niedziela, 20 marca 2011

Koszmarności i kolory złoto-popołudniowe

Przebudziłem się zlany potem. Wiem, że o czymś śniłem, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć snu. Zagrożenie minęło i niebezpieczeństwo senne uległo racjonalizmowi. Wytłumaczyłem podświadomie swemu mózgowi, że to co się w tym bajecznym świecie działo, nie było realne i w sumie nie ma prawa bytu. Ale co to było? Co widziałem, czułem, słyszałem? Czy było to na tyle straszne, że automatycznie wymazałem to z pamięci, czy po prostu tak nieważne i mało istotne? Pamiętam  jednak kilka swoich snów. Największym problemem jest to, iż są wręcz sadystycznie realne... Sadystycznie, to dobre sformułowanie. Po przypaleniu się świeczką we śnie odczuwam ból. Ból czasem bywa tak dotkliwy, że budzę się przez niego i zranione miejsca przez dwie sekundy jakby naprawdę istniały. Dlaczego tak się dzieje? I dlaczego za każdym razem nie mogę się na tyle skupić, by się domyślić, że śnię?
Wpatruję się w nocne niebo doszukując się czegoś bliżej nieokreślonego w gwiazdach. Łaty chmur zaciemniają niektóre miejsca i wszystko wygląda tak, jakby niebo w tych miejscach było niedokończone, co mogę porównać  z pracą plastyczną jakiegoś dzieciaka z podstawówki. Otwieram okno momentalnie otrzeźwiając  swoje jeszcze trochę senne myśli nieprzeciętnym chłodem, które mnie oblepia już ze wszystkich stron. Nie rozchoruję się, a przynajmniej nie prędko. Mój żołądek płonie ciepłem niemalże rajskiej herbaty z cytryną i rozgrzewającym (do granic możliwości) sokiem malinowym. Światło jest zgaszone. Po omacku odkładam herbatę na biurko. Mimo ciemności widzę, jak jej ciepło walczy z uporczywym chłodem.
Która to godzina? Zresztą nieważne. Po co mi czas, skoro i tak nic istotnego się już nie wydarzy. Przynajmniej w ciągu najbliższych 5 godzin, czyli do rana. To zabawne. Moją głowę nawiedza widmo wspomnień z ubiegłego dnia. Odczuwam niepokój, jednak nie mam powodów. Nie wiem z czym jest związany. Zastanawiam się teraz nad sensem egzystencji i egzystencją w ogóle. Kim naprawdę jestem i dlaczego. Dlaczego jestem człowiekiem, a nie na ten przykład psem, kotem, czy chomikiem? Albo jakimś żyjątkiem jednokomórkowym typu ameba... No i czy gdybym był jakimś sierściuchem, bądź mniej rozwiniętą formą komórkową, czy posiadałbym wolną wolę i zdolność racjonalnego myślenia? Czy też miałbym zdolność przewidywania tego co stanie się jutro, czy byłoby mi wszystko jedno? Czy pies żyje chwilą i o nic się nie martwi, czy tak samo umiera jak człowiek nieszczęśliwy? Z każdym końcem dnia... Zna on w ogóle pojęcie "nuda", bądź odczuwa niemoc w raz z początkiem dnia? Miewa wzloty i upadki, dokonuje wybory, czy automatycznie działa w codziennościach? I najważniejsze, czy zdaje sobie sprawę z faktu umieralności i tęskni za odległymi już dniami? Na pewno pamięta, bo kiedy patrze w oczy jakiegoś starego kundla, gdzie bliżej jest mu do ziemi, niż do spontanicznych biegów po lasach i łąkach, widzę nieprzeciętny i prawie obrzydliwy smutek.
Co by było, gdybym znał odpowiedzi na te pytania? Nic nie zmieniłoby się we mnie, a jedynie zaspokoiłoby to moją chorą ciekawość. Koniec końców znalazłbym inne, bardziej uwikłane w niezrozumiałość pytania...

***

Samolot przecina niebo zostawiając na nim białą szramę. Będąc na spacerze zatrzymuje się oglądając to zjawisko, póki zranienie nie zasklepi się. Przechodnie zapewne myślą, że jestem jakimś dziwakiem, skoro ni z tego, ni z owego nagle staje, zadzieram głowę do góry i stoję tak przez najbliższe 15 minut. Zdumiewa mnie to i jestem pełen podziwu dla ludzkości, że nie mając skrzydeł, potrafi się wznieść ponad przestworza, a nawet wyżej. Nie tyle fizycznie, co czasem nawet duchowo. Podziwiam ludzi z wielką i niełamliwą wiarą w prawa wszelakiej maści. Nauki, rozsądku, czy moralności. 
Staje przede mną dziewczynka w białej sukience. Widzę ja ukradkiem, jednak cały czas wpatruje się bezmyślnie w niebo. Stoi tak dobrą chwilę, po czym ja się poddaje i opuszczam swój wzrok na nią. Nasze spojrzenia spotykają się. Ma bardzo ładne niebieskie oczy. U boków jej głowy sterczą dwa kucyki związane zielonymi gumeczkami z Kaczorem Donaldem. Dziewczynka jest poważna, po czym uśmiecha się marszcząc przy tym i ukazując swój piękny, szczerbaty uśmiech. Odwzajemniam go małym uśmieszkiem.
-Prz pana, która godzina?
Nie myśląc wiele spoglądam na zegarek.
-Dochodzi 12. -wypowiedź kończę kolejnym uśmiechem.
-Dziękuję.
Widzę coś beztroskiego w jej oczach i takiego spokojnego, że na chwilę czuje, że mam tyle samo lat co ona. 5, albo 6.
-Ojej, znów zaczepiasz kolejnego pana? -słychać jakby rozbawiony głos jej matki pchającej wózek z jej bratem.- Trzy minuty temu pytałaś o to samo innego.
Spoglądam na kobietę, a ta promienieje szczęściem. Uśmiecham się do niej. Dziewczynka natomiast zaczyna biec przed siebie śpiewając wesoło. Nagle jakby przypomina sobie o dobrych manierach, zatrzymuje się, odwraca w moją stronę, macha krzycząc przy tym.
-Do widzenia panu!
Jej matka parska śmiechem i mijając mnie zerka jeszcze na mnie. Ja natomiast znów zadzieram głowę do góry, lecz szrama na niebie jest już niewidoczna. Postanawiam zatem ruszyć w dalszą drogę, choć bez określonego celu. Mijam innych ludzi. Nie wydają mi się za sympatyczni. Są jakby zdenerwowani, bez uśmiechu, z grobową miną, gnają gdzieś przed siebie.
Idę tak już dobrą chwilę. Mijam witryny sklepów, manekiny, i kwiaciarnie. Zatrzymuje się przed witryną księgarni, po czym spontanicznym i jakby mimowolnym ruchem otwieram drzwi. Podchodzę do lady i w moje ręce wpadają "Złote myśli", stepy akermańskie dla duszy. Otwieram na jakiejś przypadkowej stronie i zaczynam czytać...

"Z odrzucającym zasady nie należy dyskutować".

Oj tak. W mojej głowie zaczęło aż huczeć od zgadzania się z tym, co napisane. Tyle razy próbowałem przekonać kogoś do czegoś. Ludzie najczęściej nie przyjmują czyiś racji, z tego względu, że tak naprawdę po prostu ich nie słuchają. Nawet podczas konwersacji. Są tak zadufani w sobie, że nawet nie chcą przyjąć do wiadomości faktu odmiennego zdania i za wszelka cenę starają się negować rozmówcę rozmaitymi argumentacjami. Dlaczego my, ludzie, nie słuchamy siebie nawzajem i dlaczego nie wierzymy w to, że mimo tego, że coś dla nas jest złe, dla drugich może okazać się czymś wspaniałym... Czytam jednak dalej.

"Póki żyjesz jest nadzieja".

Ten cytat bardzo pesymistycznie do mnie trafia. Tak bardzo, że aż sam się sobie dziwie. Teraz się za to karcę, ale ukazuje to moją hipokryzję związaną z poprzednim cytatem. Nie "usłyszałem" go! I nie przyjąłem tak, jak powinienem, bo zaraz pojawiły się plotki typu; "Póki żyjesz jest nadzieja, że coś pójdzie nie tak. Że wszystko popsujesz, ale nie tylko w swoim życiu, lecz innych również. Że nigdy nie osiągniesz swego celu..." I wiele, wiele innych tego typu. Dlatego nie zastanawiając się zbytnio, sięgam po kolejny cytat.

"Kochać coś - to pragnąc aby żyło".

W jakim sensie? Zacząłem się zastanawiać, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Myślę tylko o tym, że to bardzo trudne. No i jak to się odnosi do faktu "kochania" śmierci?
Zmieniam stronę wertując zbiór tych myśli leżących w moich dłoniach. Znalazłem zakładkę, rozdział -dokładnie nie wiem jak to nazwać- pod tytułem "Przyjaźń".

"Prawdziwy przyjaciel to ten, który dobrze mówi o mnie za moimi plecami".

Wystraszyłem się tego cytatu, aż mi się ręce spociły. Ciekawe, czy ten cytat odnosi się także do sporu między przyjaciółmi. Jednak po chwili nie mam cienia wątpliwości, że to oczywiste. Przynajmniej z mojej strony. Wiadomo, są sytuacje, gdzie nerwy biorą nad człowiekiem górę i czasem mówi się różne rzeczy do różnych ludzi, aczkolwiek tak naprawdę nasze słowa nie pokrywają się z prawdą. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie posmutniałem i jakby trochę przygasłem. Przed mymi oczyma wyobraźni znów stanęła dziewczynka w białej sukience i jej beztroski uśmiech. I znów magiczny spokój w jej oczach. Także mnie uspokaja. Zastanawiam się nad tym, jak osoby, które uważałem kiedykolwiek za przyjaciół i tych, których uważam aktualnie, przedstawiali i przedstawiają mnie do innych ludzi. Co o mnie mówią i jak. W jakim świetle jestem ukazywany? Po chwili jednak stwierdzam, że na tyle im ufam, że nie powinienem się o to martwić.

"Jest rzeczą naganna stawiać przyjaźń ponad prawdę".

Szukam teraz dla siebie usprawiedliwienia. Szukam, ale nie potrafię odnaleźć. Mimo, że kłamstwo było w słusznej sprawie, zawiodłem któregoś z przyjaciół, ukazując mu mocno podrasowaną (tuningowaną) prawdę.
-Jesteś świnią... -słyszę za sobą.
Odwracam się i nikogo nie widzę. Dopiero teraz orientuje się, że mówie w myślach sam do siebie.
-Okłamałeś przyjaciela!
-Tak, na całe szczęście nie pamiętam kiedy i w jakich okolicznościach.
-To cię nie usprawiedliwia. Kłamstwo, to kłamstwo i nic na to nie poradzisz.
-Racja. Niemożność bycia szczerym z osobą, która tego oczekuje od ciebie najbardziej, kiedy cały świat kłamie w żywe oczy. Nawet określa mnie mianem swego przyjaciela, myśląc, że przedstawiam mu jako jedyna osoba na ziemi, realną i najprawdziwszą prawdę. Czy znaczy to, że nie mam przyjaciół, bo nie zawsze byłem rzetelny i mijałem się z prawdą?
-Nie wiem. Na to pytanie musisz sobie sam odpowiedzieć...
-Hmmm...

"Przyjaciel - człowiek, który ci całkiem bezinteresownie szkodzi".

-Gówno prawda. -szepcze.
Chociaż kiedy pomyślę o niektórych sprzeczkach i sporach...

"Twój przyjaciel to człowiek, który wszystko o tobie wie, a jednak cię lubi".

-Szaleniec! -znów mówię w myślach.- Ja nawet nie akceptuje swych wad, więc po co on miałby to robić. Nie rozumiem zatem. Ani tego, ani przyjaźni.
-Na to wychodzi.
-W sumie mnie to przeraża.
-To chyba zrozumiale.
-Jezu, dziś jestem wyrozumiały nawet sam dla siebie.

"Przyjaciół można mieć w każdym wieku. Pod warunkiem, że się ich nie potrzebuje".

-Kurwa, przecież to nie jest przyjaźń. Jak kogoś nie potrzebuje, to jest mi on obojętny.
Staram się zrozumieć, ale nie odnajduje przesłania. Chyba ten cytat biorę zbyt dosłownie.

"Przyjaciela wypróbuj, ale wypróbowanego kochaj".

Ten cytat wyjątkowo przypada mi do gustu. Jednak co rozumie się przez próbę? Dla każdego pewnie coś innego.
Zamknąłem "Złote myśli", odłożyłem na ich pierwotne miejsce. Otwieram drzwi i wychodzę. Coś dziś dzieje się ze mną niesamowitego, ale nie koniecznie jestem w stanie to określić. Chyba znacznie dłużej się dziś przespaceruje. Mogą przyjść z tego pozytywy, jak i negatywy, jednak pozytywów doszukałem się już dwóch. Zatem szkoda byłoby zmarnować okazję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz