czwartek, 21 marca 2013

"Globalne ocieplenie"

Niby "globalne ocieplenie", a tu się okazuje, że cały czas napierdziela śnieg i końca nie widać. Jak dla mnie, to krzyk o ocieplenie, to sranie w banie, darcie mordy, dla samej istoty nagłośnienia "super rewelacji" Poza tym, to normalne, że klimat się zmienia. Cyklicznie! Znowu za kilka tysięcy lat będzie zimniej. Normalna sprawa. Nie wierzę zatem, w jakieś "widzi mi się" kilku gości, którym się nie podoba, że topnieją lodowce i szukają wytłumaczenia tego zjawiska, przy okazji obwiniając ludzi na tym pierdolonym padole zwanym potocznie "Ziemia".

(The Ting Tings - Soul killing)

We wtorek byłem w Krakowie u  znajomych i "przyjaciela". Jadąc, zastanawiałem się, "co ja kurwa właściwie robię, dlaczego jednak jadę, mimo faktu, że bardzo tego nie chce?". Dlaczego zatem pojechałem? Namówiła mnie do tego przyjaciółka, stwierdzając, że nic nie tracę. Straciłem jednak w pewnym momencie; spokój ducha i dobry humor. Nie no, było spoko, poznałem dwóch współlokatorów, których nie znałem, a wydają się być bardzo spoko, szczególnie jeden. Aż mi było głupio. To normalne, że jadąc do kogoś na noc, zabieram ze sobą karimatę i śpiwór, ten jednak odstąpił mi swoje łózko i całą pościel. Poczułem się zakłopotany. Nie chciałem się zgodzić, ale wziął ode mnie śpiwór i sam poszedł do kuchni na kanapę. Mam mieszane uczucia, chyba nie powinienem jechać do tego "przyjaciela". Wygrała jednak ciekawość, bowiem od października zastanawiałem się jak mieszka i z kim. Trudno mi powiedzieć czy żałuje, czy to jakiś inny stan. Ale przyznaje, byłem tam ostatni raz. Cały wieczór, w zasadzie noc, z "przyjacielem" wbijaliśmy sobie szpileczki. Nawet powiedział półżartem, a półserio; "jesteś tutaj ostatni raz". I co jest w tym wszystkim najlepsze? Miał pierdoloną rację, więcej do niego nie pojadę... Zajebiście się ostatnio nie dogadujemy, mamy dziwne relacje, które w żadnym stopniu mi się nie podobają, a wręcz męczą. Nawet nie wiem, czy mam ochotę go widywać i utrzymywać z nim nadal kontakt. Oboje strasznie się zmieniliśmy i nie dogadujemy się już tak, jak bywało to kiedyś. Odmienne priorytety, osobowości. Więcej nas dzieli, niż łączy. To trochę przerażające, tym bardziej, że przez ostatnie 4 lata był najważniejszą osobą w moim życiu i byłem na każde jego zawołanie. Powiem więcej, sam powiedział mi, że ja nie mogę na niego liczyć w każdej sytuacji, jak on może na mnie i że "nie będzie zawsze". Skoro nie mogę na niego liczyć w każdej sytuacji, to po co mam w ogóle, prawda? Strasznie mnie to jednak w jakimś stopniu boli i nie mogę się pozbierać. Ale na całe szczęście czas leczy rany i mam nadzieję, że będzie tylko lepiej. Mimo wszystko mam do niego sentyment przez wspomnienia. 4 lata to jednak kupa czasu, prawda? To chyba normalne, że człowiek się przyzwyczaja i po takim czasie zależy mu na znajomości, tym bardziej, że otwiera się przed kimś w 100%. Ale nie popełnię więcej tego błędu, nie otworzę się przed nikim w 100, nawet nie wiem czy w 50 zdołam. Trudno, gówno się zdarza.

PS: Całe szczęście, że nie czyta mojego bloga, bo nie lubi. I tutaj prośba, niech nikt mu czasem nie podsyła tego. Co ma się rozjebać, to się rozjebie, a nie daj Boże, będę musiał słuchać od niego, że żalę się na internecie. -_-

2 komentarze:

  1. Im szybciej przyzwyczaisz się, że ludzie przychodzą i odchodzą tym będzie lepiej dla Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może masz rację. Ale to jakaś niesamowita ironia losu, bo teoretycznie człowiek nie może żyć bez drugiego, a mimo to każdy jest pieprzonym egocentrykiem i nie liczy się z innymi.

      Usuń