piątek, 16 sierpnia 2013

Zapamiętam ten miesiąc do końca swych cholernych dni.

Powoli przestaje ogarniać swojego bloga. Nie było mnie tu jakiś czas. Patrze dziś na licznik i nie dowierzam. Okazuje się, że w tym miesiącu "odwiedziło mnie" ponad 13790 osób. Przynajmniej tak pokazują statystyki. Ale dlaczego? Przecież nie pisze o niczym wybitnym, pisze o niczym. Może to jakiś błąd? Miejmy nadzieję, bo trochę mnie przeraża, że dziennie wchodzi tu ok. 800 ludzi.

(autorstwa Śliwy)

Niesamowita grafika stworzona specjalnie dla mnie, na moje potrzeby.

A teraz doczesność. Byłem na Woodstocku. Zaiste dziwny festiwal. Jednak nie mogłem się tam za bardzo odnaleźć. Nie ze względu na klimat, czy ludzi, ale ze względu na muzykę. Utarło się mówić, że Woodstock to miejsce, gdzie jedzie się nie tyle dla muzyki, co dla ludzi, miejsca, splotu dziwacznych wydarzeń, które mogą i mają tam miejsce. Mimo to, jestem strasznie wybrednym człowiekiem i dla mnie jest on festiwalem muzycznym, więc muzyka jest numerem jeden. Owszem, było ciekawie, a na pewno upalnie, bo momentami czułem się jak kiełbaska na grillu, jednak chyba wole inne klimaty muzyczne. Najbardziej mnie denerwowali wyznawcy Harrego Krishny. Wręcz się ich boję. Z własnych przekonań i nie chodzi mi tu już o to, że jestem katolikiem, czy czytałem jakieś książki o sektach, ale po prostu mnie osobiście przerażają (abstrahując od wszystkiego innego). Na Woodzie zaliczyłem tzw. falę, na której byłem po raz pierwszy w życiu. I tak, chyba wpiszę sobie to w CV (żart).

(Clannad - I will find you [from "The Last of the Mohicans])

A teraz nieco bardziej subiektywnie. 
Śmierć nigdy nie jest łatwa..., chyba, że człowiek jest mną. Liczyłem się z myślą, że kiedyś mój tato umrze, ale nie sądziłem, że tak mu śpieszno w zaświaty. Czerwona lampka zaświeciła mi się, gdy wylądował w szpitalu, ale ponoć przed śmiercią czuł się dobrze. Ostatni tydzień zatem biegałem i pomagałem rodzinie, która to z kolei biegała po urzędach. I powiem tylko tyle, że państwo niczego nie ułatwia w formalnościach, a utrudnia. Połowa instytucji, która robi problemy, nie powinna istnieć. Mija jutro tydzień od śmierci ojca, a ja już mam dosyć. I urzędów, i chodzenia na cmentarz, i chodzenia na niemalże codziennie msze za duszę tatka. Czuje się zajebiście zmęczony. I zarazem mi głupio, bo on zmarł, wszyscy ryczeli, albo ryczą, a ja nie płakałem ani gdy się dowiedziałem o śmierci, ani na pogrzebie, ani po nim. Zupełnie jakby było mi to obojętne, czy umarł, czy żyje dalej. Nie wiem co ze mną nie tak, ale nie czuje nawet żadnej pustki po jego stracie, zupełnie jakby nic się nie stało. Przerażam sam siebie w tym momencie. Może to przez moje podejście? Tłumacze sobie to tak, że "śmierć jest rzeczą naturalną i normalną, a na pewno nie jest końcem", więc dlaczego mam płakać?
Gdy wchodzę do swojego bloku czuję intensywny zapach kwiatów (pod oknami mam ogródek). I jego też zapamiętam, będzie mi się już zawsze kojarzyć ze śmiercią ojca.

2 komentarze: