wtorek, 5 kwietnia 2011

0404

Mógłbym zacząć tak:
"-Wyszedłem na spacer do centrum i wróciłem mokry."
Jednak ktoś mógłby pomyśleć, że mam z tego powodu pretensje, gdy w rzeczywistości jest zupełnie na odwrót. Zatem po krótkim namyśle postanawiam zacząć nieco inaczej.
"-Zmokłem z premedytacją".
Choć dziwnie to brzmi, a dla niektórych wręcz absurdalnie, jest to fakt, z którego niezmiernie się cieszę.
Siedząc i czytając książkę P. Coelho o mistycznym tytule "Walkirie", zauważyłem, że słońce "umarło" za grobowymi chmurami. Wzmógł się wiatr i w tym oto momencie, coś wewnątrz mnie, podpowiedziało mi, bym wybrał się na krótki spacer do lasu. I tak też zrobiłem. Wziąwszy psa minąłem alejkę mchów i zdawałoby się, ponadczasowych sosen. Wróciwszy po 10 minutach, stwierdzam, że spacer ten nie usatysfakcjonował mnie w pełni. Długo nie myśląc, odprowadzam kundla do domu, a sam idę przed siebie, jednak tym razem w przeciwnym kierunku, zmierzając w stronę centrum. Nie doszedłem zbyt daleko, gdy pierwsza kropla dotknęła ziemi. Prawdę powiedziawszy, przeszedłem zaledwie 500, no może 600 metrów.
-Obym nie musiał przerywać spaceru przez deszcz!
-Daj spokój. -uspokajam sam siebie.- Co w nim takiego strasznego?
-Racja. Przecież to tylko deszcz.
-Obiecaj to mi... czyli sobie.
-Dobrze, ale co?
-Jeżeli przydarzy się ku temu okazja, zmokniesz.
-Nawet do ostatniej suchej nitki? Dlaczego nie.
Odtwarzacz mp4 przesyła ciężarne brzmienie po przez słuchawki do mych uszu. Pogoda robi się coraz bardziej adekwatna do depressive black metalu, który rozbrzmiewa już na dobre w mej głowie. Zaczyna kropić. Widzę, jak ludzie miotają się i przyspieszają kroku, aby jak najszybciej trafić do swych celów podróży. Zapewne nie chcą zmoknąć. Po 10 minutach jest mały, przyjemny i co najważniejsze, ciepły deszczyk, który sprawia, iż kąciki mych ust idą do góry. Deszczyk wywołuje u mnie coś na wzór euforii, choć nie do końca. Mimo tego, że mam kaptur, nie zamierzam go zakładać. Jak wcześniej postanowiłem - czas zmoknąć!
Zaczynam sobie myśleć...
Podczas rozszerzania swej wiedzy o epokach, zarówno dla swej własnej satysfakcji, oraz przymusowej powtórki, którą musiałem zgotować swemu zbyt ciasnemu mózgowi, wpadłem na coś oczywistego, z czego nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Zazwyczaj wiedzę szkolną, którą przymusowo musimy zdobywać, puszczamy w niepamięć, gdyż podświadomie ją wypieramy. Dzieje się tak, gdyż wmawiamy sobie, że uczymy się czegoś niepotrzebnego. Rozwijamy się, gdyż musimy. Osobiście uważam, że szkoła uczy około 80% rzeczy niepotrzebnych nam do życia i szczęścia, ponieważ nie widzę ich zastosowania w życiu codziennym. Każdy przedmiot szkolny zawiera aspekty, które są nudne i wręcz beznadziejnie bezużyteczne, a rzeczy, które faktycznie mogłyby się przydać i które faktycznie nas interesują, zaledwie są tylko wspomniane. Ucząc się jednak epok, spojrzałem na to z perspektywy współczesności. A uściślając temat, spojrzałem na epoki w innym świetle, znajdując ich odzwierciedlenie w subkulturach młodzieżowych, z którymi można spotkać się w codzienności na ulicach, w szkole, czy rozległym "gdziekolwiek".  Jednak nie odnosi się to jedynie do subkultur. Śmiem twierdzić, że każdy człowiek żyjący na ziemi swoim zachowaniem, sposobem bycia, bądź własną filozofią, odzwierciedla jakąś z danych epok.
-Każde życie to epopeja?
-Dla jednostki przeżywającej ją, na pewno.
Subkultura, to bunt ludzi do jakichś aspektów dzielących się kolejno na politykę, wiarę, moralność, czy dostrzeganie rzeczywistości, oraz jeszcze wielu, wielu innych rzeczy. Niczym epoka romantyczna, buntująca się przeciw klasycznemu odbieraniu świata. Zatem uznałem, że subkultura emo to nic innego, jak "okres burzy i naporu". Swoistego rodzaju rewolucja muzyczna (chociaż wiadomo, że nie tylko muzyka jest czynnikiem, który przydziela do danej subkultury). By jednak zrozumieć to, co mam na myśli, muszę podać definicję owego "okresu burzy i naporu"*.

*Obin - przeciwstawienie się oświeceniowemu racjonalizmowi, głoszenie wyższości uczuć i wyobraźni nad rozumem, oraz wyższość twórczości swobodnej.

Do subkultury emo, dochodzi jeszcze fakt "Werteryzmu" -przeżywanie swego życia w myślach-, oraz ból egzystencjalny.
Muzyka metalowa też ma coś z romantyzmu. Mistycyzm zawarty w tekstach. Okultyzm, gotycyzm, a czasem osjanizm, lub faustyzm. Większość zespołów metalowych opiera się na gnozie.
Jestem już cały mokry. Na jednej z ulic o wdzięcznej nazwie Króla Kazimierza Wielkiego, postanawiam przejść na drugą stronę ulicy, korzystając w tym celu z przejścia dla pieszych i mimo wszystko wracać już w stronę domu, lecz inną, zdecydowanie dłuższą drogą. Mijam ludzi kryjących się na przystankach przed deszczem. Rozbawiony tym faktem, zadowolony pogodą i mymi myślami filozoficznymi, uśmiecham się sam do siebie. Ludzie natomiast patrzą na mnie jak na wariata. Mijam kolejno trzy przystanki w linii prostej za każdym razem uśmiechając się, a potem zmierzam przez most nad przejazdem kolejowym, nie przeszkadzając sobie w rozważaniu mych teorii.
Nawet w zespołach hip-hopowych, czy rapowych, możemy doszukać się wartości (a w zasadzie ich braku) modernistycznych. Są też teksty o miłości, lub takie, które kręcą się w okół nihilizmu.
Na hip-hopie zakończyłem swe rozważania. Do domu jednak jeszcze daleko i coraz mocniej pada. Najzabawniejsze jest to, że mi to nie przeszkadza. Ba, powiem więcej! Promienieje z tego powodu, takiej a nie innej pogody. Myślę o czymś przyjemnym i w zasadzie bliżej mi nie określonym, bo przez mą głowę przepływa tysiąc różnorodnych myśli, wspomnień i bzdur. Niemalże koło domu, spotykam znajomą.
-Cześć. -rzuciła pierwsza.
-Cześć, niesamowita pogoda. -przymierzam się do zatrzymania.
-Nie zatrzymuj się nawet, bo ja lecę. Jestem calusieńka mokra.
-No cóż, w takim razie cześć.
Po chwili jednak odwracam się i mówię.
-Piękna pogoda na spacer!
-A daj mi spokój... -odkrzykuje w pośpiechu.
Do mych nozdrzy dociera niemalże niebiański zapach mokrego asfaltu. Ten, który tak bardzo kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz