niedziela, 10 sierpnia 2014

Frustracja wylała mi się na biurko.

Sierdzę i oglądam filmy, z każdą chwilą coraz to mocniej żałując, że życie nie jest takie, jak się w nich je przedstawia. A już miałem nadzieję, że rozdziobią ludzką głupotę Hitchcockowskie "Ptaki". A tu się okazuje, że trwały rozkład społeczeństwa i jego zagładę można zaobserwować tylko dzięki kineskopowi telewizora, który jest zaledwie echem niespełnionych fantazji i marzeń. Nikt nie rzuca krwawymi ochłapami za oknem. Albo co najmniej odkryję swe obawy, które mnie paraliżują, jak w Hichcockowskim "Marnie". Dowiem się w końcu dlaczego wszystko, a przede wszystkim wszyscy mnie drażnią i się oswoję z tą myślą. Oczywiście na tyle, by dalej ich nienawidzić. Tym jednak razem (bez aprobaty dla ludzkości) egzystować dalej lecz po cichu. Ewentualnie będę w coś tak mocno wierzyć, jak w Hitchcockowskiej "Psychozie", w coś co uczynię realnym w mym przekonaniu i stanie się to dla mnie "święte". A jestem ni to zimny, ni gorący, tylko nijaki. Miałem nadzieję, że będę walczyć o słuszność, niczym w Hitchcockowskim "Złodzieju w hotelu", będę nieomylny jak w Hitchcockowskim "Oknu na podwórze", będę tak mocno stąpał po ziemi, ulegał zmianom, by móc uszczęśliwić bliźniego, jak w Hitchcockowskim "Zawrocie głowy". Jednak nic, cicho, pustka. Zbieram chyba same sceny, które zostały wycięte podczas montażu, co?

***


(Bing Crosby - The Pessimistic Character)


Dajesz buraku marchewce z swego ogrodu najpiękniejszą róże, a ona narzeka, że ma kolce.
Dobra, zamknąć mordy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz