niedziela, 3 marca 2013

Gra miejska

Wczoraj brałem udział w grze terenowej odnośnie "żołnierzy wyklętych". Biegałem po mieście w kasku, pałatce i mundurze z 15 kilową repliką broni na ramieniu. Było 11 grup. Gdy, któraś z grup podchodziła do fałszywej łączniczki, wówczas wyskakiwaliśmy my, UBcy i zgarnialiśmy ich do piwnic "Willy Kalisty", gdzie odbywało się przesłuchiwanie przywódców grup, a reszta siedziała w ciemnej celi z prawdziwą łączniczką, która dawała im niezbędne informacje, czyli gdzie mają się udać na ostatni punkt. Oczywiście UB, nie wiedziało, że w swych rękach mają prawdziwą łączniczkę (według scenariusza), dlatego pojmani trafiali do tej samej celi, co ona. Jeżeli przywódca danej grupy na przesłuchaniu, podałby jakiekolwiek informacje, mieliby wówczas ujemne punkty, co się jednak nie zdarzyło.

(Radiohead - Reckoner)

Znajomi zaczęli się śmiać, że jestem UBckim "zakapiorem". Było bardzo spoko. Ludzie nie wiedzieli ci się dzieje i patrzyli na nas, jak na zjawisko, bo w sumie po całym mieście biegali znajomi w przebraniach , obstawiali punkty, rozdawali graczom (grupom) zadania. Do mnie podszedł jakiś pan i zapytał; "Znowu ruscy? Myślałem, że to już było!". Koleżanka jednak spotkała się z mniej przychylnym tekstem, bo miała na ręce banderę "ORMO; "To kaprys, czy manifest?". Policja nie szalała, że biegamy z replikami broni po ulicy, bo wszystko było zgłoszone wcześniej do Urzędu Miasta i Gminy, ale i tak byliśmy zjawiskiem dla przechodniów, bo to była pierwsza gra miejska w naszym mieście.
Potem jednak, po powrocie do domu, zjebał się humor i trwa on do dzisiaj. O 18 przebrałem się dopiero z piżamy. Tak to cały dzień dołuje się muzyką, wpierdzielam słodycze, pije yerbę i herbaty oraz śpię, próbując znaleźć powód mojego zjebano-popsutego humoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz