środa, 21 marca 2012

Wehikuł

Nie pisałem jakiś czas. I bynajmniej nie dlatego, że „wymęczyłem temat”. Nie pisałem z przyczyn banalnych, wręcz czystko egoistycznych; nie chciało mi się. Wsiądę zatem w wehikuł czasu, zakrzywię czasoprzestrzeń i powrócę do wydarzeń z ubiegłego tygodnia.
Zacznę od czwartku.
Byłem na pielgrzymce przedmaturalnej w Częstochowie. Czułem się tam świetnie, mimo, że doznałem tam kilku mało przyjemnych doznań, które zainicjowane zostały przez osoby trzecie. Tego dnia, przed mszą wyruszyłem z kilkoma osobami z mojej klasy do kawiarni, gdzie po raz pierwszy w życiu jadłem gofra z prawdziwego zdarzenia. Mogę stwierdzić, że mi nie smakował. Nadmiar bitej śmietany sprawił, że mnie zemdliło i w efekcie zjadłem go tylko połowę. Mając oczywiście na uwadze fakt, że jeszcze dwa gryzy tego cholerstwa, a będę rzygał słodkościami (serduszkami i tęczą). Gofry pozostawmy w spokoju, bowiem nie one były tam najważniejsze. Siedząc w kawiarni oczywiście wbiła rodzina Romo-żebraków. I co? I oczywiście było: „pani, panie, wszyscy święci, dajcie 2 zł.” Jednak powiedzmy, że to nie zirytowało mnie tak bardzo. Po wejściu do katedry usłyszałem wywód jakiegoś człowieka do dziewczyny.
-Przyjaciółka twojego chłopaka, to twój największy wróg. Rozumiesz? Ja wszystkich swoich przyjaciół wyeliminowałem.
Przeszedłem dalej, by nie musieć słuchać tych herezji. Przede mną maszerowała Magda (czarna owca), która obróciła się w moją stronę, gdy przeszliśmy trochę dalej.
-Wyeliminować? W jakim znaczeniu?
Uśmiechnąłem się tylko, wyobrażając sobie coś na wzór egzekucji. Chyba zbyt dosłownie potraktowałem słowa tego człowieka. Wiem, że jakbym postał tam 5 sekund dłużej wtrąciłbym się do rozmowy, starając się udowodnić belfrowi jak bardzo jego teoria nie trzyma się kupy. Nawet zrobiło mi się go szkoda, bowiem według mojej teorii, którą wyznaję; „jeżeli ktoś choć na chwile przestał być twoim przyjacielem, oznacza to, że nie był nim nigdy”. Przyjaciel nie jest po to, aby mieszać, a wręcz po to, by pomagać w zmaganiu się z szarą rzeczywistością.
Kolejne zdarzenie miało miejsce na mszy. Podczas komunii, że nie było miejsc usiadłem sobie na podłodze. Nagle czuje mocne szarpnięcie ramienia, zatem się obracam. I co widzę delikwenta z mojej szkoły, który widocznie ma jakiś problem.
-Nie robiłbyś z siebie debila.
-Nie robie. –odrzekłem spokojnie nie ruszając się z miejsca.
-Właśnie, że robisz. Wstań.
Zignorowałem go, ale koleś nie dawał mi spokoju.
-Proszę cię człowieku wstań.
Dla świętego spokoju zrobiłem to, ale sam obserwowałem delikwenta już do końca. Sam jakoś nie zachowywał się super, nie mówiąc tu o tym, że cała mszę wydurniał się z koleżkami. Hipokryta. Co mu przeszkadzało, że po prostu siedzę na płytkach? Widocznie nigdy nie był na żadnych rekolekcjach, pielgrzymkach, ani oazach, a zgrywa wielce pobożnego i urażonego moją postawą. Na rekolekcjach młodzieżowych nauczyłem się tego, że jeżeli jest miejsce na podłodze, a nie chce się komuś stać, to po prostu siada na tyłku.
Piątek.
Odwiedził mnie Mechaniczny.
Sobota.
Jechałem po raz pierwszy z Wnuczkiem Lenina, jako kierowcą. I to chyba nawet jako pierwszy z jego znajomych. No a potem powtórzyliśmy spotkanie wieczorne. Od 22:00 do 2:30 siedzieliśmy i marnowaliśmy wspólnie czas.
Niedziela.
Zostałem poproszony o przysługę. A raczej dwie. Mój znajomy chciał, abym napisał dwa teksty dla kapeli w której grywa na basie. Jeden już popełniłem, ale musze się przyznać, że z drugim mam ogromny problem. To co robię jest na tyle trudne, że mam napisać tekst do muzyki, którą juz wspólnie ze znajomymi popełnił (skomponował). Choć to muzykę powinno się pisać pod tekst. Na całe szczęście jakoś daje radę, mimo, że wcale do prostych zadań to nie należy, choć mogłoby zdawać się inaczej  Jeden zajął mi dwie godziny, natomiast za drugi do tej pory się nie zabrałem. Druga przysługa bardziej mnie zszokowała, by nie mówić, że wręcz przeraziła.
-Nie mamy wokalu. Jeżeli nikogo nie znajdziemy do naszego występu mógłbyś?
No i co ja miałem odpowiedzieć w takiej sytuacji? Coś to wszystko średnio widzę. Na całe szczęście będę śpiewał teksty, które sam napisałem.
A teraz sprawy doczesne, tj. teraźniejszość, a dokładniej dzisiejszy dzień.
Byłem po 3 latach u dentysty. Siedziałem 3,5 godziny tylko po to, by usłyszeć, że moje uzębienie nie wymaga leczenia. Ale powiedzmy, że mogę na to przymknąć oko, gdyż ta wiadomość mnie ucieszyła. Bardziej denerwował mnie człowiek w poczekalni, którego mlasków musiałem słuchać przez ponad godzinę. Przez delikwenta nie mogłem skupić się na książce i w efekcie czytałem po raz dziesiąty tą sama stronę.

4 komentarze:

  1. ludzie są irytujący.
    ten koleś, tak jak piszesz- najwyraźniej nigdy nie bywał na pielgrzymkach.
    ja sama nie widzę nic złego w siadaniu na płytkach ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, mówi sie trudno. Wcześniej ten człowiek był mi neutralny. Teraz go trochę obserwuję, by móc sie odgryźć. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. No cześć. Wróciłam i nadrabiam co u Ciebie.
    Pielgrzymka? Ja niestety nie mogłam pojechać na swoją. Alę planuję indywidualny wyjazd.
    Zaimponowałeś mi pisaniem tekstów. I jeszcze śpiewasz. W sumie nie chcę się chwalić ale czasami też sobie śpiewam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie lubię śpiewać. A jeżeli to robie, to kiedy mam pewność, że nikt nie słyszy. Nie cierpię swojej barwy głosu. Rysowanie też pozostawiam dla siebie i dla swojej "szufladki", chyba, że deviantart.com. :P

    OdpowiedzUsuń