sobota, 30 kwietnia 2011

Magia wspaniałości

-Nie zrozumiesz sedna, nie połapiesz się o co chodzi. Ani dziś, ani w jutrze, a nawet w wieczności.
Popijam soczek kosztując ciasteczka losu, które prowadzą mnie gdzieś, gdzie chyba wcale nie chce zmierzać. Znów ścieżki na mej drodze się rozstępują, a obie są kuszące i obie pokarzą mi odmienne krajobrazy. Nie, nie będę się mógł wrócić. Muszę dokonać wyboru już teraz. Gdy wdreptam już na jakąś drogę, będę musiał nią podążać do końca, może nawet skończenia świata.
-Kurwa! -odzywa się głowa.- No to teraz którędy? -przystaje i siadam na głazie.
Zimny, nieczuły, obcy. I kamień pode mną, i ja w swoim ciele. By dobrze wybrać, najpierw muszę pojąć samego siebie...
-O chuj mi chodzi? Po co to całe gówno? -standardowe pytanie.- Czy nie było tak, że często spinałem się na imbecyli wszelakiej maści, a potem dochodziłem do tego samego, magicznego stwierdzenia; "i po co kretynie ci to było"? Narodziłem się Pompejuszem i oto skutki przykrycia mej duszy i myśli pięciocentymetrowym kurzem. Może tu zdechnę (nie wiedząc którędy zmierzać, przez me chore niezdecydowanie), a kolejni kretyni mijając to miejsce w swej podróży, będą się przyglądać memu pylastemu ciału z zachwytem. Niby to zdziwieni, jakie to natura potrafi płatać figle. Może część z nich zacznie mi zazdrościć? "Cóż za piękno..." - stwierdzą.
I oto mała, niczym duch, wyskoczyła na przeciw mnie z trawy żabka.
-Pompejuszu, stań na wysokości zadania, zostań optymistą połknij księżyc. Pamiętaj jednak, że na wpół pochłaniasz nieznajome. -rzekła, a potem dodała.- Tak, wiem, że to przykre, ale nic na to nie poradzisz, że widać tylko jedną stronę tego fałszywie romantycznego, elipsowatego ciastka na  niebie.
-Gdy przychodzi dzień, gwiazdy zapadają się w wodzie i toną głucho w wodzie plotąc warkocze przeznaczenia. Czy zatem moja droga nie jest odgórnie przeznaczona? Czy nie jest zapisane, że podążę konkretną ze ścieżek? -zauważyłem rozważając jedną z wcześniejszych rozmów, która miała już miejsce w moim życiu. 
-Wybierasz, przez cale życie wybierasz. Wiesz czego chciałbyś.
-Kim jestem? Panem sytuacji, czy pionkiem na Boskiej szachownicy?
-Rozlewaj czerwień farby. Z palety wprost na objęcia płócien. To prawda, sen i los w nim zamglony, lecz namaluj to, co otoczyłoby cię. Znajdziesz się w stanie upojenia i zostaniesz w tym upojeniu.
-Tak, chyba w upojeniu moralnym... Lecz co to znaczy chadzać pijanym ze szczęścia? Czy zatem ot wiecznie szczęśliwy człowiek, jest wiecznie pijany? Zatacza się, jest mu obce racjonalne pojmowanie spraw różnych wag?
-Hmmm... -odpowiedziała żabka.
-Otóż pesymizm moja droga, w śmierci skąpany, jest spojrzeniem trzeźwym i zdystansowanym do sukcesu. A i porażka mniej słona, bez zbędnej goryczy, załamania, głupoty. Nie prosta ta droga i ma wyboistości ogromne. Noce ciemniejsze, samotniejsze i magiczne! Człowiek bez obcej duszy przy swojej, trzeźwiej patrzy na świat i zagłębia odległe prawdy.. Prawdy, które myślą nie osiągnąłby ani w życiu, ani po życiu, tak, jak rozumuje je się w śmierci. Koniec dnia upodlenia duszy!
-Ale po co pesymizm gdy robisz to co kochasz?
-Można przecież nabić sobie guza przy czynieniu dobra dla siebie, innych, czy ogółu. A guza trzeba przyłożyć czymś zimnym, by nie był tak widoczny. Na przykład zimnym mięsem, dajmy na to słoniną.
-Ale czy nie jest strasznym przeświadczeniem dla małego dziecka, gdy wyobraża sobie, że słonina jest "zrobiona" z małego słonika? Gdy robisz to co kochasz, przecież stajesz się dzieckiem i patrzysz na to jak dziecko. -zreflektowała żabka.
Nie wiedząc co odpowiedzieć przeszedłem dalej...
-Swoją drogą jeść tą słoninę jest dziwne. Masz ją na brwi i dotyka twych włosów. Fuj!
-Ekhm... Przepraszam, ale sądzę, że słonina zapewne była w woreczku...

***

Dzwonił do mnie Bóg i rozmawiał ze mną. To zdanie w oczach legionów mogłoby zdawać się herezją. Nie wiedzą jednak oni co mam dokładnie na myśli. Zdawało mi się, że jestem bliski nicości. Białe ściany odbijając się echem w mózgowiu przyjęły mnie już do swej konstrukcji.
"Upstrzyjmy ściany scenami z wszelakich koszmarów i wylejmy niechęć do samego siebie." - nic bardziej mylnego.
Głowa przyćmiona, zniszczona, rozbita... zgłupiała. I jeszcze kilka dni wcześniej. Zadzwonił bowiem Bóg i powiedział, bym coś zrobił, coś co będzie na moje siły. Rozsiałem zatem po ulicach nietrawione przez czarno-skrzydlate ptactwo dobro. Rozpaliłem słońce. I mimo kilku kropel na dworze, które spowodowane były pogodą, ogrzewałem się. W towarzystwie bardzo bliskich znajomych i tych dalszych, a nawet tych, którzy zdawałoby się, że o mnie już nie pamiętają, spędziłem mistyczny wieczór. Razem rozpaliliśmy wszystkie nasze światła, wspólnymi silami. I nawet późnym wieczorem zajaśniało słońce.

PS: Za wszystko bardzo wszystkim dziękuję. A w szczególności trzem wspaniałym osobom.

środa, 20 kwietnia 2011

Ludzkość

Mój mózg. Wysiadł na przystanku i postanowił odpocząć w podróży, czekając na ten sam numer autobusu, z którego wysiadł. Po prostu się zmęczył. Zlepek tygodniowych pozytywnych wrażeń stał się zbyt ciężki, wręcz przytłaczający. I nuda stała się przeszłością. A w niektórych aspektach przeszłość stała się teraźniejszością i bynajmniej nie chodzi mi tu o moją własną osobę. Przeszłość dopada każdego z nas. Widzi się błędy? Swoje egoistyczne, niepohamowane myśli pędzone w naszych głowach przez codzienności, alkohole, popsucie. Czas jednak na rehabilitację! Czas zregenerować martwe komórki, które zaczynają w nas pulsować i powoli działać. Tracąc bliskie osoby, sytuacje, ważne dla naszego krwio-obiegowego zegara, zwanego potocznie sercem, widzimy ważność, nadającą sens naszej egzystencji. Czas zbawienia, odkupienia, naprawienia popsutego mechanizmu.

***
Czasem trzeba powiedzieć to, co leży człowiekowi na sercu, bo serce tylko jedno, a szkoda byłoby, gdyby nagle niepomyślnie eksplodowało. Zrobić to, by poczuć się lepiej. Właśnie i przede wszystkim wtedy, gdy kłębią nam się myśli w ciasnych umysłach. Bez bojaźni, zastanowień. Boże, jestem przecież tylko robaczkiem, który może być zgnieciony przez drugiego, większego i zdawałoby się obrzydliwszego robala. Zeżre on mnie swymi olbrzymimi szczypcami, rozłupie chitynowy pancerzyk i nic ze mnie nie pozostanie, gdy wessie białko z mego wnętrza. Najlepszym słuchaczem jest druga, bliska osoba. Jej obiektywność może zabić problemy, a nic nie znaczące słowa, gdy wdaje się, że jej pomoc jest znikoma, jest wręcz proporcjonalnie odwrotna. Ponieważ czasami to, że nas wysłucha i przyjmie nasze płacze w rękaw, może okazać się zbawienne. Jest niemalże heroicznym bohaterem u progu naszych źrenic.

***

Co mnie rozlało na przedpokój? Świadomość człowieka, który zaledwie w sierpniu skończy cztery lata. Wydawać się to może nie możliwe, ale rozmawia. Ma w sobie już powagę i dzieli z tobą swe poglądy o śmierci. Choć może nie zdaje sobie jeszcze świadomie sprawy z faktu śmiertelności. No bo jak powiedzieć dziecku, że jest "zła śmierć". A i to może się udać. Za sprawą bajki, animowanego wymysłu czyjegoś czystego przejawu inteligencji. Mój siostrzeniec, pokazał mi to. Bajka "Kiwi!", w której zwierzątko traci życie dla ważnej sprawy. Może wydawać się to głupie, ale realizuje swe najważniejsze marzenie. Łzy wylane podczas jego realizowania, to łzy szczęścia, czy świadomość nadchodzącego końca? Dowolność interpretacji wręcz wskazana.

***

Spróbuj mnie. Rzeczy nieznanej, a jakże ludzkiej, bo przez człowieka stworzonej. Spróbuj mnie, by poznać, czy jestem dla ciebie złym wymysłem ludzkiej egzystencji, czy dobrym. Spróbuj mnie dla swojej własnej satysfakcji. Masz przecież tylko jedno życie, masz przecież tylko jedną szansę. Ale wybieraj także mądrze. Wszystkiego i tak nie spróbujesz!

środa, 13 kwietnia 2011

Obowiązek

Ukradłem kawałek nieba i stworzyłem własne. Nie patrząc na niegodziwości dni, stwierdziłem, że dziś będzie inaczej. I było, może dlatego, że nie miałem czasu się zatrzymać, odetchnąć świeżością powietrza. Brak czasu. Zajęcia pochłonęły wszystko, do póty, do póki nie stanąłem i zatrzymałem bieg kuli ziemskiej na kilka godzin. Teraz jest mi trudno znów poruszyć w obieg to wszystko i mam pewność, że nie zdołam nic już dzisiaj zrobić. Rozleniwił mnie ten mały fragment kilkugodzinnej, bez obowiązkowej wolności. Mimo, że powinienem jeszcze dziś podziałać. Mimo, że czuje niepokój i znam konsekwencje, które mogą mieć potem opłakane skutki. Doszukuje się, co jest wręcz niepodobnie do mnie, światełka w mrocznym i długim tunelu. I widzę diodę. Przemawia ona do mnie. Mówi, żebym wszystko zostawił biegom wydarzeń, że jakoś to będzie.
-Zostaw wszystko, jakoś to będzie. Świat wpadnie po jakimś czasie w rytmiczny obieg. Znowu. A ty skoro zatrzymałeś się już i jest ci w tym niebiańsko, po co masz to psuć?
-Gdyż strach jest silniejszy...
-Nie masz chęci, nawet materiałów, by stworzyć "coś". A z niczego nic nie zrobisz.
-Bóg potrafił! -wyrzucam ze złością.
-Tak, racja. Ale Jemu nie było dobrze, dlatego zaczął działać.
-Ale mnie też do końca nie jest. Jakbym nie czuł się sobą.
-Wiesz co? -uśmiechnęła się do mnie czerwona dioda.- Pierdolisz! Moja rada? JEBAĆ TO!
A ja się skusiłem...

***

-Mamusiu, co to jest chaos?
-Chaos, jest wtedy, gdy w twoim pokoiku wszędzie na podłodze leżą zabawki i nie da się przejść nie potykając się o nie.
-To dlaczego Bóg zrobił coś z chaosu?
-Ponieważ chaos także jest poukładany. Dla mnie te zabawki są porozrzucane, a według ciebie są uszeregowane w jakiś konkretny i logiczny sposób, który obowiązuje podczas zabawy...

wtorek, 12 kwietnia 2011

Lekki dzień

Zawarłem pakt z diabłem, bo samym sobą. Zawarłem go czytając jakiś nieciekawy artykuł, lub nudny rozdział w książce. Teraz nie pamiętam dokładnie kiedy... Nie pamiętam też dokładnie jak. To była myśl, jedna chwila. I teraz do mych uszu docierają słowa; "Pomyśl dziesięć razy, zanim coś powiesz, lub napiszesz". I staram się myśleć. Nawet teraz zastanawiam się, jak to wszystko ubrać w słowa, by przypadkiem kogoś nie urazić.

***

Po każdym rannym przebudzeniu i po porannej toalecie, ubieram swe ciało. A następnie przez cały dzień staram się ubrać swoje słowa w czyny. Czasem mi się to nie udaje, brak mi siły na jakiekolwiek działania. Nieraz bywa tak, że wybieram "mniejsze popołudniowe zło". Ściskam z całej siły zęby, by czegoś nie zrobić, nie powiedzieć, nie uczynić gestu. Lecz nie zawsze jestem konsekwentny. Naturalnie, z tego powodu mam potem do siebie pretensje, ale nie oszukujmy się. Nikt nie jest doskonały.
Gdy myślę o swoich doświadczeniach życiowych, jestem zadowolony, w miarę. Żałuję kilku wybryków, ale nie mam już na to wpływu. Z niektórymi rzeczami nie da się walczyć, nawet na siłę, a co się stało, to się nie odstanie. Jednak gdybym miał taką możliwość i świadomość biegu wydarzeń, konsekwencji, postarałbym się wiele zmienić.
Żałuje czasem, że znam w pełni tych, których chciałbym znać w połowie, a tych których znam w połowie, nie znam w całości. Zupełnie zmienia się nasz światopogląd, gdy znamy kogoś bardziej. Przynajmniej w moim przypadku. Inaczej patrzę na tą osobę, niż wtedy, gdy była tylko znajomym na "cześć" i w sumie nic nie znaczące pogawędki na ulicy. Bez jakichkolwiek zażyłości, ze spokojną obojętnością, żyła sobie obok, a ja nie wtrącałem się w jej życie i nie odgrywałem żadnej ważniejszej roli w jej trudach z codziennością. Znając też drugą osobę, pozwalamy sobie na nieco więcej w stosunku do niej, jesteśmy śmielsi i czasami głupi. Robimy rzeczy, w których nawet nie przychodzi nam do głowy, że można kogoś urazić. Chyba, że po fakcie.
Powróciłem zatem do korzeni dzieciństwa, gdzie wszystko było mi obojętne, a przyjacielem nazywał się każdy ten, kto był moim towarzyszem zabaw. Powróciłem do tych korzeń, gdzie nie było ważniejszych spraw, kłopotów, bądź zmartwień, a rozczarowania wiązały się jedynie z faktem braku funduszy na lizaka. Powróciłem tam za sprawą muzyki, którą znam z dzieciństwa. Zawładnęła mną, a w głowie wyświetliła film wspomnień i pokaz slajdów z różnorakich sytuacji, które są dla nas magiczne, gdy jest się dzieckiem. To dziwne, ale nie pamiętam wielu zabaw z podwórkowymi kolegami. A jeżeli już, mogę je wymienić na palcach jednej ręki. Poranne budowania szałasu w pobliskim lasku, popołudniowe bieganie po krzakach, gdzie część była policjantami, a część uciekinierami i wieczorne zabawy w chowanego. 
Bardziej pamiętam sytuacje, gdzie byłem sam, gdzie moim jedynym towarzyszem, była moja własna, nieokiełznana fantazja. No i ta muzyka, która jest przyczyną tego nagłego powrotu do odległych, gdzieś do niedawna głęboko zakopanych wspomnień w mej podświadomości.

***
Dziękuję za wspomnienia muzyce słuchanej przez moją siostrę;

Lady Pank - Mała Wojna
Lady Pank - Zabić Strach
Lady Pank - Czarownik
Lady Pank - Chmurka

wtorek, 5 kwietnia 2011

0404

Mógłbym zacząć tak:
"-Wyszedłem na spacer do centrum i wróciłem mokry."
Jednak ktoś mógłby pomyśleć, że mam z tego powodu pretensje, gdy w rzeczywistości jest zupełnie na odwrót. Zatem po krótkim namyśle postanawiam zacząć nieco inaczej.
"-Zmokłem z premedytacją".
Choć dziwnie to brzmi, a dla niektórych wręcz absurdalnie, jest to fakt, z którego niezmiernie się cieszę.
Siedząc i czytając książkę P. Coelho o mistycznym tytule "Walkirie", zauważyłem, że słońce "umarło" za grobowymi chmurami. Wzmógł się wiatr i w tym oto momencie, coś wewnątrz mnie, podpowiedziało mi, bym wybrał się na krótki spacer do lasu. I tak też zrobiłem. Wziąwszy psa minąłem alejkę mchów i zdawałoby się, ponadczasowych sosen. Wróciwszy po 10 minutach, stwierdzam, że spacer ten nie usatysfakcjonował mnie w pełni. Długo nie myśląc, odprowadzam kundla do domu, a sam idę przed siebie, jednak tym razem w przeciwnym kierunku, zmierzając w stronę centrum. Nie doszedłem zbyt daleko, gdy pierwsza kropla dotknęła ziemi. Prawdę powiedziawszy, przeszedłem zaledwie 500, no może 600 metrów.
-Obym nie musiał przerywać spaceru przez deszcz!
-Daj spokój. -uspokajam sam siebie.- Co w nim takiego strasznego?
-Racja. Przecież to tylko deszcz.
-Obiecaj to mi... czyli sobie.
-Dobrze, ale co?
-Jeżeli przydarzy się ku temu okazja, zmokniesz.
-Nawet do ostatniej suchej nitki? Dlaczego nie.
Odtwarzacz mp4 przesyła ciężarne brzmienie po przez słuchawki do mych uszu. Pogoda robi się coraz bardziej adekwatna do depressive black metalu, który rozbrzmiewa już na dobre w mej głowie. Zaczyna kropić. Widzę, jak ludzie miotają się i przyspieszają kroku, aby jak najszybciej trafić do swych celów podróży. Zapewne nie chcą zmoknąć. Po 10 minutach jest mały, przyjemny i co najważniejsze, ciepły deszczyk, który sprawia, iż kąciki mych ust idą do góry. Deszczyk wywołuje u mnie coś na wzór euforii, choć nie do końca. Mimo tego, że mam kaptur, nie zamierzam go zakładać. Jak wcześniej postanowiłem - czas zmoknąć!
Zaczynam sobie myśleć...
Podczas rozszerzania swej wiedzy o epokach, zarówno dla swej własnej satysfakcji, oraz przymusowej powtórki, którą musiałem zgotować swemu zbyt ciasnemu mózgowi, wpadłem na coś oczywistego, z czego nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Zazwyczaj wiedzę szkolną, którą przymusowo musimy zdobywać, puszczamy w niepamięć, gdyż podświadomie ją wypieramy. Dzieje się tak, gdyż wmawiamy sobie, że uczymy się czegoś niepotrzebnego. Rozwijamy się, gdyż musimy. Osobiście uważam, że szkoła uczy około 80% rzeczy niepotrzebnych nam do życia i szczęścia, ponieważ nie widzę ich zastosowania w życiu codziennym. Każdy przedmiot szkolny zawiera aspekty, które są nudne i wręcz beznadziejnie bezużyteczne, a rzeczy, które faktycznie mogłyby się przydać i które faktycznie nas interesują, zaledwie są tylko wspomniane. Ucząc się jednak epok, spojrzałem na to z perspektywy współczesności. A uściślając temat, spojrzałem na epoki w innym świetle, znajdując ich odzwierciedlenie w subkulturach młodzieżowych, z którymi można spotkać się w codzienności na ulicach, w szkole, czy rozległym "gdziekolwiek".  Jednak nie odnosi się to jedynie do subkultur. Śmiem twierdzić, że każdy człowiek żyjący na ziemi swoim zachowaniem, sposobem bycia, bądź własną filozofią, odzwierciedla jakąś z danych epok.
-Każde życie to epopeja?
-Dla jednostki przeżywającej ją, na pewno.
Subkultura, to bunt ludzi do jakichś aspektów dzielących się kolejno na politykę, wiarę, moralność, czy dostrzeganie rzeczywistości, oraz jeszcze wielu, wielu innych rzeczy. Niczym epoka romantyczna, buntująca się przeciw klasycznemu odbieraniu świata. Zatem uznałem, że subkultura emo to nic innego, jak "okres burzy i naporu". Swoistego rodzaju rewolucja muzyczna (chociaż wiadomo, że nie tylko muzyka jest czynnikiem, który przydziela do danej subkultury). By jednak zrozumieć to, co mam na myśli, muszę podać definicję owego "okresu burzy i naporu"*.

*Obin - przeciwstawienie się oświeceniowemu racjonalizmowi, głoszenie wyższości uczuć i wyobraźni nad rozumem, oraz wyższość twórczości swobodnej.

Do subkultury emo, dochodzi jeszcze fakt "Werteryzmu" -przeżywanie swego życia w myślach-, oraz ból egzystencjalny.
Muzyka metalowa też ma coś z romantyzmu. Mistycyzm zawarty w tekstach. Okultyzm, gotycyzm, a czasem osjanizm, lub faustyzm. Większość zespołów metalowych opiera się na gnozie.
Jestem już cały mokry. Na jednej z ulic o wdzięcznej nazwie Króla Kazimierza Wielkiego, postanawiam przejść na drugą stronę ulicy, korzystając w tym celu z przejścia dla pieszych i mimo wszystko wracać już w stronę domu, lecz inną, zdecydowanie dłuższą drogą. Mijam ludzi kryjących się na przystankach przed deszczem. Rozbawiony tym faktem, zadowolony pogodą i mymi myślami filozoficznymi, uśmiecham się sam do siebie. Ludzie natomiast patrzą na mnie jak na wariata. Mijam kolejno trzy przystanki w linii prostej za każdym razem uśmiechając się, a potem zmierzam przez most nad przejazdem kolejowym, nie przeszkadzając sobie w rozważaniu mych teorii.
Nawet w zespołach hip-hopowych, czy rapowych, możemy doszukać się wartości (a w zasadzie ich braku) modernistycznych. Są też teksty o miłości, lub takie, które kręcą się w okół nihilizmu.
Na hip-hopie zakończyłem swe rozważania. Do domu jednak jeszcze daleko i coraz mocniej pada. Najzabawniejsze jest to, że mi to nie przeszkadza. Ba, powiem więcej! Promienieje z tego powodu, takiej a nie innej pogody. Myślę o czymś przyjemnym i w zasadzie bliżej mi nie określonym, bo przez mą głowę przepływa tysiąc różnorodnych myśli, wspomnień i bzdur. Niemalże koło domu, spotykam znajomą.
-Cześć. -rzuciła pierwsza.
-Cześć, niesamowita pogoda. -przymierzam się do zatrzymania.
-Nie zatrzymuj się nawet, bo ja lecę. Jestem calusieńka mokra.
-No cóż, w takim razie cześć.
Po chwili jednak odwracam się i mówię.
-Piękna pogoda na spacer!
-A daj mi spokój... -odkrzykuje w pośpiechu.
Do mych nozdrzy dociera niemalże niebiański zapach mokrego asfaltu. Ten, który tak bardzo kocham.

sobota, 2 kwietnia 2011

Leśni nieprzyjaciele

Słońce płonie wysoko na niebie, praży twarze spacerowiczów. Błąkają się oni niby to radośni, a niby w zadumie, odnawiając szlaki leśne, które zdawały się być zapomniane zimą. Drzewa, mimo, że ogołocone, promienieją w blaskach złocistych promieni. A mech przy krzakach jagód, o których owocach gdzieś przepełzają jedynie wspomnienia, czuje się być zmęczony towarzystwem śmieci po piwach i zużytych prezerwatywach. Ot co, sielankowy krajobraz lasu, w jakże ponurym XXI wieku.
Nie rozumiem i chyba nie chce zrozumieć piękna zaśmieconego lasu. Nie widzę w tym sztuki, oraz nie zachwycam się papierkami rozrzuconymi tu i ówdzie. Nie umiem zatrzymać się w zadumie i spojrzeć oczyma duszy na te cudowne odpadki, oraz zastanowić się nad ich sensem i jakże wspaniałą prostotą (może dlatego, że to śmieci). Wręcz zamiast prostoty, dostrzegam prostactwo. Prostactwo ludzkie.
-Dlaczego i po co zaśmiecać lasy? -zadaje sobie to pytanie, kiedy widzę zawieszone plastykowe kubeczki od napoi na gałęziach drzew.
Jednak ich miejsce w lesie jeszcze jakoś mogę sobie wytłumaczyć.
-Ktoś robił grilla, ognisko i niby to dla zabawy, a niby dla żartu, powiesił kubeczki. -tłumacze sobie.
Zaczynam wątpić, gdy po 200 metrach widzę w taki sam sposób zawieszoną metalową misę, w której zazwyczaj na wszelakich imprezach podaje się czipsy.
-Ktoś jadł czipsy w lesie? -kłopocze się.- No tak, pełna kulturka. Nie mógł bezpośrednio z opakowania, tylko specjalnie w tym celu brał ze sobą misę. Brawo dla inteligenta! -a w rzeczywistości myślę KRETYN(!), jednak tą informację pozostawiam dla własnej podświadomości.
Dziwne, inni ludzie jeszcze nie zadzwonili po panów w białych kitlach z kaftanami bezpieczeństwa w dłoniach, mimo, że mówię sam do siebie. Jedynie dziwnie na mnie patrzą i nie podejmując żadnych działań, tylko przyspieszają kroku.
Widok misy nie jest dla mnie tak niezrozumiały i dziwny, a  przynajmniej w momencie, gdy odnajduje na wpół zatopione poduszki w czymś, co powinno być rzeczką, a w rzeczywistości imituje ścieki. A jeszcze dalej w tym dosłownym, jak i przenośnym syfie, znajduje się suszarka na bieliznę i ogólnie pranie.
-No cóż, może ktoś się przeprowadza do lasu. -znajduje wspólne odniesienie do tych wszystkich rzeczy.- Ale musi chyba poznosić te wszelkie dziwactwa do jednego punku, bo nie będzie po nie codziennie biegał rano, by z nich skorzystać. Chociaż, to jego sprawa!
Lżejsze odpadki, wyrzucane do rzeczki płyną z jej nurtem, do chwili gdy nie natrafią na większe, lub sterty. Wtedy zatrzymują się. No, a po miesiącu ze stert, robi się hałda.
Co zatem cieszy mnie w zbyt wielkich lasach? Choć nie ma lasów zbyt wielkich i zbyt małych, dla ludzi są, gdyż są zbyt ludzcy. W gęstych lasach nie ma zbyt wielu śmieci i co za tym idzie nie ma tam też zbyt wielu ludzi. Po prostu nie chcą się przemęczać nawet spacerem i dochodzą do wniosku, że dalekie zapuszczanie się w dzicz jest na tyle pracochłonne, że niebezpieczne. Ewentualnie wszystkie śmieci zdążyli już wyrzucić przed wejściem do wielkiego lasu, powiedzmy na jego obrzeżach. Zatem ciężko wyrzucić coś, co zostało wyrzucone, prawda?
Czas na mą regułkę ludzkości; ludzie to jedyny gatunek zwierząt w pełni zasługujący na śmierć. Zasługują na śmierć w pełnym wymiarze. I nie tylko za śmiecenie, ale za to, że są ludźmi. Zarazem tylko i aż.