wtorek, 26 czerwca 2012

Weekendowy wypad w góry.

Pora zdać relację z kilku ostatnich dni.

Czwartek:
Zostałem zaproszony na obiad przez pewną kobietę. Wybrałem się z nią do miasta by zrobić zakupy, a przy okazji odwiedzić optyka i bibliotekę miejską. Zaopatrzyła nas biedronka i po powrocie do domu R postanowiliśmy zrobić świeży sok.
Sokowirówka. R kazała mi z niej wywalić resztki owoców, a sama chciała umyć urządzenie przed zrobieniem świeżego soku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kazała mi wyrzucić owych resztek do kibla. Zdziwiłem się, ale wykonałem polecenie... i ubikacja się zatkała. Postanowiliśmy się nie przejmować i przygotować wspólnie jedzonko, a dopiero po zjedzeniu tortilli, wzięliśmy się za ogarnianie ubikacji. R wpadła na "genialny pomysł", aby wyciągać owoce, które nie chcą spłynąć rurami do ścieków, plastykowymi łyżeczkami. Mieliśmy przy tym dużo śmiechu i zabawy. No i też długo nie babraliśmy się w odmętach kiblowych, gdyż po wyciągnięciu niewielkiej ilości do kosza na śmieci spuściłem wodę i jakoś poszło. Po tym grzecznie umyliśmy ręce, R zaczęła się szykować do wyjścia, a ja pozmywałem naczynia.
Teraz osoba, która zaprosiła mnie na obiad ma nauczkę i wie, by więcej nie wyrzucać odpadków do kibla, a do kosza. Poszliśmy na piwo, a potem poszedłem do znajomej gdzie "ćwiczyliśmy" pieśni na rajd 1 Pułku Strzelców Podhalańskich. Było baaardzo nierówno i fałszowaliśmy. Tym oto sposobem spędziłem 9 godzin poza domem.


Piątek, sobota i niedziela:
Rajd. Spałem tylko trzy godziny z czwartku na piątek, gdyż oczywiście jak to ja, pakowanie musiałem zostawić na ostatnią chwilę. Potem po 6 jechać do Krakowa... Ale było warto. W tym roku okolice Limanowej, czyli Beskid Wyspowy. Widoki przednie, ale pierwszego padało i było mgliście. Dopiero później się wypogodziło.
Zmoczyłem buty. Przez noc jednak zdążyły wyschnąć dzięki pani ekspedientce, która to podarowała nam gazety, abyśmy wypchać buty (wysuszyć). Oczywiście jak to na rajdzie tematycznym, na szlaku roiło się od "partyzantów", którzy dawali nam nowe rozkazy, niemieckich szpiegów, którzy starali się wyłudzić od nas informacje... A nawet samych SS`manów, którzy do nas "strzelali" i gonili nas po lesie krzycząc przy tym "HALT! HANDE HOCH!". Miałem jednak bardzo ogarniętą grupę, liczyła 8 osób. 3 osoby były z Warszawy, koledzy ze studiów znajomego. Jeden z Warszawiaków wkurzał się gdy kolega mówił o nich "Warszawka".
-Sformowanie "Warszawka" kojarzy mi się z takimi typowymi cwaniaczkami, którzy uważają siebie za nie wiadomo co, bogatymi snobami. -wyjaśnił kolega Warszawy, tym samym dając do zrozumienia, ze nie podoba mu się to słowo.
 Na rajdzie jednak nie obeszło się bez krzywych faz i po nim też. Oczywiście było 9 grup, z którymi rywalizowaliśmy. 3 z miejscowości, w której mieszkam, głównie znajomi. Wygraliśmy, ale nie w tym rzecz. Była pewna sytuacja, w sobotę, gdzie wyruszyliśmy za znajomymi (grupy wyruszały po sobie w odstępach 15 minutowych) jednak kazano nam dostać się do punktu kontrolnego i dalej zero informacji gdzie mamy się udać. Zadzwoniłem zatem do Mai i mówię jak ma się sytuacja i pytam, czy przy pomniku nie ma jakiejś informacji. Naturalnie podzieliła się ze mną, że informacje musimy znaleźć, tylko szukać dokładnie. Znaleźliśmy ją zakopaną w doniczce. Potem jak miałem jakieś informacje, np. o stacjonującym gdzieś oddziale o Niemcach, dawałem znać. Była jednak sytuacja, gdzie jej grupa, którą dowodził mój przyjaciel, zboczyła ze szlaku. My jak osły poszliśmy za nimi, jednak wróciliśmy się po chwili na rozwidlenie dróg i zauważyliśmy, że szliśmy nie tak jak trzeba. Gdy tylko o tym się dowiedziałem, napisałem sms`a do Mai. Mimo to i tak zostaliśmy posądzeni o mylenie drogi i o jedną wielką konspirację. Powstały różne spekulacje na ten temat w grupie znajomych, a które usłyszałem już po rajdzie z ust przyjaciela (ale do tego wrócę potem, idźmy dalej chronologicznie). Ja rozumiem, że rywalizowaliśmy i mogli doszukiwać się jakichś przekrętów, ale po co wówczas miałbym im przekazywać wiadomości choćby o zagrożeniu na szlaku? Potem gdy czołgaliśmy się w wysokim trawsku widząc, a chcąc uniknąć nieprzyjemności związanymi z Niemcami, okazało się, że wcale niepotrzebnie unikaliśmy kontroli, gdyż pokierowali nas nadal. Grupa przyjaciela (i Mai) byli w tym miejscu jakieś 20 minut przed nami, jednak nie przeszkodziło to, byśmy oczywiście znów mieli ze sobą zatarg. Ich grupa pobłądziła i dotarliśmy w tym samym czasie, dojechali na miejsce noclegu autostopem, cześć grupy ode mnie też, ja to jednak zlałem i poszedłem z kolegą na nogach. Mimo wszystko zostało wpisane na karcie, że przybyliśmy wcześniej (i tym samym ich wyprzedziliśmy).
Niedziela była poświęcona na rozdanie nagród i ogłoszenie wyników oraz mszę za AK`owców. Jak już wcześniej wspomniałem, wygraliśmy. Po powrocie, wieczorkiem, poszedłem na piwo z przyjacielem i jednym znajomym ze studiów. Zaczęło się opowiadanie o rajdzie. W tym momencie usłyszałem, że niby zatrzymaliśmy się na jedzenie (to co pisałem wcześniej o złym szlaku), a tak naprawdę wróciliśmy na prawidłowy szlak, mając ich w dupie i nie wyprowadzając z błędu. Wkurzyło mnie to stwierdzenie, bo mogłem naprawdę nie pisać im nic! Zatem wyjaśniłem, że to błędne oskarżenia, bo wróciliśmy się na rozwidlenie i gdy tylko się dowiedzieliśmy o pomyłce napisałem im przecież. Oczywiście zaczęło się tłumaczenie, ze to Maja tak powiedziała... No to stwierdziłem; "jak widać minęła się z prawdą". W tym momencie przyjaciel zaczął gwiazdorzyć, czego nienawidzę. Uklęknął i ironicznie powiedział, że przeprasza za oskarżenia oraz że się uniża przede mną i "błaga" o wybaczenie. Istny cyrk. Postanowiłem być bezczelny i stwierdziłem tylko, że tak powinno być i powinien błagać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz