poniedziałek, 1 listopada 2010

Barwionopopielatura

Cmentarz nie budził grozy, nawet nocą. Budzili ją natomiast (na nim) ludzie i ich bezwzględna głupota, która ukazywała materialne ludzkie zachłanności. Klęcząc między grobami żebrali rumuńskie bazyliszki i głośno krzyczeli o parę groszy.
-Daj pani, panie daj.
Wszędzie noszą te swoje dzieci, które też w przyszłości będą żebrać na ulicach, ponieważ tradycje rodzinną trzeba podtrzymywać. Zaczynam głośno się śmiać. Mijam jedną, drugą, trzecią aleję i znów. Kolejna!
-Szczyt... -rzucam od niechcenia do cmentarnej żebraczki.
Kolejna alejka, a po niej kolejne pięć i znów następne piętno ludzkiej egzystencji. Jakby dwóch było mało. Nie wytrzymuję i podchodzę z uśmiechem.
-Aby zwiększyć dramaturgię, niech pani położy się na grobie... Przecież to święto zmarłych, tak?
Ktoś inny za moimi plecami mówi, by lepiej do uczciwej pracy się wzięli, a nie klęczeli na tej zimnej ziemi z bachorami. Szczerzę zęby i czuje nadpływającą irytację, spowodowaną rumuńskimi matkami.
Prawda. Jak to jest, że to zawsze rumunii żebrzą? Zawsze tam gdzie najwięcej ludzi i mają śmieszne podpisy na dekturowych kartonikach.
Widzę grób samobójcy, a na nim widniejący "Bóg tak chciał"... Kolejny głupota. Nie mam co tu szukać i wychodzę. Przy wyjściu atakuje mnie wolontariuszka i niemalże krzyczy.
-Zbieram na chore dziecko, może pan coś wrzuci?
-A może nie? -odpowiadam bez emocji.

***

Wieczorem nie widać tłumów, ale nie jest ich tez tak wcale mało. Ławka przyswaja rozmowy płynące z ust do uszu. Odmienne sploty mięśni coś mi przekazują, a ja odpowiadam. Siedzimy na częsci przydzielonej dla niemowląt i ogólnie dzieci. Nocne wdzięki rozświetlają (niemalże bajecznie) ciepłe ogniki zniczy. Wtulają się niewielkim światłem w chłód zimnych i nieczułych nagrobków. Opatulają je niewielkim i złudnym ciepłem. A kilka godzin wcześniej coś mnie złamało i mój świat. Stanołem nad przepaścią własnych myśli i nawet nie wiem, czy juz skoczyłem, czy może dalej tam tkwie... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz