sobota, 30 kwietnia 2011

Magia wspaniałości

-Nie zrozumiesz sedna, nie połapiesz się o co chodzi. Ani dziś, ani w jutrze, a nawet w wieczności.
Popijam soczek kosztując ciasteczka losu, które prowadzą mnie gdzieś, gdzie chyba wcale nie chce zmierzać. Znów ścieżki na mej drodze się rozstępują, a obie są kuszące i obie pokarzą mi odmienne krajobrazy. Nie, nie będę się mógł wrócić. Muszę dokonać wyboru już teraz. Gdy wdreptam już na jakąś drogę, będę musiał nią podążać do końca, może nawet skończenia świata.
-Kurwa! -odzywa się głowa.- No to teraz którędy? -przystaje i siadam na głazie.
Zimny, nieczuły, obcy. I kamień pode mną, i ja w swoim ciele. By dobrze wybrać, najpierw muszę pojąć samego siebie...
-O chuj mi chodzi? Po co to całe gówno? -standardowe pytanie.- Czy nie było tak, że często spinałem się na imbecyli wszelakiej maści, a potem dochodziłem do tego samego, magicznego stwierdzenia; "i po co kretynie ci to było"? Narodziłem się Pompejuszem i oto skutki przykrycia mej duszy i myśli pięciocentymetrowym kurzem. Może tu zdechnę (nie wiedząc którędy zmierzać, przez me chore niezdecydowanie), a kolejni kretyni mijając to miejsce w swej podróży, będą się przyglądać memu pylastemu ciału z zachwytem. Niby to zdziwieni, jakie to natura potrafi płatać figle. Może część z nich zacznie mi zazdrościć? "Cóż za piękno..." - stwierdzą.
I oto mała, niczym duch, wyskoczyła na przeciw mnie z trawy żabka.
-Pompejuszu, stań na wysokości zadania, zostań optymistą połknij księżyc. Pamiętaj jednak, że na wpół pochłaniasz nieznajome. -rzekła, a potem dodała.- Tak, wiem, że to przykre, ale nic na to nie poradzisz, że widać tylko jedną stronę tego fałszywie romantycznego, elipsowatego ciastka na  niebie.
-Gdy przychodzi dzień, gwiazdy zapadają się w wodzie i toną głucho w wodzie plotąc warkocze przeznaczenia. Czy zatem moja droga nie jest odgórnie przeznaczona? Czy nie jest zapisane, że podążę konkretną ze ścieżek? -zauważyłem rozważając jedną z wcześniejszych rozmów, która miała już miejsce w moim życiu. 
-Wybierasz, przez cale życie wybierasz. Wiesz czego chciałbyś.
-Kim jestem? Panem sytuacji, czy pionkiem na Boskiej szachownicy?
-Rozlewaj czerwień farby. Z palety wprost na objęcia płócien. To prawda, sen i los w nim zamglony, lecz namaluj to, co otoczyłoby cię. Znajdziesz się w stanie upojenia i zostaniesz w tym upojeniu.
-Tak, chyba w upojeniu moralnym... Lecz co to znaczy chadzać pijanym ze szczęścia? Czy zatem ot wiecznie szczęśliwy człowiek, jest wiecznie pijany? Zatacza się, jest mu obce racjonalne pojmowanie spraw różnych wag?
-Hmmm... -odpowiedziała żabka.
-Otóż pesymizm moja droga, w śmierci skąpany, jest spojrzeniem trzeźwym i zdystansowanym do sukcesu. A i porażka mniej słona, bez zbędnej goryczy, załamania, głupoty. Nie prosta ta droga i ma wyboistości ogromne. Noce ciemniejsze, samotniejsze i magiczne! Człowiek bez obcej duszy przy swojej, trzeźwiej patrzy na świat i zagłębia odległe prawdy.. Prawdy, które myślą nie osiągnąłby ani w życiu, ani po życiu, tak, jak rozumuje je się w śmierci. Koniec dnia upodlenia duszy!
-Ale po co pesymizm gdy robisz to co kochasz?
-Można przecież nabić sobie guza przy czynieniu dobra dla siebie, innych, czy ogółu. A guza trzeba przyłożyć czymś zimnym, by nie był tak widoczny. Na przykład zimnym mięsem, dajmy na to słoniną.
-Ale czy nie jest strasznym przeświadczeniem dla małego dziecka, gdy wyobraża sobie, że słonina jest "zrobiona" z małego słonika? Gdy robisz to co kochasz, przecież stajesz się dzieckiem i patrzysz na to jak dziecko. -zreflektowała żabka.
Nie wiedząc co odpowiedzieć przeszedłem dalej...
-Swoją drogą jeść tą słoninę jest dziwne. Masz ją na brwi i dotyka twych włosów. Fuj!
-Ekhm... Przepraszam, ale sądzę, że słonina zapewne była w woreczku...

***

Dzwonił do mnie Bóg i rozmawiał ze mną. To zdanie w oczach legionów mogłoby zdawać się herezją. Nie wiedzą jednak oni co mam dokładnie na myśli. Zdawało mi się, że jestem bliski nicości. Białe ściany odbijając się echem w mózgowiu przyjęły mnie już do swej konstrukcji.
"Upstrzyjmy ściany scenami z wszelakich koszmarów i wylejmy niechęć do samego siebie." - nic bardziej mylnego.
Głowa przyćmiona, zniszczona, rozbita... zgłupiała. I jeszcze kilka dni wcześniej. Zadzwonił bowiem Bóg i powiedział, bym coś zrobił, coś co będzie na moje siły. Rozsiałem zatem po ulicach nietrawione przez czarno-skrzydlate ptactwo dobro. Rozpaliłem słońce. I mimo kilku kropel na dworze, które spowodowane były pogodą, ogrzewałem się. W towarzystwie bardzo bliskich znajomych i tych dalszych, a nawet tych, którzy zdawałoby się, że o mnie już nie pamiętają, spędziłem mistyczny wieczór. Razem rozpaliliśmy wszystkie nasze światła, wspólnymi silami. I nawet późnym wieczorem zajaśniało słońce.

PS: Za wszystko bardzo wszystkim dziękuję. A w szczególności trzem wspaniałym osobom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz