale co to było? Co widziałem, czułem, słyszałem? Czy było to na tyle straszne, że automatycznie wymazałem to z pamięci, czy po prostu tak nieważne i mało istotne? Pamiętam  jednak kilka swoich snów. Największym problemem jest to, iż są wręcz sadystycznie realne... Sadystycznie, to dobre sformułowanie. Po przypaleniu się świeczką we śnie odczuwam ból. Ból czasem bywa tak dotkliwy, że budzę się przez niego i zranione miejsca przez dwie sekundy jakby naprawdę istniały. Dlaczego tak się dzieje? I dlaczego za każdym razem nie mogę się na tyle skupić, by się domyślić, że śnię?
Wpatruję się w nocne niebo doszukując się czegoś bliżej nieokreślonego w gwiazdach. Łaty chmur zaciemniają niektóre miejsca i wszystko wygląda tak, jakby niebo w tych miejscach było niedokończone, co mogę porównać  z pracą plastyczną jakiegoś dzieciaka z podstawówki. Otwieram okno momentalnie otrzeźwiając  swoje jeszcze trochę senne myśli nieprzeciętnym chłodem, które mnie oblepia już ze wszystkich stron. Nie rozchoruję się, a przynajmniej nie prędko. Mój żołądek płonie ciepłem niemalże rajskiej herbaty z cytryną i rozgrzewającym (do granic możliwości) sokiem malinowym. Światło jest zgaszone. Po omacku odkładam herbatę na biurko. Mimo ciemności widzę, jak jej ciepło walczy z uporczywym chłodem.
Która to godzina? Zresztą nieważne. Po co mi czas, skoro i tak nic istotnego się już nie wydarzy. Przynajmniej w ciągu najbliższych 5 godzin, czyli do rana. To zabawne. Moją głowę nawiedza widmo wspomnień z ubiegłego dnia. Odczuwam niepokój, jednak nie mam powodów. Nie wiem z czym jest związany. Zastanawiam się teraz nad sensem egzystencji i egzystencją w ogóle. Kim naprawdę jestem i dlaczego. Dlaczego jestem człowiekiem, a nie na ten przykład psem, kotem, czy chomikiem? Albo jakimś żyjątkiem jednokomórkowym typu ameba... No i czy gdybym był jakimś sierściuchem, bądź mniej rozwiniętą formą komórkową, czy posiadałbym wolną wolę i zdolność racjonalnego myślenia? Czy też miałbym zdolność przewidywania tego co stanie się jutro, czy byłoby mi wszystko jedno? Czy pies żyje chwilą i o nic się nie martwi, czy tak samo umiera jak człowiek nieszczęśliwy? Z każdym końcem dnia... Zna on w ogóle pojęcie "nuda", bądź odczuwa niemoc w raz z początkiem dnia? Miewa wzloty i upadki, dokonuje wybory, czy automatycznie działa w codziennościach? I najważniejsze, czy zdaje sobie sprawę z faktu umieralności i tęskni za odległymi już dniami? Na pewno pamięta, bo kiedy patrze w oczy jakiegoś starego kundla, gdzie bliżej jest mu do ziemi, niż do spontanicznych biegów po lasach i łąkach, widzę nieprzeciętny i prawie obrzydliwy smutek.
Co by było, gdybym znał odpowiedzi na te pytania? Nic nie zmieniłoby się we mnie, a jedynie zaspokoiłoby to moją chorą ciekawość. Koniec końców znalazłbym inne, bardziej uwikłane w niezrozumiałość pytania...

***

Samolot przecina niebo zostawiając na nim białą szramę. Będąc na spacerze zatrzymuje się oglądając to zjawisko, póki zranienie nie zasklepi się. Przechodnie zapewne myślą, że jestem jakimś dziwakiem, skoro ni z tego, ni z owego nagle staje, zadzieram głowę do góry i stoję tak przez najbliższe 15 minut. Zdumiewa mnie to i jestem pełen podziwu dla ludzkości, że nie mając skrzydeł, potrafi się wznieść ponad przestworza, a nawet wyżej. Nie tyle fizycznie, co czasem nawet duchowo. Podziwiam ludzi z wielką i niełamliwą wiarą w prawa wszelakiej maści. Nauki, rozsądku, czy moralności. 
Staje przede mną dziewczynka w białej sukience. Widzę ja ukradkiem, jednak cały czas wpatruje się bezmyślnie w niebo. Stoi tak dobrą chwilę, po czym ja się poddaje i opuszczam swój wzrok na nią. Nasze spojrzenia spotykają się. Ma bardzo ładne niebieskie oczy. U boków jej głowy sterczą dwa kucyki związane zielonymi gumeczkami z Kaczorem Donaldem. Dziewczynka jest poważna, po czym uśmiecha się marszcząc przy tym i ukazując swój piękny, szczerbaty uśmiech. Odwzajemniam go małym uśmieszkiem.
-Prz pana, która godzina?
Nie myśląc wiele spoglądam na zegarek.
-Dochodzi 12. -wypowiedź kończę kolejnym uśmiechem.
-Dziękuję.
Widzę coś beztroskiego w jej oczach i takiego spokojnego, że na chwilę czuje, że mam tyle samo lat co ona. 5, albo 6.
-Ojej, znów zaczepiasz kolejnego pana? -słychać jakby rozbawiony głos jej matki pchającej wózek z jej bratem.- Trzy minuty temu pytałaś o to samo innego.
Spoglądam na kobietę, a ta promienieje szczęściem. Uśmiecham się do niej. Dziewczynka natomiast zaczyna biec przed siebie śpiewając wesoło. Nagle jakby przypomina sobie o dobrych manierach, zatrzymuje się, odwraca w moją stronę, macha krzycząc przy tym.
-Do widzenia panu!
Jej matka parska śmiechem i mijając mnie zerka jeszcze na mnie. Ja natomiast znów zadzieram głowę do góry, lecz szrama na niebie jest już niewidoczna. Postanawiam zatem ruszyć w dalszą drogę, choć bez określonego celu. Mijam innych ludzi. Nie wydają mi się za sympatyczni. Są jakby zdenerwowani, bez uśmiechu, z grobową miną, gnają gdzieś przed siebie.
Idę tak już dobrą chwilę. Mijam witryny sklepów, manekiny, i kwiaciarnie. Zatrzymuje się przed witryną księgarni, po czym spontanicznym i jakby mimowolnym ruchem otwieram drzwi. Podchodzę do lady i w moje ręce wpadają "Złote myśli", stepy akermańskie dla duszy. Otwieram na jakiejś przypadkowej stronie i zaczynam czytać...

"Z odrzucającym zasady nie należy dyskutować".

Oj tak. W mojej głowie zaczęło aż huczeć od zgadzania się z tym, co napisane. Tyle razy próbowałem przekonać kogoś do czegoś. Ludzie najczęściej nie przyjmują czyiś racji, z tego względu, że tak naprawdę po prostu ich nie słuchają. Nawet podczas konwersacji. Są tak zadufani w sobie, że nawet nie chcą przyjąć do wiadomości faktu odmiennego zdania i za wszelka cenę starają się negować rozmówcę rozmaitymi argumentacjami. Dlaczego my, ludzie, nie słuchamy siebie nawzajem i dlaczego nie wierzymy w to, że mimo tego, że coś dla nas jest złe, dla drugich może okazać się czymś wspaniałym... Czytam jednak dalej.

"Póki żyjesz jest nadzieja".

Ten cytat bardzo pesymistycznie do mnie trafia. Tak bardzo, że aż sam się sobie dziwie. Teraz się za to karcę, ale ukazuje to moją hipokryzję związaną z poprzednim cytatem. Nie "usłyszałem" go! I nie przyjąłem tak, jak powinienem, bo zaraz pojawiły się plotki typu; "Póki żyjesz jest nadzieja, że coś pójdzie nie tak. Że wszystko popsujesz, ale nie tylko w swoim życiu, lecz innych również. Że nigdy nie osiągniesz swego celu..." I wiele, wiele innych tego typu. Dlatego nie zastanawiając się zbytnio, sięgam po kolejny cytat.

"Kochać coś - to pragnąc aby żyło".

W jakim sensie? Zacząłem się zastanawiać, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Myślę tylko o tym, że to bardzo trudne. No i jak to się odnosi do faktu "kochania" śmierci?
Zmieniam stronę wertując zbiór tych myśli leżących w moich dłoniach. Znalazłem zakładkę, rozdział -dokładnie nie wiem jak to nazwać- pod tytułem "Przyjaźń".

"Prawdziwy przyjaciel to ten, który dobrze mówi o mnie za moimi plecami".

Wystraszyłem się tego cytatu, aż mi się ręce spociły. Ciekawe, czy ten cytat odnosi się także do sporu między przyjaciółmi. Jednak po chwili nie mam cienia wątpliwości, że to oczywiste. Przynajmniej z mojej strony. Wiadomo, są sytuacje, gdzie nerwy biorą nad człowiekiem górę i czasem mówi się różne rzeczy do różnych ludzi, aczkolwiek tak naprawdę nasze słowa nie pokrywają się z prawdą. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie posmutniałem i jakby trochę przygasłem. Przed mymi oczyma wyobraźni znów stanęła dziewczynka w białej sukience i jej beztroski uśmiech. I znów magiczny spokój w jej oczach. Także mnie uspokaja. Zastanawiam się nad tym, jak osoby, które uważałem kiedykolwiek za przyjaciół i tych, których uważam aktualnie, przedstawiali i przedstawiają mnie do innych ludzi. Co o mnie mówią i jak. W jakim świetle jestem ukazywany? Po chwili jednak stwierdzam, że na tyle im ufam, że nie powinienem się o to martwić.

"Jest rzeczą naganna stawiać przyjaźń ponad prawdę".

Szukam teraz dla siebie usprawiedliwienia. Szukam, ale nie potrafię odnaleźć. Mimo, że kłamstwo było w słusznej sprawie, zawiodłem któregoś z przyjaciół, ukazując mu mocno podrasowaną (tuningowaną) prawdę.
-Jesteś świnią... -słyszę za sobą.
Odwracam się i nikogo nie widzę. Dopiero teraz orientuje się, że mówie w myślach sam do siebie.
-Okłamałeś przyjaciela!
-Tak, na całe szczęście nie pamiętam kiedy i w jakich okolicznościach.
-To cię nie usprawiedliwia. Kłamstwo, to kłamstwo i nic na to nie poradzisz.
-Racja. Niemożność bycia szczerym z osobą, która tego oczekuje od ciebie najbardziej, kiedy cały świat kłamie w żywe oczy. Nawet określa mnie mianem swego przyjaciela, myśląc, że przedstawiam mu jako jedyna osoba na ziemi, realną i najprawdziwszą prawdę. Czy znaczy to, że nie mam przyjaciół, bo nie zawsze byłem rzetelny i mijałem się z prawdą?
-Nie wiem. Na to pytanie musisz sobie sam odpowiedzieć...
-Hmmm...

"Przyjaciel - człowiek, który ci całkiem bezinteresownie szkodzi".

-Gówno prawda. -szepcze.
Chociaż kiedy pomyślę o niektórych sprzeczkach i sporach...

"Twój przyjaciel to człowiek, który wszystko o tobie wie, a jednak cię lubi".

-Szaleniec! -znów mówię w myślach.- Ja nawet nie akceptuje swych wad, więc po co on miałby to robić. Nie rozumiem zatem. Ani tego, ani przyjaźni.
-Na to wychodzi.
-W sumie mnie to przeraża.
-To chyba zrozumiale.
-Jezu, dziś jestem wyrozumiały nawet sam dla siebie.

"Przyjaciół można mieć w każdym wieku. Pod warunkiem, że się ich nie potrzebuje".

-Kurwa, przecież to nie jest przyjaźń. Jak kogoś nie potrzebuje, to jest mi on obojętny.
Staram się zrozumieć, ale nie odnajduje przesłania. Chyba ten cytat biorę zbyt dosłownie.

"Przyjaciela wypróbuj, ale wypróbowanego kochaj".

Ten cytat wyjątkowo przypada mi do gustu. Jednak co rozumie się przez próbę? Dla każdego pewnie coś innego.
Zamknąłem "Złote myśli", odłożyłem na ich pierwotne miejsce. Otwieram drzwi i wychodzę. Coś dziś dzieje się ze mną niesamowitego, ale nie koniecznie jestem w stanie to określić. Chyba znacznie dłużej się dziś przespaceruje. Mogą przyjść z tego pozytywy, jak i negatywy, jednak pozytywów doszukałem się już dwóch. Zatem szkoda byłoby zmarnować okazję...

piątek, 18 marca 2011

Różowa kurtka

Znów zrobiło się zimno i wszyscy pouciekali do swoich nor. Zadowolony tym faktem wybieram się na spacer i rozsiadam się na ławce (deptaczek nieopodal kościoła). Ludzi nie ma. Zadowolony tym faktem, obserwuje szare i jakże wspaniałe puste ulice. Zdawkowo na horyzoncie przejdzie jakiś przechodzień nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Ciesze się, że jest na tyle daleko, iż nie jestem do końca w stanie rozpoznać jego płci i nie pałęta mi się pod nogami, oraz nie muszę na niego patrzeć z bliska.
Piękna pogoda. Szaro, wręcz jesiennie choć to prawie już wiosna. Nagle widzę z prawej strony coś zmierza deptakiem w moja stronę. Trudno tego nie zauważyć.  Krzykliwa, wściekła i w dodatku różowa kurtka na jakiejś dziewczynce. Jest w towarzystwie drugiej, lecz bardziej stonowanej. Tym razem turkusowej i z elementami szarości. Neguje ten fakt, choć wiem, że zaraz dojdzie do spotkania. Do moich uszu dobiega ostrość języka którejś z dziewczyn. Używa "kurwa" jako wstęp do swej wypowiedzi, a następnie stosuje owy wyraz jako kropkę, przecinek i w końcu zakończenie. Dodatkowo do tego dochodzi fakt drącego się na całą ulicę jakiegoś pseudo popowego utworu puszczanego z telefonu, który rozmówczynie muszą przekrzyczeć, by się ze sobą porozumieć.
-Kurwa! -znów odezwało się moje wewnętrzne "ja" w głowie.- Zaraz tu będą...
Po chwili widzę je już bardzo dokładnie. Na różu kaptura, z każdym krokiem, falują niby pióra. Kiczowate połączenie bez gustu. Obie dziewczynki mają może po 13 lat, góra 14. Monotonność wypowiedzi i używanie pseudo słówko "se", przeplatane między wierszami niby wyrafinowanego "kurwa" (zapewne w ich domniemaniu), przytłacza mnie.
-Co za gówno. -znów mówię do siebie w myślach.
W tej oto chwili przypomina mi się postać metalowca z Krakowa. Mroczny, zły i puszczający jakieś bliżej nieokreślone coś z telefonu, które rozbijało się bezsensu o ściany krakowskich kamienic. Efekt tego zajścia był porażający, bowiem powstawało echo i nie było słychać melodii, a co dopiero wspomniawszy o tekście utworu.
-Dlaczego w dzisiejszych czasach młodzież słucha w ten sposób muzyki? -starałem się ogarnąć dwie sytuacje, jedną z przed kilku tygodni, a drugą mającą miejsce właśnie w tej chwili.- Przecież na dobrą sprawę... nie słychać tego co się słucha, a nawet jeśli, jest to tylko imitacją tego utworu pozbawioną basu i jakiejkolwiek przyjemności. No bo przecież jak z kimś rozmawiam, to nie słucham muzyki i odwrotnie. Nie da się połączyć tych dwóch rzeczy w jedno.
-Prawda. -przyznałem sobie rację.- Społeczeństwo jest zdegenerowane do tego stopnia, że widocznie samo musi sobie przeszkadzać.
-No dobra... Ale mnie osobiście też to przeszkadza i myślę, że innym ludziom przechodzącym obok również.
Stanąłem niemalże twarzą w twarz z pluszowym różem. Dziewczynki nie były o wiele wyższe od poziomu gdzie znajdywały się moje kolana mimo, iż siedziałem. I nie siedziałem w jakiś dziwaczny sposób, np. z nogami nad głową, tylko tak po prostu.
-Kurwa... -wyrwało mi się na głos.
Obie kurtki zatrzymały się centralnie przede mną i dziewczynki niby to z zażenowaniem się na mnie spojrzały (choć pewnie nie wiedzą co oznacza słowo "żenujący"), przerywając swoje "kurwowanie". Ja natomiast wyobraziłem sobie katowanie różowej suki w takt tego czegoś z telefonu... Uśmiechnąłem się przy tym skromnie, aczkolwiek znacznie.
-Weź się odpier... - odpowiedziała różowa maszkara.
-Najpierw ty -przerwałem jej.-  zważ na swój język, bo ktoś może ci go kiedyś odciąć.
Podkreśliłem wszystko uśmiechem.
-O kurwa, ale zajebisty jesteś... 
-Czy ironizujesz? W ogóle znasz takie pojęcie słodka dziewczynko? Wiesz co, lepiej idź bo zatruwasz moją przestrzeń życiową i w sumie nie mam ochoty ciebie oglądać.
-A, spierdalaj...
I różowe kurtki poszły dalej.
-Nie dość, że głupia, to jeszcze tresowana. -znów odezwał się mój mózg.

wtorek, 15 marca 2011

Ogień z odbytu

-Jakże dziwaczni bywają ludzie. -pomyślałem siedząc sobie na krzesełku w sali, której ściany zdawały mi się wyciągać wraz z czasem w nieskończoność.
Tak właśnie wygląda fizyka; długa, monotonna, niekończąca się historia o napięciach i innych takich. Swoją drogą... na co mi wiedzieć z jaką szybkością spadnie kupa muchy na czoło Janka? Czuję się szczęśliwszy nie posiadając tej wiedzy. I tak pewnie zanim bym to zrozumiał, minąłby długi okres czasu, a na pewno dział skończyłby się na dobre...
Moim zamiarem było dziś się spóźnić na tą, pierwszą i jakże ekscytującą lekcję, gdzie w zasadzie śpię. Po wejściu do murów tego koszmarnego budynku spotkałem pewne okoliczności, w które się zawikłałem na tyle skutecznie, by iść na fizykę mocno spóźniony. Co robiłem? Rozmawiałem z owymi okolicznościami. Wszedłem na lekcję po dobrych 30 minutach od rozpoczęcia, a co najzabawniejsze, wpisano mi obecność, choć to nie godzi się z statusem szkolnym.
Dzień mijał spokojnie i szybko do czasu długiej przerwy... Mogę śmiało zauważyć, że nigdy bym nie przypuszczał iż takowe zajście może mieć miejsce. Poszedłem z pierwszoklasistkami na papierosa z ich inicjatywy. Poprosiły mnie o towarzystwo i zaoferowały papierosa. Owszem, zgodziłem się, czemu nie? Zatem, rozmawialiśmy sobie siedząc na trawce. No a potem zauważyliśmy, jak cała trawa z prawej strony budynku szkoły płonie... Jakiś imbecyl podpalił to albo dla zabawy, lub z czystej głupoty kiepem. Postanowiliśmy ulotnić się z miejsca zdarzenia, by nikt nie miał do nas pretensji. Potem była akcja "gaszenie", no a potem dyrekcja zamknęła boczne wejście na amen.
Podsumujmy: szkoła będzie zamknięta na amen przez jakiegoś kretyna. Nie będzie można już więcej wyjść na zewnątrz, by się przewietrzyć. Wspaniale!

poniedziałek, 14 marca 2011

Czepliwość rzepy

-Młodzieży polska, dlaczego się trujesz? -rzuca płaczliwie kobieta zatrzymując się pod mym majestatem.
Mój wzrok na innej kobiecie, całkiem przypadkowo przechodzącej obok, jest na tyle wymowny, że tylko uśmiecha się głupkowato. Nie odzywam się i ignoruje zapytanie wdychając chmurę nikotyny, wraz z tym całym gównem zawartym w papierosach.
-Jesteś potrzebny ludziom... -kontynuuje. 
-Ludzie ssą. -odzywa się mój mózg.
Ja jednak nadal wszystko ignoruje i staram się nie denerwować. Jest to trudne z perspektywy zdenerwowanej osoby, która pali, by się odstresować. Powstał w tym momencie paradoks, "zdenerwować zdenerwowanego", choć nie do końca. Ponieważ można zdenerwować kogoś jeszcze bardziej, ale to nie będzie miało raczej pożądanego efektu.
-Nawet tego nie skomentujesz? -kobieta ciągnie dalej, a na jej dłoniach wiszą ogromne, wyładowane po brzegi torby, z artykułami spożywczymi.
-Jak widać nie. -podsuwa mi mózg.
Jednak gdybym to powiedział, to zaprzeczyłbym samemu sobie, prawda? Odzywając się, moja odpowiedź nie miałaby najmniejszego sensu, ponieważ skomentowałbym całe przedsięwzięcie, jakim jest zapytanie.
-Niewychowana młodzież.
-Czepliwe i wścibskie ludziska... -to też nie uszło z mych warg.
Nie rozumiem czemu ludzie się czepiają tego, że stoję i palę. A jeszcze te pseudo patriotyczne uwagi na temat mego trucia się... Jak nie papierosami, to spalinami samochodowymi, więc na jedno wychodzi. A, że nie miałem ochoty się odezwać...
Eeeee... no dobra. Może byłem głucho-niemy? O, świetne. Przyjmijmy to na niepodważalny argument...

***
-Nie siadaj, nie ma miejsca.
-Ale ja jestem Jezusem. -odparłem zdumiony.- Nie ma krzesła dla Jezusa?
-Nie...
-No to usiądę na krzyżu.
-postanowiłem szukając kolejnego, wolnego krzesła.