środa, 6 października 2010

Werterowskie listy do nikogo

Upadło coś we mnie i choć pozbierałem już z podłogi swoją wątrobę, czuje, że brak mi czegoś, czego nigdy mieć nie będę.
Popadanie w samotność rozlewa mnie w pokoju.
Powinienem być załamany, a mój pesymizm mi nie pozwala.
Co mam na myśli?
To, że od początku nastawiłem sie negatywnie i widziałem czarny punk w reflektorze, który przez pewien czas świecił bardzo jasno.
Mimo wszystko nie mam ochoty się poddawać, bo mój wrodzony kretynizm mówi, że nie tędy droga. Utwierdza mnie jeszcze w tym przekonaniu mój przyjaciel, za co jestem mu bardzo wdzięczny.
Przyznaje, poczułem się wczoraj jak pierdolony Werter...
Ale mniejsza.

Dzisiejszy dzień spędziłem na cmentarzu. Wydał mi się bardzo ciekawym miejscem. Innym, spokojnym, ale zarazem pełen herezji...
Były u mnie przyjaciółki i było ciekawie.
Przeproszony zostałem za to, że próbowano mnie przestawić na pozytywny tok myślenia.
Były łzy, spalone frytki, oraz pół litry herbaty...
Od co, pełen wrażeń wieczór, bardzo spontaniczny, ale dla mni bardzo wartościowy i ważny.

4 komentarze:

  1. ta Werter, ech ten niedościgły anty-ideał kochanka :P
    u mnie wczoraj też były łzy i frytki, ale na to drugie się nie załapałam :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Edukujące spontaniczne spotkanie- takie rzeczy tylko u nas! ;)

    OdpowiedzUsuń