piątek, 8 października 2010

Kropla w pełnej wannie

A jeżeli samotność jest moim przeznaczeniem i zarazem sensem bytu? A może "happy endy" tak naprawdę nie istnieją i znajdują się tylko w filmach i nie ambitnych książkach?
No bo czym tak naprawdę są szczęśliwe zakończenia? Wyidealizowanymi nadziejami na lepsze jutro? Niby tak, ale człowiek z natury jest nieszczęśliwy. Ciągle coś mu nie pasuje, a o swych sukcesach szybko zapomina i zaciera je kolejnymi narzekaniami na świat ludzi.
Przecież i tak zostaniemy zatarci w pamięciach, gnijąc dwadzieścia stóp pod ziemią, a wszyscy, którzy nas z czasem wspominają, też kiedyś odejdą.
Spoglądając w nocne niebo, często zastanawiam się, czy chociaż gwiazdy o mnie nie zapomną. Ja o nich nie zapominam spacerując w samotności, lub obserwując se z okna swych czterech ścian. A jeżeli stanę się taką nocną gwiazdą? Może, gdy człowiek umiera, na niebie pojawia się kolejna gwiazda, która ma być imitacją jego osoby? To kim, lub czym ma być księżyc?
Co mnie boli w rzeczywistości? Co mnie boli, ale tak naprawdę? Rozumiem, że mam być szczery... Boli to, żę ludzie mylą miłość z zakochaniem, zakochanie z zauroczeniem, a zauroczenie z podobaniem się. Śmieję się wówczas pod nosemi i szczerze do własnych myśli. Moim zdaniem na miłośc trzeba pracować długo, może nawet latami, a czasem nawet i to nie wystarcza. Oczywiście muszą się w to zaangażować dwie strony i razem, wspólnymi siłami nad tym pracować. Rzec do kogoś "kochanie" po dwóch miesiącach, a co dopiero tygodniu, jest nie lada wyzwaniem, a co dopiero głupotą i zarazem jakiejkolwiek odpowiedzialności. No tak, przecież "bycie z kimś", jest odpowiedzialnością, ale nie tylko za siebie, a także za drugą osobę. Szkoda, że ludzie nie rozumieją. Ich ułomność im w tym przeszkadza, czy brak jakiejkolwiekrefleksji na temat własnego faktu istnienia? Pocieszające jest jednak to, że kiedyś umrą... Albo i smutne. Właśnie, śmierć! A może tak naprawdę rodzimy się z chwilą odejścia z tego padołu? A może jesteśmy zabawą, która w wkońcu znudzi się dziecku, które nami steruje bawiąc się w "dom", klockami i figurkami., a w momencie gdy skończy zabawę, wszystko przestanie istnieć? Co mam na myśli? To, że możę naprawdę nie istniejemy, a wszystko jest wokół jest iluzją, snem, którego się nie pamięta po przebudzeniu? Wszystko jest możliwe. Albo już jesteśmy martwi... A strarość i śmierć to nowe narodzenie w "realnym" świecie? A może jesteśmy eksperymentem? - jeżeli tak, to nie udanym...

4 komentarze:

  1. 6 stóp pod ziemią ^^
    o tej miłości i związkach to masz racje, a happy endy nie istnieją bo na samym końcu przecież jest śmierć, tak?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak racja, sześć stóp, aczkolwiek chciałem zaznaczyć głębokość... Chciałem przekazać przez to 20, że jesteśmy zakopywani jeszcze głębiej niźli w rzeczywistości, bo w pamięci ludzkiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszę, bo zarzuciłeś mi, że już nie czytam Twojego bloga.

    Rozbawił mnie fragment opisujący to, że jesteśmy sterowani przez dziecko bawiące się w dom. Też chcę taką fuchę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że "happy endy" nie istnieją to wszystko zależy od tego jaki wyznaczymy punkt końcowy i jak zdefiniujemy to stwierdzenie. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

    OdpowiedzUsuń